Made in Poland: 10 polskich płyt chwalonych na Pitchforku

trupa trupa.jpg
fot. archiwum zespołu

Zawsze trochę beka z szukaniem rodzimych akcentów – znajomo brzmiącego nazwiska w napisach filmu czy swojskiego bohatera najdalszego planu w opowieści z pierwszych stron gazet. Ale włącza się jednak uczucie przypominające to, które towarzyszy oglądaniu most satisfying videos, gdy nasi artyści zostają docenieni przez jedną z najbardziej prestiżowych redakcji muzycznych na świecie.

Artykuł pierwotnie ukazał się we wrześniu 2023

Tymczasem – zupełnie bezprecedensowo – takie zdarzenie miało miejsce we wrześniu dwukrotnie. Wykorzystujemy to jako pretekst, żeby przypomnieć o rodzimych albumach, które zebrały wysokie noty na Pitchforku.

1
Piotr Kurek – „Smartwoods” (7.5)

„Smartwoods” to fantasmagoryczny dźwiękowy żywopłot. Subtelnie ewoluujące instrumentalne zarośla, których rozległy system korzeniowy zbudowany jest z wijących się, drobnych melodyjnych fraz. Odwołania do muzyki barokowej i eksperymentalnego jazzu twórca splótł ze współczesnymi, komputerowymi elementami, całość zraszając brzmieniami z najbliższej przyszłości. Album składa się z siedmiu odrębnych części, zacierających granicę pomiędzy tym, co akustyczne i elektroniczne – czytamy na stronie Unsoundu, który jest wydawcą tego projektu. I jest to o tyle logiczne, że Smartwoods po raz pierwszy zaprezentowane zostało podczas ubiegłorocznej edycji krakowskiego festiwalu. Swoją drogą – nie pierwszy raz Pitchfork docenia Piotra Kurka. Zaledwie w kwietniu jego Peach Blossom zostało tam ocenione na 7.8.

2
Raphael Rogiński – „Talàn” (8.0)

Nie raz już zachwycał świat ten innowator gitary i eksplorator basenu Morza Czarnego. Tak było choćby wtedy, gdy zabrał się za dekonstrukcję Coltrane’a na krążku Plays John Coltrane And Langston Hughes African Mystic Music z 2015 roku. Talàn – wyczekiwany od sześciu lat solowy album Rogińskiego może być jednak najbardziej natchnionym w jego dorobku. Ta płyta powstawała na przestrzeni lat i kosztowała mnie dużo czasu oraz wiele prób nagrywania. Jak na człowieka o prawie zerowej cierpliwości, jeśli chodzi o muzykę to było to ciekawe doświadczenie. Ale samo podróżowanie brzegiem Morza Czarnego i umiejscowienie jego natury w sobie, zrozumienie tego wszystkiego, zajęło mi też dużo czasu – mówi sam autor. Świat jest miejscem nieskończonych zachwytów i inspiracji, a podróż – zarówno fizyczna, jak i duchowa - jest bardzo ważna – dodaje. I warto ruszyć w tę podróż.

3
Martyna Basta – „Slowly Forgetting, Barely Remembering” (7.8)

Mnóstwo jest szarlatanerii i pozoranctwa w uniwersum ambientów, ale nie jest to przypadek Martyny Basty – gitarzystki klasycznej, która przerzuciła się na syntezatory, a zajmuje się także field recordingiem. Jej nagrania to więc nie tylko gra wyobraźni i umiejętne budowanie atmosfery, ale także biegłość w konstruowaniu melodii. Zwrócił na to zresztą uwagę recenzent Pitchforka, pisząc o głębokich instynktach kompozycyjnych Basty. Jej Slowly Forgetting, Barely Remembering to jedna z najlepszych rzeczy, jakie w ciągu ostatnich miesięcy przytrafiły się w gatunku.

4
Sofie Birch/Antonina Nowacka – „Languoria” (7.9)

I znowu ambient, i znowu Unsound, podczas którego w XIX-wiecznej synagodze przecięły się drogi duńskiej kompozytorki Sofie Birch i naszej wokalistki Antoniny Nowackiej. Languoria stanowi studyjną odsłonę tamtego wydarzenia; według słów recenzenta Pitchforka: trwałą migawkę najbardziej efemerycznego rodzaju piękna.

5
Trupa Trupa – „B Flat A” (7.5)

Nie sądzę, że powinniśmy być w Polsce rozpoznawalni jako zespół mainstreamowy, ponieważ nasza muzyka nie ma takich parametrów. Jest lekko drażniąca, czasami nudna, chropowata. Z tą niszą jest nam do twarzy – mówił mi kilka lat temu Grzegorz Kwiatkowski z Trupy. We wspomnianą przez niego niszę zaglądali (i zaglądają) natomiast zachwyceni Iggy Pop, dziennikarze Rolling Stone’a, przedstawiciele najważniejszych alternatywnych wytwórni, programerzy najważniejszych festiwali na świecie; no i redakcja Pitchforka, która na początku ubiegłego roku zabrała się już za trzecią płytę zespołu. Wcześniej dobre recenzje zebrały tam wydawnictwa Jolly New Songs (2017) i Of the Sun (2019). W kategorii eksportowy niezal – Trupa Trupa jest więc u nas bezkonkurencyjna.

6
Shackleton/Zimpel – „Primal Forms” (7.7)

Polski klarnecista Wacław Zimpel rozwiewa pajęczyny – często mrocznej – psychodelii Sama Shackletona, dodając mocy hipnotycznemu minimalizmowi angielskiego muzyka – czytamy we wprowadzeniu omówienia Primal Forms na Pitchforku. I jeszcze raz kluczową rolę odegrał tu Unsound, gdzie laureat Paszportu Polityki z 2017 roku miał okazję przeciąć się z Shackletonem, co zaowocowało najpierw tym wydawnictwem, a całkiem niedawno jeszcze kolejnym; w tercecie z Siddharthą Belmannu.

7
Coldair – „The Provider” (7.0)

To wspomniana wcześniej Trupa Trupa miała być pierwszym naszym transferem do wytwórni Sub Pop (label z Seattle, który wydał debiut Nirvany, a obecnie w katalogu ma m.in. Beach House), ale ostatecznie stanęło na Coldair. Stojący za tym projektem – Tobiasz Biliński okraszał swoim alternatywnym folkiem i alt-country czasy (mniej więcej) Wszystkich nieprzespanych nocy. Był to talent czystej wody, ale nigdy nie udało mu się wyjść poza niszę, a miał jeszcze do tego pecha, że wyeksportował na pełnej swoje najmniej efektowne wydawnictwo. Ale i tak wystarczyło na wrzucenie mu Nicka Drake’a do recenzji w Pitchforku.

8
Behemoth – „The Satanist” (8.2)

Thank you, Captain Obvious! Może dziwić jedynie, że przy tak przepastnej i – delikatnie rzecz ujmując – odnotowywanej na świecie dyskografii, Nergal z kolegami został jedynie raz zrecenzowany przez Pitchfork. Dostał tam za to najlepszą notę spośród wszystkich rodzimych wykonawców, co dziwi mniej, gdy się przypomni, że The Satanist okrzyknięto potem metalowym albumem dekady w Loudwire czy Consequence of Sound.

9
Jacaszek – „Glimmer” (7.7)

Michał Jacaszek jest postacią, bez której nie ma gadki o muzyce eksperymentalnej, ambientalnej i neo-poważnej lat dwutysięcznych w naszym kraju. Wiadomo, że to specjalizacja nie dla mas – po latach wylądował jednak nawet na Męskim Graniu (ze składem Rimbaud), a wcześniej – na wysokości przełomowych Trenów z 2009 roku – zainteresowało się nim m.in. BBC. Pitchfork wziął na warsztat jego album, który ukazał się dwa lata później i wjechał choćby z bardzo nobilitującym porównaniem do Fennesza. Pomyślcie o „Glimmer” jako małej symfonii autorstwa muzyka, który nie może się zdecydować, czy jest producentem, czy kompozytorem. I nie powinien tego robić – w punkt!

10
Skalpel – „Skalpel” (7.2)

Na początku wieku Marcin Cichy i Igor Pudło odpowiadali za jeden z najbardziej znaczących movementów, jeśli chodzi o naszą kulturę popularną, gdy ruszyli z wykopaliskami w archiwum polskiego jazzu sixtiesów i seventiesów, układając potem z sampli nu-jazzowe kolaże. Zwróciło to na nich uwagę włodarzy legendarnej wytwórni Ninja Tune z Londynu, więc całymi latami nie milkła potem dyskusja o naszym muzycznym towarze eksportowym numer jeden. Jakby co – pierwsza (recenzowana właśnie przez Pitchfork) i druga płyta duetu to absolutne lektury obowiązkowe.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.
Komentarze 0