Kariera Maty, ledwie 19-letniego rapera z Warszawy, rozwija się szybko, ale wyjątkowo harmonijnie. Najpierw była EP-ka, dzięki której poznała go część poszukujących słuchaczy polskiego rapu. Później przyszedł hit, który dał mu rozpęd. Teraz jest kontrakt płytowy z SBM Label, dużą, dbającą o młodych graczy wytwórnią. Uznaliśmy, że to doskonały moment, by spotkać się na rozmowę o muzyce i życiu - czasem poważną, czasem nieco mniej, ale w każdym momencie merytoryczną. Zaręczamy: większego wywiadu z Michałem nie znajdziecie nigdzie indziej!
Często pytają nas w listach po twojej Bibliotece Trap, czy już straciłeś dziewictwo. Udało się?
Nie powiem. W tym wersie chodziło o to, że nie rucham aż tyle, ile mógłbym nawinąć, że rucham. Raperzy mają tendencję do przechwałek i lubię się z tego pośmiać, bo czasem jest to śmieszne. Mimo to uważam, że jeśli ktoś żyje w taki sposób, że ciągle rucha, to ma prawo o tym rapować, tak samo jak ja mam prawo rapować o tym, że mama każe mi się uczyć. A sam wers, do którego nawiązują pytania, to element tego, co lubię określać mianem antybraggi.
Czym ona jest?
Dissowaniem samego siebie, czyli walką z narcyzmem. Nadzieją dla stulejarzy na odniesienie sukcesu w życiu, jak również protestem i drogą (śmiech)
Mogę więc założyć, że polski freestyle z tysiącem ofensywnych wersów na tematy takie jak np. niunia oponenta niekoniecznie ci podchodzi?
Jest to prosta konwencja, którą rozumiem, bo bardzo dobrze działa w panczach. Bitewny freestyle nie daje dużo czasu do namysłu, a opiera się na opozycji ja zajebisty, ty frajer. Tego typu osobiste wycieczki są zatem nieuniknione. Nie rozumiem tylko, dlaczego można cisnąć po niuni, a po np. matce i rodzinie już nie za bardzo. Przecież trzy czwarte panczy dotyczy sytuacji abstrakcyjnych i tak naprawdę nie chodzi tutaj o obrażanie kogokolwiek, tylko o skonstruowanie puenty.
Nie odpowiedziałeś na pytanie...
Polski freestyle mi podchodzi i od wielu lat jaram się bitwami, jednak jako freestyle'owcowi osobiście jest mi bliżej do tego, co na wolno robił np. O.S.T.R. Kiedyś, chyba w Giżycku, była taka formuła, że jakieś randomy mogły się z nim zmierzyć i był tam właśnie taki ofensywny zawodnik, któremu pan Adam odpowiedział tylko: Wiesz co? Na początek chcę przypomnieć, że z każdym dissem na mnie tworzysz własny autoportret, po czym odwrócił się w stronę widowni i zaczął nawijać o policji, Edycie Górniak i dziennikarstwie.
W kawałkach często uciekasz się do autoironii czy prześmiewczości. Stosujesz kamuflaż, żeby się za bardzo nie odsłonić?
Trochę tak. Jest to jedna z wielu masek, które zakładam, żeby ukryć to, kim jestem głęboko w środku. Mój wizerunek jest taki, że nagrywam dla jaj i mimo wszystko trochę tak jest, bo lubię się śmiać. Muszę ci jednak powiedzieć, że walczę z samym sobą o częściowe zdjęcie tej maski. Kiedyś nagram coś na poważnie, obiecuję! (śmiech)
Czyli trochę obawiasz się wejścia w kajdany bycia śmieszkiem? Jak Dwa Sławy wypuściły A może by tak?, to ludzie byli zdezorientowani i szukali na siłę dowcipu, myśląc, że go nie zrozumieli.
Fajnie, że wspominasz o Sławach. Ich twórczość to doskonały przykład połączenia utworów poważnych i żartobliwych. Bardzo lubię, jak kminią linijki. Kiedy po raz pierwszy przesłuchałem A może by tak?, to pomyślałem tylko: wow. Wiesz, uważam, że artysta powinien ciągle szokować i zaskakiwać. Sam chcę, żeby nikt nie mógł przewidzieć mojego następnego kroku. Na pewno mam już przyklejoną mniejszą lub większą łatkę, ale zaraz ją sobie zerwę i to samo zrobię z każdą kolejną.
Masz jednak z tyłu głowy myśl, że możesz kogoś za moment zawieść? Jesteś jeszcze nie do końca określonym pod względem potencjału raperem – w sieci nie ma zbyt wielu twoich kawałków, słuchacze bazują na niewielkiej próbce.
Oczekiwania są na pewno bardzo duże, bo wszystko idzie w piorunującym tempie. Może to nie będzie zbyt dyplomatyczne – ale mało mnie to interesuje. Muzyka nie jest dla mnie robieniem tego, co cieszyłoby się zadowoleniem ludzi. Wręcz przeciwnie! Szczerze mówiąc wolałbym, żeby kawałek, który wydam, spotkał się z miażdżącą krytyką, niż został oceniony jako poprawny. Bardziej bolą mnie komentarze w stylu spoko lub ok, niż chujowe albo zjebane. Nie mam zamiaru być spoko raperem, który coś tam sobie działa. Chcę, żeby ludzie albo to kochali i się w tym zatracali, albo to po prostu jebali. To chyba Belmondo tak kiedyś nawinął: albo mnie kochasz, albo nienawidzisz. Sztuka nie powinna pozostawiać widza obojętnym.
EP-ka Fumar Mata spotkała się z dobrym przyjęciem, ale powiem ci szczerze: słyszę tam Taco Hemingwaya.
Ja też. Kiedy pisałem tę płytę, jeszcze w pierwszej klasie liceum, Taco był dla mnie dużą inspiracją, przede wszystkim jeżeli chodzi o lirykę. Myślę, że szczególnie słychać to w kawałku Klubowe, bo to taki wieczorowo-warszawski storytelling, nieco podobny do Wszystko jedno. Obaj jesteśmy silnie zakochani w stolicy i prawdopodobnie piliśmy w tych samych miejscach. Fumar Mata jest też pierwszą rzeczą, którą kiedykolwiek nagrałem, i dlatego wszelkie inspiracje są tam widoczne jak na dłoni. Mój styl dopiero się kształtuje.
To kogo tam jeszcze słychać?
Tego Typa Mesa, Adiego Nowaka, Białasa… Myślę, że jest ich sporo. Więcej mogę ci za to opowiedzieć o inspiracji Kazem Bałagane, bo tu kryje się ciekawa historia.
Dawaj.
Klubowe, zanim się nimi stały, roboczo nazywały się Tacobałagane – Kermit Romeo Erasmus. Zawsze uważałem, że ci raperzy, mimo oczywistych różnic wizerunkowych, mają ze sobą wiele wspólnego. To wielkomiejscy narratorzy. Obaj są zwierciadłami, które przechadzają się po ulicach. Obserwują nocne życie Warszawy, ale opisują je z przeciwstawnych sobie perspektyw. Taco zakłada nogę na nogę i bacznie obserwuje bary i klubokawiarnie, spisując losy studenciaków i innych inteligentów. Z kolei Kaz rzuca na ujebany fetą stół historie dilerów i warszawskich kurew. Myślę, że kilku bohaterów Trójkąta Warszawskiego i Lotu mogło się przeciąć gdzieś na mieście.
To jakie jeszcze różnice widzisz?
Jedną z nich jest z pewnością postawa narratorów wobec obserwowanych zjawisk. Taco pozostaje bardziej obojętny, podczas gdy poetyka Bałagana jest silnie nacechowana. Widać to przede wszystkim w języku. Zawsze marzyła mi się wspólna płyta obydwu panów i kawałek Klubowe był taką próbą scalenia tych dwóch narracji w jedną. Można tu znaleźć wersy tacohemingwayowe jak np. Ona uczy go łamańca, król z królową, suchą szosą, kierunek Stolarska / Ona uczy go łamańca, król z królową, comeback, nogi powyłamywane od tańca, ale też bardziej obsceniczne w stylu Kaza: Będzie miała kutasa, będzie żuła go lub otwierają dziób po plemniki, te jebane cipy. Swego czasu bardzo fascynował mnie ten temat. Chciałem nawet pisać maturalną pracę porównawczą na temat wspomnianych wcześniej płyt.
Do egzaminu dojrzałości zaraz wrócimy. Najpierw powiedz mi jednak, jak widzisz współczesne młode kobiety, bo wersów, w których je krytykujesz, jest całkiem sporo właśnie w Klubowych. Znowu maska czy real talk?
Wiele osób zarzuca mi mizoginię i coś w tym pewnie jest. Moja relacja z kobietami jest dosyć specyficzna. To cenne pytanie – ten kawałek wykorzystuje grupę studentek, które seksualnie ulegają zagranicznym mężczyznom. Jednak nie chodziło mi tylko o krytykę kobiet. Ich grupa symbolizuje całość polskiego społeczeństwa – chociaż nie uważam, że to, co zaraz powiem, tyczy się tylko Polaków. Słyszałem głosy, że jestem też rasistą, bo w refrenie padają słowa: Chuj długi, DNA sługi. Jednak nie chodzi tutaj o to, że Kermit jest potomkiem niewolnika, tylko o przysłowiową polską gościnność połączoną z naiwną i pustą fascynacją Zachodem. Klubowe tak naprawdę nie krytykują kobiet tylko pewną postawę, której ja też czasem padam ofiarą.
Jak to się u ciebie objawia?
Nie raz zauważyłem, że jestem bardziej otwarty i pomocny w stosunku do obcokrajowców. Czasem, gdy widzimy kogoś egzotycznego i obcego, to chcemy go objąć opieką, czy to przez pokazanie, gdzie można dobrze i tanio zjeść na mieście, czy to przez zrobienie mu loda. Kobiety mogą czuć się obrażone, ale to bardziej generalna kwestia. Nie dajmy się zwariować Zachodowi.
Dobra, teraz z czystym sumieniem możemy przejść do tej pracy maturalnej. O czym w końcu napisałeś?
W systemie IB pisze się maturę z sześciu przedmiotów i taki dojebany esej z jednego z nich wielkości pracy licencjackiej. Pisanie zacząłem dwa dni przed terminem – z pewnością nie byłem jedyną ofiarą prokrastynacji, ale to był chyba rekord. Temat mojej pracy brzmiał: Ewolucja języka w polskim hip-hopie w latach 2001-2014 na przykładzie twórczości Jacka Granieckiego ps. Tede. Analizowałem teksty TDF-a ze S.P.O.R.T.-u i z Vanillahajs, wykazując różnice na wielu płaszczyznach.
Jak wyglądała od strony tekstowej?
Cała praca nieźle obrazuje mój jajcarski styl bycia. Na początku chciałem sobie po prostu pokręcić bekę z napinki i poważnej maturalnej atmosfery. Koledzy pisali o Kafce i Dostojewskim, ja uznałem, że mam to w dupie, piszę se o Tedziku i kozacko. Jednak po czasie autentycznie się wkręciłem. Twórczość Tedego stanowi świetny materiał do lingwistycznej analizy. Moją tezą było to, że zmiany kulturowe mają charakter dyferencjacyjny, co oznacza mniej więcej tyle, że formy kulturowe rozwijają się od form prostych do bardziej złożonych i udowadniałem to chociażby na przykładzie rosnącej liczby porównań czy metafor w jego twórczości na przestrzeni lat. Analizowałem też występowanie poszczególnych słów takich jak np. pieniądze.
No to jak Tede stoi z hajsem?
Na Vanillahajsie zastosował więcej synonimów tego słowa niż na Sporcie i były one bardziej innowacyjne, bo nie były już tylko zapożyczeniami z gwary warszawskiej czy grypsery, ale też zapożyczeniami z języków obcych i neologizmami. Ogólnie od chuja było tam tych neologizmów i o tym też się fajnie pisało. A w pracy była masa memicznych zdań, jak chociażby: Przykładem dużej nieregularności stroficznej może być utwór pt. Wyje Wyje Bane, w którym refren oddziela od siebie dwie zwrotki – pierwszą piętnastowersową i drugą trzydziestodwuwersową. Miałem trochę problem z bibliografią, bo była uboga. Początkowo były trzy hasła: jedna płyta, druga płyta i Peja – Dlaczego Tede kurwą jest. Polonistka mówiła mi, że mogę nie tego nie zaliczyć, co byłoby równoznaczne z oblaniem matury, a ja dostałem A. To pomogło mi przekroczyć próg zdawalności całej matury (śmiech).
A już miałem pytać, jak ci poszła!
Z polskiego miałem maksa, a reszta na styk. Rodzice są poniekąd zadowoleni, bo taka była umowa – najpierw matura, dopiero potem kariera. Mam odhaczone, może pójdę kiedyś na studia.
Wchodzisz w rap all-in?
Tak, ale zostawiam sobie furtkę. Wiesz, ja zawsze byłem buntowniczo nastawiony do życia, robiłem rzeczy tylko po to, by pokazać swój sprzeciw. Już samo robienie rapu jest tego przykładem. Były oczekiwania ze strony wspomnianej mamy, żebym był lekarzem czy profesorem, nigdy do końca nie akceptowała tego, że chcę być muzykiem. Chyba wciąż nie jest z tym do końca pogodzona, ale generalnie jest lepiej.
Jakieś wydarzenie na to wpłynęło?
Zrobiliśmy sobie niedawno wycieczkę rowerową pod Warszawą i zatrzymaliśmy się na jakąś kiełbasę na stacji z grillem. Jakiś ziomek podbił do mnie i spytał, czy ja to Mata, bo chciałby zrobić sobie ze mną zdjęcie (śmiech)
Po tym, co powiedziałeś wcześniej, wnioskuję, że byłeś dokazującym dzieciakiem.
Byłem strasznie przypałowy. Chyba nie było roku, żeby rodzice nie musieli choć raz przejść się do dyrki. Teraz się to trochę uspokoiło, ale przed maturą wszystko we mnie buzowało przez oczekiwania rodziców i nauczycieli. W klasie maturalnej powiedziałem, że to pierdolę, uciekam z domu, wprowadzam się do zioma, nagrywam rapsy w szafie i mam wyjebane. Dużą rolę przy zmianie decyzji odegrał mój tata, który zawsze wspierał mnie całym sercem.
Niech zgadnę – jesteś jedynakiem.
Zgadłeś.
Który zresztą chwilę temu wyfrunął z rodzinnego gniazda. Na stałe?
Na Żoliborzu siedzę w tygodniu, na niedzielę wpadam na Wilanów. Z domu rodzinnego jechałem do studia dłużej niż jedzie się z Centralnego do Łodzi, a teraz mam blisko, więc gramy sobie na luzaku w piłkę i pracujemy. Raczej zabawię w okolicy na dłużej.
Pomału wchodzisz w dorosłość jako człowiek i raper, ale ciekawi mnie, czemu się w ogóle tym rapem zainteresowałeś. Coś czuję, że przez twój tzw. dobry dom może to nie być takie oczywiste.
Masz rację. Nie jestem dzieciakiem z bloków, tylko szczylem z klasy średniej, wychowanym na strzeżonym osiedlu, który zajawił się rapem przez Jesteś Bogiem. Na początku miałem zresztą bana na ten film, bo tam przeklinali, a ja byłem wychowywany pod kloszem, więc obejrzałem go dopiero w gimnazjum. Moja przygoda z polskim rapem zaczęła się więc od Paktofoniki, ale wcześniej był też Eminem i 2Pac. Ludzie z mojego środowiska, z bananowych szkół, nie słuchali jednak takiej muzyki.
To czego słuchali?
Głównie pop i rock, radiówki. Sam słuchałem AC/DC, Pearl Jamu czy Nirvany.
Ciekawe...
Co, myślałeś, że pewnie jakiś Green Day? To się przyznam: słuchałem też Nickelbacka.
Obstawiałem jakąś Comę albo Happysad.
Z Polski to raczej Perfect czy Lady Pank, ojciec mi to podsuwał, podobnie jak jazz. Był też epizod reggae, gdy śmigałem na koncerty Vavamuffin i byłem bardzo religijny. Potem już były u mnie rapy na ostro.
Na marginesie: ciężko mi uwierzyć, że stojąc u progu dużej kariery raperskiej, niczego się nie boisz. A tak właśnie brzmisz od początku rozmowy.
Bo tak jest. Nie chcę brzmieć jak jakiś populistyczny promyk szczęścia, ale czuję się świetnie i nie wydaje mi się, żeby miało się to szybko zmienić. No… Dobra, może jedna rzecz mnie uwiera.
Jaka?
Kiedyś mnie to zaczęło wkurwiać w polskim rapie – ile można rapować o tym, że stare ziomki się przymilają, a laski, które kiedyś dały ci kosza, nagle chcą wyskoczyć na herbatę? Ale trochę tak jest. Ludzie traktują cię inaczej, znajomi i nieznajomi zaczynają widzieć w tobie interes, nawet tylko na zasadzie znajomości i możliwości polansowania się. Na razie obserwuję to w skali mikro, a już teraz coraz rzadziej ufam. Oprócz tego jest też kwestia odpowiedzialności. Raperzy są naprawdę dużymi autorytetami dla dzieciaków, a to z czasem może stać się ciężarem. Jest to wysoka cena, którą płaci się za nawet małą sławę.
Cenę płaci się też za robienie głupot. Zrobiłeś już wszystkie czy wszystko przed tobą?
Zrobię jeszcze wiele głupich rzeczy w życiu, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo inny scenariusz oznaczałby, że będzie nudno. W ogóle chciałbym robić głupoty do samej śmierci, ale też brać odpowiedzialność za ewentualne konsekwencje.
Mało cię w mediach społecznościowych. Zapomniałeś, że bez tego ciężko funkcjonować na rynku?
Nie, po prostu się ich trochę boję. Myślę wręcz, że chociaż społecznościówki są przydatne, to nie ma w nich zbyt wiele dobra. To, co teraz powiem, nie jest jakieś bardzo odkrywcze, ale warto o tym pamiętać. Kiedyś Facebook, a dzisiaj Instagram jest areną prężenia muskułów i kreowania życia na stockowy obrazek. Lajki czy serduszka to zastrzyk endorfin, który uzależnia bardziej niż kawa. Sprawdziłem to na sobie – kiedyś byłem freakiem Snapchata, wrzucałem po trzydzieści rzeczy dziennie na story, żeby pokazać, gdzie, jak i z kim to się zajebiście nie bawię. Z czasem uznałem, że to głupie i bardzo narcystyczne. Ja sam z siebie jestem dosyć egocentryczny, więc nie chcę budzić demona. Dlatego korzystam z tego oszczędnie i dzielę się ze światem tylko najważniejszymi informacjami.
Przewinęło się nam wiele tematów, ale skończmy najprościej jak się da. O czym teraz myślisz?
O tym, że dopalę fajka, zagram w FIFĘ, obejrzę jakiś film i pójdę spać, żeby jutro wstać i zrobić cokolwiek będę chciał. Ktoś bardzo mądry powiedział kiedyś: pomyśl o czymś, na co masz teraz ochotę, a potem zacznij to robić… Czy coś takiego. To moje motto. Może komuś wyda się bezczelne, ale takie są prawa wakacji.