Marsylskie życie Milika. Sprawić, żeby Sampaoli częściej mówił o nim per Arek

Zobacz również:Bolesne nauki polskich bramkarzy w Ligue 1. Pomyłki Bułki i Majeckiego
Olympique Marseille v Angers SCO - Ligue 1
Fot. Jonathan Bartolozzi/Olympique de Marseille via Getty Images

Jorge Sampaoli miał poprosić kluczowych piłkarzy Marsylii, aby ułożyli w swoich oczach najsilniejszą jedenastkę i w żadnym zestawieniu nie znalazło się nazwisko polskiego napastnika. Ten jednak walczy o swoje. Zaraz po transferze konkurenta do ataku Cédrica Bakambu Milik zapukał do gabinetu Pablo Longorii, aby zakomunikować, że zostaje na Stade Vélodrome i gra o pierwszy skład. Na krytykę odpowiedział w najlepszy możliwy sposób hat trickiem z Angers, czyli swoim ulubionym francuskim rywalem. To niewątpliwie zmiękczyło Sampaoliego. 27-latek stoi w rozkroku między wyjściową jedenastką a rolą zmiennika, ale nie zamierza wynosić się z Delty Rodanu. Z OM zamierza w przyszłym sezonie zagrać w Champions League.

Trudno jednoznacznie oceniać polskiego napastnika. W 2022 rok wszedł z pięcioma bramkami, w tym hat trickiem z Angers, ustępując jedynie trafieniom Ciro Immobile czy Ben Yeddera. Trafiał dość regularnie w Pucharze Francji i zgłaszał akces o częstszą grę. Z drugiej strony nie podniósł się z ławki w meczu z Lens (2:0), a z Lyonem (1:2) dostał tylko ogony. Marsylski epizod Arkadiusza Milika nie jest czarno-biały, a w ostatnich miesiącach stoi głównie pod znakiem walki o swoje.

POWAŻNY KONKURENT NA DRODZE

Ważnym momentem z pewnością było sprowadzenie Cédrica Bakambu w połowie stycznia, napastnika bardziej wszechstronnego i aktywniejszego w kreacji niż Milik, ale bez takiego naturalnego instynktu snajpera. Pamiętając jego wyczyny z Villarrealu i mając w głowie, że nawet Barcelona chciała go sprowadzić, wydawało się, że to początek końca reprezentanta Polski. Chociaż Bakambu ostatnie lata spędził na zarabianiu pieniędzy w chińskim Beijing Guoan, nie odcinał tam kuponów. W 87 meczach wypracował 79 bramek, a progu trzydziestki wrócił do Europy. Chciał to zrobić już wcześniej, ale nie pozwalały mu zobowiązania kontraktowe. To w Marsylii Kongijczyk postanowił przypomnieć o swoim istnieniu.

Po jego przyjściu to Milik zagrał z Lille, z Lens tylko Bakambu podniósł się z ławki i przywitał się golem, z Lyonem jako fałszywa dziewiątka występował Dimitri Payet, a z Angers cała trójka zagrała od początku. Polak i Kongijczyk wyżej, a nieoceniony Payet piętro niżej, ale klasycznie jako wolny elektron. Niewątpliwie tym spotkaniem, jak i zwycięskim hat trickiem to polski napastnik zapisał plusy przy swoim nazwisku. Marsylia w szalonych okolicznościach wracała z rezultatu 0:2 do 5:2, a Milik przypomniał, że to jego ulubiony przeciwnik w Ligue 1, bo przedostatnią kolejkę poprzedniego sezonu z Angers również zwieńczył trzema trafieniami.

Wydaje się, że to może być punkt zwrotny dla byłego gracza Napoli oraz Ajaksu. Przed zeszłą kolejką miał tylko jedno trafienie w lidze francuskiej na 700 minut gry, co zupełnie naturalnie zwiększało presję i wywoływało irytację u Jorge Sampaoliego. Argentyński szkoleniowiec nie był ślepy i czuł, że drużynie z południa Francji lepiej wiedzie się, gdy gra bez napastnika. Albo gdy rolę fałszywej, mobilnej dziewiątki bierze na siebie piłkarz-instytucja Dimitri Payet. W tym samym czasie Milik przypominał, że do gry po kontuzji kolana wrócił dopiero w październiku, a okres przygotowawczy miał rozpisany tylko na papierze. Do formy dochodził szczątkowo meczami, ale gdy Marsylia grała co trzy dni to albo brakowało mu sił, albo właściwego podłożona treningowego, aby odpalić. Męczył się zarówno on, jak i Sampaoli. Ale wydaje się, że to już przeszłość, a Angers może być nowym otwarciem i punktem zwrotnym dla 27-latka.

NIE ZAMIENIŁ SIĘ W MARUDĘ

W tym wszystkim Polak nie przybierał postawy marudy, tylko zakasał rękawy do pracy. Gdy dowiedział się, że do klubu trafia Bakambu, czyli napastnik o nie byle jakim nazwisku, chciał porozmawiać z Pablo Longorią. Prezydentowi Marsylii zakomunikował jednak, że on nigdzie się nie rusza i zamierza wywalczyć miejsce w jedenastce. Wolał pozostawić sygnał, że nie obraża się na rzeczywistość i chce pozostać w Marsylii na dłużej. „Nigdy nie myślałem o opuszczeniu Marsylii, a już na pewno nie podczas tej zimy. Nie jestem takim typem zawodnika, który chce odchodzić, bo nie gra albo gra trochę mniej. Nie obrażam się. Nie lubię takiej mentalności” – zaznaczał Arkadiusz Milik, co spodobało się Longorii. Zresztą prezydent OM jeszcze jako dyrektor sportowy „wychodził” jego transfer z Neapolu. Gdyby nie ciągłe telefony, atrakcyjnie przedstawiony plan i upartość Hiszpana, pewnie Milika nie trafiłby na Vélodrome.

Akurat Pablo Longoria bardzo mocno stoi po stronie 27-latka. Przede wszystkim to jego transfer i głowę projektu Marsylii należy traktować jako dużego entuzjastę talentu Milika. Był niepocieszony, gdy Sampaoli nie mógł wkomponować go w drużynę. To właśnie ekscentrycznego Argentyńczyka musi jeszcze przekonać dziewiątka marsylczyków. Mówimy jednak o takim śląskim charakterze, który zagryzie zęby i powalczy aż postawi na swoim – Arkadiusz Milik postawił na dodatkowe indywidualne treningi, podwójne sesje w trakcie dnia, aby dojść do właściwej formy. Za wszelką cenę chciał pokazać trenerowi, że nie może mieć do niego zarzutów o dyspozycję.

BRANŻA O KRÓTKIEJ PAMIĘCI

„Zawsze wiedziałem, do czego jestem zdolny, nie miałem wątpliwości co do swoich umiejętności. Ale utrata miejsca w zespole jest trochę jak utrata pewności siebie. Kiedy czuję, że ta pewność siebie jest podważana, muszę trenować więcej. Najważniejsze oczywiście są mecze i gole, aby wzmacniać swoją wiarę w siebie. To podstawa, aby stawiać sobie kolejne wyzwania. Wiem, jak funkcjonuje piłka. Możesz doznać kontuzji, ludzie dwa tygodnie temu będą mieć cię za złego napastnika, a później chwalić po hat tricku. W tej branży sprawy toczą się bardzo szybko, więc musisz twardo stąpać po ziemi” – mówił we francuskiej telewizji snajper Marsylii.

Trudno powiedzieć, czy to przypadek, czy losowa obserwacja, ale kiedy Jorge Sampaoli wypowiadał się o polskim napastniku w trudniejszym dla niego czasie, bardzo często mówił „Arkadiusz”. Gdy jednak złapały go kamery w tym radośniejszym momencie, po hat tricku, już zaczął o nim opowiadać per „Arek”. Czasem da się wyłapać, kiedy Argentyńczyk jest zły, a kiedy już wszystko gra według jego nut. I teraz kiedy Polak zapracował na nieco więcej zaufania, musi zrobić wszystko, aby w tych ocenach pozostał Arkiem. Jeśli coś ma być punktem zwrotnym, to trudno o lepszy moment niż ten styczniowy hat trick.

W Marsylii nie ma miejsca na spokojne tygodnie. „Tutaj oczekiwania są zawsze wyższe, zwłaszcza na mojej pozycji. Co tydzień musisz wygrywać, co tydzień musisz strzelać, inaczej zawsze dopadną cię oczekiwania” – opowiadał Arkadiusz Milik. Na razie są pierwszymi za Paris Saint-Germain, czyli zajmują pozycję wicelidera w Ligue 1. Chociaż mają na plecach Nice czy Strasbourg, już obrali kurs na Ligę Mistrzów. Milik nie zamierza się wynosić z południa Francji. Z Payeta i Bakambu chciałby uczynić partnerów w Champions League, a nie konkurentów. Doskonale czuje, że gra w piłkę na Velodrome jest czymś wyjątkowym. Ale tylko w tygodniach, kiedy wygrywają, a on zdobywa bramki. Nigdzie indziej niebo tak szybko nie zamienia się w piekło, a ludzie cierpią na najkrótszą pamięć w tym biznesie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.