Nieprzypadkowo rywalizacja Manchesteru City z Paris Saint-Germain uchodzi za najdroższą na świecie. Mowa o dwóch niemal nieograniczonych kapitałach pompujących fortuny w obie drużyny: szejkowie z rodziny królewskiej z Abu Zabi zbudowali w Manchesterze skład wyceniany na ponad miliard euro, Katarczycy w Paryżu jako jedyni zbliżają się do tej bańki miliarda i zaraz ją przekroczą. Mimo wszystko w samej budowie pomysłu na grę różnią się znacząco – City bardziej koncentruje się na wartości zespołu i jest zakładnikiem pomysłów Pepa Guardioli, Paryż to bardziej zbiór rozkapryszonych jednostek, gdzie sukces zależy od widzimisię Neymara, Mbappe oraz Messiego. Niemniej świat oceny w futbolu został tak skonstruowany, że jeden z tych projektów zaraz znów zostanie okrzyknięty klęską.
Świat historycznych marek mocno obraża się na dzisiejszą rzeczywistość. Najbardziej zabolało to w Hiszpanii tracącej swoją dawną pozycję w hierarchii. Barcelona leci w przeciętność, a Real Madryt nie może pogodzić się z tym, że w nowym układzie sił nie znaczy tyle, co wcześniej. Teraz to inni rozdają karty, a Królewskim wręcz coraz trudniej jest szarpać za koszulkę najbogatszych. Nie mówimy już o prywatnych inwestorach, tylko w zasadzie klubach-państwach, bo stoją za nimi krajowe fortuny. Katarczycy przejęli PSG, Saudyjczycy Newcastle, a kapitał City Football Group pochodzi w głównej mierze ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Bliski Wschód bawi się na własnych zasadach, a my w zasadzie oglądamy wojny szejków. Wątpliwą próbą odpowiedzi na zmianę hierarchii była Superliga i pomysł rewolucji futbolu, za którym stał Florentino Perez. W tej walce o wpływy póki co przegrał.
BAŃKA MILIARDA
„Kluby-państwa stanowią identyczne zagrożenie dla ekosystemu jak Superliga. Jesteśmy wobec nich totalnie krytyczni. Spójrzcie na PSG: stracili ponad 300 milionów euro z powodu koronawirusa, prawa telewizyjne we Francji poleciały o 40 procent, a oni nadal wydają pół miliarda na pensje. Przecież to jest niemożliwe do utrzymania” – oburzał się szef LaLiga Javier Tebas. Dyskusje o moralności można odłożyć na bok, bo wnioski wydają się oczywiste, ale rzeczywiście to kluby, za którymi stoją państwowe fortuny, dzisiaj wyznaczają kierunek, w jakim pójdzie futbol.
Jeśli skupić się na wycenach portalu Transfermarkt, a dzisiaj już nie można przejść obok nich obojętnie, skoro nawet najwięksi czerpią z nich garściami, to tylko trzy kluby zbudowały kadry warte powyżej 900 milionów euro: Manchester United (911 mln), PSG (990 mln) oraz Manchester City (1,08 mld). Jedni przekroczyli miliard, drudzy pukają do tej granicy, ale nawet patrząc na same wydatki, możliwości finansowe i bogactwo kadry, gołym okiem widać, jak ta dwójka odjeżdża reszcie. Pierwsi wydali ponad 100 mln euro na Jacka Grealisha, a jeszcze walczyli uparcie o Harry’ego Kane’a do końca lata, drudzy za to urządzili sobie zabawę z rynku transferowego, przekonując Messiego, Ramosa, Donnarummę, Hakimiego, Wijnalduma i innych jednego okna. To już gra na odmiennych, utopijnych zasadach. Jeszcze nigdy wartości nie były tak napompowane, a po boisku nie biegało tyle milionów euro.
ZBAWICIEL ŚWIATA
Pandemia na wielu wreszcie wymusiła podejście do klubu jak do zwykłej firmy: cięcie kosztów oraz pensji, zbieranie gotówki, sprzedawanie cennych aktyw. Nic dziwnego, że relacje między takim Realem Madryt a PSG są tak napięte. Nie chodzi jedynie o samą postać Kyliana Mbappe i jego potencjalne odejście na Bernabeu, to po prostu cały czas wojna o wpływy. Jak podaje hiszpańskie El Mundo: gdy w Madrycie dowiedzieli się, że cała operacja transferu Neymara wyniosła 489 milionów euro, czyli prawie pół miliarda, zaczęli obawiać się, że ich rola w przyszłości sprowadzi się do tej, jaką ma Ajax Amsterdam. Gra już nie wyglądała jak wcześniej.
Katarczyków szarpanina o Mbappe w tle boli tym mocniej, że błyskawicznie zbliżają się mistrzostwa świata, a jednym z głównych celów ich działalności jest właśnie stworzenie pozytywnego obrazu kraju tzw. wybielanie poprzez sport. Czym więcej dobrego dzieje się wokół klubu, tym lepiej dla obrazu kibicowskiej podświadomości. A każdy taki nieformalny ambasador jak Messi, Neymar czy Mbappe tylko działa na ich korzyść. Nie po to dokonali największego ofensywy jednego okna, sprowadzając Leo i Sergio Ramosa, by w zamian oddawać za darmo prawdopodobnie najlepszego gracza młodego pokolenia. Takie interesy mają znacznie większy wymiar niż ten sportowy. Zresztą pojawiają się teorie, że z wyborem Paryża przez Kyliana było podobnie, bo Rosjanin Dmitrij Rybołowlew chciał go sprzedać z Monaco tylko do stolicy Francji. Chwilę po tym sprzedał za 450 mln euro obraz „Zbawiciela świata” Leonardo da Vinciego, co pozwoliło mu spłacić żonę po procesie rozwodowym. Kupcem został szejk z Bliskiego Wschodu, a narastają teorie, że takie ruchy były ze sobą ściśle powiązane.
Gdy Unia Europejska zabrania państwowego wspierania futbolu, 7 katarskich spółek figuruje jako sponsorzy paryskiego klubu. Tak można tłumaczyć dopływy gotówki, a poprzez rozbijanie pensji gwiazd na różnej maści bonusy kreatywną księgowość w opłacaniu tak licznego grona piłkarskiego Hollywood. Nic dziwnego, że niektórzy ewidentnie traktują to jak finansowy doping. Samo odejście od Finansowego Fair Play i otworzenie drogi bogaczom z Kataru oraz Abu Zabi do dalszej zabawy przysporzyło sporego niesmaku w świecie futbolu. I w zasadzie przeszło to bez większego echa, że do najbogatszych mrugnięto okiem, bo są niezbędni w pompowaniu kolejnych pieniędzy w cały biznes.
TRANSFEROWA GRA W TLE
I gdy najbogatsi mierzą się w Lidze Mistrzów, można opowiadać o moralnych wątpliwościach, rozpasaniu, nieuczciwej grze czy próbować bojkotować takie starcia, ale w rzeczywistości i tak zgarną one największe zainteresowanie. Sama ciekawość tych dream teamów oraz sprawdzenie ich możliwości jest decydująca. Na końcu liczy się rozrywka. Gdzieś na horyzoncie pojawią się narzekania, po czym kibic piłkarski i tak grzecznie usiądzie, aby skonsumować tę rywalizację.
A śledząc to, co w tle samego meczu, najlepiej dostrzeżemy, na jakich dziwnych zasadach funkcjonują wyznaczający trendy dzisiejszej piłki. O ile Manchester City wydaje się jeszcze projektem budowanym w miarę z głową, chociaż i tak co okno wydaje fortuny na piłkarzy, a sprawiedliwość Finansowego Fair Play ostatecznie ich nie dopadła, tak w Paryżu kaprys jest na pierwszym miejscu. Ciągle mówi się o odejściu trenera Mauricio Pochettino, mimo że rezultaty całkowicie mu sprzyjają. Co chwilę argentyński menedżer słyszy narzekania na swoją pracę, lecz na końcu ma w listopadzie 11 punktów przewagi nad wiceliderem Ligue 1 i jest na najlepszej drodze do sukcesów.
Pochettino jest kuszony przez innych bogaczy, tych z Manchesteru United, którzy zdecydowali się zerwać z sentymentem i pożegnać Ole Gunnara Solskjaera. Potencjalnie tworzy nam się szalone domino na najwyższym poziomie. Pochettino zarządza dream teamem, ale pewnie wizja pracy w United też nie daje spokoju. To w Wiekiej Brytanii mieszka jego rodzina, najlepszą historię napisał w londyńskim Tottenhamie, a też specyfika zarządzania w PSG daje się we znaki. Jak powiedział Thomas Tuchel: tam nie jesteś trenerem, tylko niańką. I nie opiekujesz się głośnymi nazwiskami, ale całymi klanami wokół piłkarzy, którzy żyją w bańce z 20-30 osobami wokół. To często więcej polityki, niż prawdziwej pracy trenerskiej. A same relacje między Leonardo i Pochettino też nie należą do najlepszych.
Gdyby Pochettino skorzystał z propozycji z Manchesteru, do którego wybiera się z paryżanami na mecz Ligi Mistrzów, mocno podgrzałby rynek. Od samych dyskusji, że wybrał pracę z Cristiano Ronaldo niż rodakiem Leo Messim, po sam obraz najbogatszych klubów, które mogą wymieniać się menedżerami w trakcie pełnego sezonu. Najlepiej przekonał się o tym Thomas Tuchel – zwolniony tuż przed Bożym Narodzeniem w Paryżu, by pół roku później świętować Ligę Mistrzów z Chelsea. W tej całej układance jest jeszcze inne nazwisko: Zinedine Zidane. Jego najchętniej przyjęliby z otwartymi rękoma zarówno w Manchesterze, jak i Paryżu, chociaż akurat on sam byłby w stanie rozważyć jedynie pracę na Parc des Princes. Zdając się na relacje medialne, niekoniecznie ciągnie go do Anglii. Samo to, czy marsylczyk z La Castellane objąłby największy wyrzut francuskich nizin, również budzi wątpliwości. Ale mecz na szczycie to jedno. Gra transferowa w połowie listopada jeszcze bardziej działa na wyobraźnię. Pochettino, Zidane, United, czyli są tu jeszcze klocki do poukładania.
W OCZEKIWANIU NA GWIAZDĘ LATA
Myśląc o zawodach na Etihad, wyczekiwany jest również debiut Sergio Ramosa, czyli postaci-ducha w tym sezonie. Oburzenie, że Andaluzyjczyk nie został na dłużej w Realu Madryt jest nieco mniejsze, kiedy z upływem czasu widać, że może nie być zdolny do efektywnej gry na tym poziomie. Uraz goni uraz, a sam 35-latek nie miał gorszego roku kalendarzowego, odkąd przeniósł się do Madrytu. Stracił Euro, stracił igrzyska, jego nazwisko nieco straciło na mocy w świecie piłki, a sam stoper rozegrał ostatni mecz na początku maja, gdy to Chelsea eliminowała Real z Champions League. Teraz wreszcie dostał zielone światło od lekarzy, ale znowu pojawiają się dylematy, czy bez rytmu meczowego byłby wartością dodaną dla zespołu.
Świat futbolu na niewiele obrazków czeka tak mocno, jak zobaczenie Messiego z Ramosem w jednej drużynie. A z drugiej strony nie cichną dyskusje, czy Sergio grając przez całe życie z urazami i dolegliwościami, nie zrzucił topora na swoją karierę na tym poziomie. Dzisiaj bez bólu jego organizm jakby nie istniał. Dziwić może, że PSG pozwoliło sobie na takie ruchy i czekanie na piłkarza prawie do grudnia, ale jak widać sam wymiar marketingowego rozgłosu i szumu wokół jego postaci był wystarczająco istotny, aby pozwolić sobie na takie zakupy. U Ramosa zdrowie naprawdę daje się we znaki, ale paryskie gazety nie przestają się zastanawiać, jaka jest przyszłość drużyny, gdzie największe gwiazdy wybierają mecze, na jakie lepiej się zmobilizować.
I TAK KTOŚ SKOŃCZY PRZEGRANY
Chociaż pierwsza rywalizacja tych zespołów w tym sezonie skończyła się zwycięstwem 2:0 paryżan i premierowym, genialnym trafieniem Leo Messiego, to z samej gry to piłkarze Manchesteru City pokazali, że ich projekt stoi na stabilniejszych fundamentach. To od ekipy Pepa Guardioli dostaliśmy pokaz lepszej współpracy, większego zgrania i wypracowanych mechanizmów. Sufit PSG jest wyżej, ale jest trudniejszy do osiągnięcia, bo wisi na humorach największych gwiazd z przodu. Nikomu nie trzeba mówić, że Neymar, Mbappe czy Messi mogą wygrać każdy mecz w pojedynkę. Ale na tle tak potężnego przeciwnika muszą patrzeć w tym samym kierunku co drużyna i poświęcić nieco więcej, aby odpłaciło im się to sukcesem.
Nie ma wątpliwości, że dzisiaj to Manchester City oraz właśnie Paris Saint-Germain wyznaczają zasady gry. Biorą, kogo chcą i niespecjalnie drżą nad konsekwencjami. Przy czym specyficzny system oceny w futbolu jest tak skonstruowany, że nie ma nic gorszego niż bycie drugim albo trzecim. Zajście daleko przestaje być zwycięstwem. Tym bardziej kiedy inwestujesz takie fortuny w budowę drużyny, kibicowskie oczekiwania obligują cię do wygrywania wszystkiego. Inaczej będzie trzeba zmierzyć się z rozczarowaniem i podliczaniem wydanych pieniędzy. Pep Guardiola jest na szczycie od lat, ale co chwilę słyszy, że nie potrafi wygrać Champions League. PSG meldowało się w finale oraz półfinale Ligi Mistrzów, ale nadal zdarzy się spotkać głosy, że to projekt o mentalności przegranych. Futbol ma to do siebie, że zapomina o drugich miejscach. Więc już dzisiaj możemy zakładać, że któryś z miliardowych zespołów, a być może oba, będą wytykane palcami. Ich przeciwnicy odpalają się cały czas, tak jak Uli Hoeness: „Ich gówniane pieniądze niczemu nie służą, to nadal niewystarczająco. Do tej pory ani City, ani PSG nie wygrało nic poważnego w Europie w nowej erze”. Ale nawet jeśli ich szczytem miałby się okazać półfinał Ligi Mistrzów oraz krajowe mistrzostwo, to czy świat w Manchesterze albo Paryżu się zawali?
