Marek Papszun, czyli największy wygrany pucharowego lata Rakowa Częstochowa

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Trener Rakowa Częstochowa
Jakub Ziemianin/400mm

Pochwały zbierał zewsząd już od lat, ale można odnieść wrażenie, że dopiero tego lata w pełni potwierdził, że na nie zasługuje. Trener wicemistrzów Polski sześcioma meczami w Europie pokazał, że naprawdę wybija się ponad polską rzeczywistość. Porażka w Gandawie nie tylko tego nie zmieniła, ale wręcz uwypukliła, jakich piłkarzy niemal udało mu się wciągnąć do fazy grupowej.

W czwartkowym “Przeglądzie Sportowym” o rewanżowym meczu w Gandawie wypowiadał się Wojciech Cygan, prezes Rakowa Częstochowa. “Słyszałem opinie, które mówiły, że Raków był gorszy. Osobiście bliżej mi do słów, że lepsza jest ta drużyna, która strzela gola, niż ta, która go traci” - stwierdził. Słowa, które pewnie brzmią doskonale logicznie dla kogoś, kto kompletnie nie zna się na futbolu, dla kogoś, kto choć trochę go czuje, brzmią po prostu jak tuszowanie rzeczywistości. Bo akurat dotyczą jego zespołu. Teraz liczy się to, co w sieci. Dwie rundy wcześniej trener Marek Papszun przekonywał, że Raków był od Suduvy Mariampol wyraźnie lepszy, tylko zabrakło mu skuteczności. Wtedy nie liczyło się to, co w sieci, tylko to, co na boisku.

LICZY SIĘ TO, CO NA BOISKU

W dłuższej perspektywie, choćby nawet kilku tygodni, zazwyczaj liczy się to, co na boisku. Dlatego w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy zagra Gent, a nie wicemistrzowie Polski. W Bielsku-Białej byli wyraźnie lepsi tak jeśli chodzi o tzw. wrażenia estetyczne, jak i konkretne sytuacje (1,91 do 0,32 w spodziewanych golach). Przegrali, bo to się czasem w jednym meczu zdarza. Dwumecz często pozwala już uwydatnić różnicę umiejętności. Granie dziesięciu spotkań pewnie pokazałoby różnicę klas. Stwierdzenie, że Raków odpadł zasłużenie, nie oznacza jednak, że dotarł do przedsionka fazy grupowej przez przypadek, dzięki jakiemuś zakrzywieniu rzeczywistości i dobremu bramkarzowi.

BOŚNIACKI BOHATER

Vladanowi Kovaceviciowi zasłużenie poświęcono tego lata dużo miejsca, bo rzadko się zdarza, by bramkarz kosztujący niespełna pół miliona euro, do tego stopnia podniósł poziom zespołu. Do meczu w Gandawie Bośniak statystycznie uchronił zespół przed trzema golami, które “powinien był puścić”. Nie trzeba zaznaczać, że dla drużyny, która zdobyła łącznie dwie bramki, utrata bądź nie, trzech goli, ma w pucharach egzystencjalne znaczenie. A przecież w ten dorobek nie wlicza się jeszcze seria rzutów karnych z Litwinami, w której Kovacević też był bohaterem. Trzy stracone bramki w Belgii mogą sugerować, że tym razem nie pomógł, ale to nie byłaby prawda. Gdyby nie on, do przerwy byłoby znacznie wyżej niż 0:1. W pierwszej połowie zaliczył przynajmniej trzy spektakularne interwencje.

Raków Częstochowa
Jakub Ziemianin/400mm

JEDYNY CZYNNIK

Jednak mimo wszystko nie można ulec pokusie przypisania 23-latkowi wszystkich zasług za piękne lato przeżyte przez częstochowian. Bo te sześć meczów w Europie miało jednego jeszcze większego wygranego. Być może niewybijającego się aż tak mocno na pierwszy plan, ale jednak takiego, którego trudno przegapić. Trenera Marka Papszuna, który chwalony i wynoszony pod niebiosa był w mediach już lata temu, ale trudno nie odnieść wrażenia, że w pełni zasłużył na to dopiero teraz. Dotychczas szkoleniowiec Rakowa mógł się wyróżniać jedynie na tle polskiego grajdoła, środowiska z końca trzeciej dziesiątki europejskiego rankingu. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy główną siłą Rakowa na polskim rynku jest właściciel, czy może skauting, albo samo trwanie przy jednym stylu gry i systemie przez wiele lat. W Europie, gdzie te czynniki przestały być przewagą konkurencyjną Rakowa, okazało się, że jedynym, czym wicemistrzowie Polski są w stanie konkurować z większymi od siebie, jest właśnie trener.

ZNAKI ZAPYTANIA

Nie ukrywajmy, choć Papszun zasłużył na pochwały za wprowadzenie zespołu ze środka tabeli II ligi do europejskich pucharów, za wypracowanie powtarzalnego stylu gry i za wiele decyzji podjętych w ekstraklasie, ktoś, kto nie poddaje się zbyt łatwo medialnym modom, miał prawo czuć się jeszcze nieprzekonany. Bo nie wiadomo, jak Papszun poradziłby sobie “w deszczowe popołudnie w Stoke”, czyli wrzucony do jakiegoś trudniejszego środowiska, z większą presją, głupszym właścicielem i mniejszymi możliwościami finansowymi. Bo nie wiadomo, jak będzie sobie radził na dłuższym dystansie. Waldemar Fornalik, Czesław Michniewicz, Piotr Stokowiec czy nawet Michał Probierz, często wyśmiewani trenerzy z tzw. karuzeli, mają atut powtarzalności: zatrudniając ich w 2010 i w 2020 roku mniej więcej wiadomo, czego się spodziewać. Papszun jest aktualnie na szczycie, ale to także może oznaczać, że jeszcze wiele musi w zawodzie przeżyć. Bo dla nikogo w tej branży słońce nie świeci zawsze. Dlatego, uznając jego niewątpliwy talent, do pojawiających się czasem głosów, łączących go z posadą selekcjonera, czyli szczytem trenerskiej kariery w Polsce, trzeba było podchodzić z wielkim dystansem.

MOCNY WPIS DO CV

To nie tak, że Papszun nagle wyrósł na potencjalnego następcę Paulo Sousy, zwłaszcza że obaj uprawiają zupełnie inne dyscypliny w obrębie jednego zawodu. Ale na pewno wyrósł ponad zdecydowaną większość polskiego środowiska. Na argument, że zdobył wicemistrzostwo i Puchar Polski, wielu innych polskich trenerów może odpowiedzieć: ja też. Albo nawet przebić te osiągnięcia. Ale nie aż tak wielu aktywnych zawodowo polskich szkoleniowców może powiedzieć, że wyeliminowało w Europie jakiegoś rywala silniejszego od siebie. Albo, chociaż, że napędziło mu stracha w dwumeczu. Anglicy, opisując piłkę, posługują się często porównaniem do bicia się w wyższej kategorii wagowej. Polskie zespoły w pucharach najczęściej miały problem, by pokonać tych z własnej kategorii lub słabszych. Raków bił się w wyższej wadze i nie został posłany na deski. Jednego rywala pokonał, z drugim przegrał jednogłośnie, ale na punkty. To mocny wpis do CV Papszuna.

ZESPÓŁ JAK SCYZORYK

Nie chodzi jedynie o wyniki, lecz także o to, co Raków pokazał. Po raz kolejny okazał się zespołem o pięćdziesięciu twarzach. Są wśród polskich trenerów dogmatycy, którzy uważają, że w piłkę trzeba grać tylko w jeden określony sposób. Krótkimi podaniami. Wyprowadzaniem od własnej bramki. Albo stałymi fragmentami gry. Kontrą. Długą piłką. O częstochowianach nie można powiedzieć, by któryś z tych aspektów mieli zaniedbany. Potrafią pominąć drugą linię, ale też grać pozycyjnie. Są w stanie bronić agresywnie, wysoko, jak w pierwszej połowie meczu w Gandawie, średnim pressingiem, jak przez większość meczu z Belgami w Bielsku-Białej, ale też bronić się głęboko, jak w niektórych fragmentach rywalizacji z Rubinem i Belgami. Radzili sobie, grając w przewadze i w osłabieniu. Byli jak scyzoryk. W zależności od sytuacji zawsze mieli w repertuarze jakiś pasujący nożyk.

Liga Konferencji Europy
Piotr Kucza/400mm

INDYWIDUALNA NĘDZA

Złota rączka ze scyzorykiem zawsze będzie jednak mieć mniejsze możliwości niż fachowiec ze skrzynką pełną narzędzi. Dlatego na dłuższą metę Gandawa okazała się rywalem nie do przeskoczenia. Uczuciem, z którym mógł się zmagać ktoś, oglądający wszystkie pucharowe mecze Rakowa w tym sezonie, było to, że, patrząc indywidualnie, mało kto grał tam dobrze. Kovacević, jasne, poza konkurencją. Obrona z Franem Tudorem, Andrzejem Niewulisem i Zoranem Arseniciem lub Milanem Rundiciem? Poza drobnymi wyjątkami zwykle też trzymała poziom. Ale czy w jakimkolwiek momencie którejś z tych rywalizacji atutem Rakowa było to, że miał na wahadłach Mateusza Wdowiaka i Patryka Kuna? Że środek pola trzymali Marko Poletanović z Giannisem Papanikolau? Że akcje kreowali Marcin Cebula z Ivim Lopezem albo Fabio Sturgeonem? Albo, że w ataku biegali Vladislavs Gutkovskis lub Sebastian Musiolik? Jasne, że paru z nich miało tego lata pojedyncze udane zagrania i dobre chwile. Ale gdyby któryś z rywali miał sobie kupić kogokolwiek z drużyny Rakowa, żadnego z nich by nie wybrał. Zresztą, patrząc na listę klubów, z których wyciągali częstochowianie zawodników do podstawowej jedenastki na rewanż w Belgii, naprawdę trzeba się zastanawiać, jakim cudem oni w ogóle tam dotarli: FK Sarajevo – Hajduk Split, Znicz Pruszków, Podbeskidzie Bielsko-Biała - Cracovia, Jagiellonia Białystok, Panionios, Arka Gdynia – OFI Kreta, Korona Kielce – Bruk-Bet Termalica Nieciecza. Przecież to się nie mogło udać. A prawie się udało.

ZASŁUŻONE AWANSE

Co jeszcze ważne, patrząc na tę przygodę nie z perspektywy prezesa Cygana, lecz tego, co na boisku, Raków bardzo niewiele miał momentów rozpaczliwego bronienia Częstochowy, jak w ostatnich minutach pierwszej połowy w Gandawie albo bezradnego rozglądania się za rywalem błyskawicznie rozprowadzającym akcje, jak w ciągu dwóch minut, gdy Belgowie strzelili decydujące dwa gole. Spodziewane gole mówią, że Raków zdecydowanie zdominował Suduvę (3 – 0,37 w dwumeczu), nieznacznie przeważał z Rubinem (2 do 1,82 w dwumeczu), choć przecież obie drużyny obracają się na zupełnie innych półkach i dopiero od Belgów był znacznie słabszy. Częstochowianie nie dotarli jednak do ostatniej rundy eliminacji mieszaniną szczęścia i sprytnych trików trenera. Dotarli, bo grali lepiej od dwóch rywali, a dopiero z trzecim jeden mecz zdołali wygrać szczęściem i trikami trenera. Czyli nie tylko wyniki się w tej przygodzie zgadzały.

JAKOŚĆ INDYWIDUALNA I ZBIOROWA

Mówiąc o jakości piłkarskiej, w Polsce ma się najczęściej na myśli to, co zespoły robią z piłką przy nodze. Jak budują ataki pozycyjne. Jak podają i przyjmują. Tymczasem po Rakowie było widać inny rodzaj jakości. W wybieganiu, zorganizowaniu, dyscyplinie taktycznej, uniwersalności, zgraniu. To także elementy należące do worka z jakością piłkarską. Jednak to wszystko cechy zbiorowe, przypisywane całemu zespołowi. A do poziomu drużyny dochodzi jeszcze jeden aspekt. Być może najważniejszy. Umiejętności indywidualne piłkarzy. Czyli to, co dana grupa ludzi, odpowiednio przygotowana fizycznie i taktycznie, zorganizowana, zdyscyplinowana, zgrana oraz uniwersalna, faktycznie jest w stanie zrobić, gdy jest na boisku. W zbiorowych aspektach Raków nie odstawał, w indywidualnych przegrywał z kretesem. A nawet najlepszy trener aż tak dużych różnic zwykle nie jest w stanie zatuszować. Dla częstochowian porażka, choć bolesna, powinna nieść też optymistyczny aspekt. Upewnili się tego lata, że jeśli dostarczą temu trenerowi piłkarzy na choć trochę wyższym poziomie, mają szansę odgrywać naprawdę ciekawą rolę w Europie. Trenera na poziomie fazy grupowej pucharów już mają. Niewiele polskich klubów posiada ten komfort.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.