To był bardzo burzliwy sezon dla napastnika, który tuż po wyjeździe z Polski został objawieniem ligi włoskiej. Były gracz Cracovii nie zamieniał już wszystkiego w złoto. Ale okazał się znacznie lepszy niż go momentami malowano.
Wyobraźmy sobie na moment, że sezonu 2018/2019 nigdy nie było. Krzysztof Piątek wyjechał z Cracovii dopiero przed rokiem. Właśnie zakończyły się jego debiutanckie rozgrywki za granicą. Wystąpił w 36 meczach. Strzelił w nich dziesięć goli, zaliczył dwie asysty i spędził na boisku dwie trzecie możliwego czasu gry. Czy wtedy też tak masowo wypisywalibyśmy, że jeszcze chwila i Piątek znów zagra w ekstraklasie? Drugi zagraniczny sezon Piątka nie okazał się tak fatalny, jak się go stanowczo zbyt często maluje. Okazał się jedynie znacznie gorszy od rewelacyjnego poprzedniego. A to zasadnicza różnica. Polak nie potwierdził, że może lada moment zostać światową gwiazdą ataku. Ale potwierdził, że ma wszelkie dane, by regularnie strzelać w czołowych ligach Europy po dziesięć goli na sezon. Nie ma wielu graczy, którzy to gwarantują.
UCIECZKA DO PRZODU
Piątek wyrwał się z Milanu tuż przed końcem okna transferowego. Nie dlatego, że miał dość siedzenia na ławce rezerwowych, bo akurat w rundzie jesiennej zwykle był podstawowym zawodnikiem, a przed wyjazdem spotkało go uziemienie w zaledwie trzech meczach z rzędu. Przeprowadzka do Berlina była ucieczką do przodu. Nie reakcją na rzadką grę, lecz reakcją na ryzyko rzadkiej gry, którego na pół roku przed mistrzostwami Europy Piątek nie chciał podjąć. Dlatego w tym kontekście transfer do Niemiec nie przyniósł poprawy w stosunku do tego, co było, lecz nawet lekki regres. We Włoszech w tym sezonie Polak spędził na boisku 65% możliwego czasu gry. W Niemczech 62%. Nigdy się nie dowiemy, czy transfer uratował mu wiosnę. Może gdyby został w Milanie, miałby dziś za sobą pół roku bez gry. Być może jednak byłby jak Ante Rebić, który w 2020 rok przystępował z podobnego miejsca w hierarchii ataku Milanu, a dziś ma na koncie dziewięć bramek w dwunastu meczach ligowych.
OKO CYKLONU
Zgodnie z przewidywaniami Piątek nie wylądował w środku wielkiego projektu, lecz w oku cyklonu. Względny spokój panował w Berlinie zaledwie przez dziesięć dni od podpisania przez niego kontraktu. Już dzień później zadebiutował w Bundeslidze. Po kolejnych kilku wyszedł w podstawowym składzie na pucharowy mecz z Schalke i od razu strzelił gola. Tydzień od transferu grał już w podstawowym składzie w spotkaniu ligowym. Wszystko szło idealnie. Trener Juergen Klinsmann zachwalał nowy nabytek i podkreślał, że jego celem musi być „zostanie jednym z najlepszych snajperów świata”. Po porażce z FSV Mainz niespodziewanie zrezygnował, zrównując przy okazji klub z ziemią. - To, co zrobił, było rozczarowujące ze strony trenera – nie ma wątpliwości Adam Matysek. - Nazwisko Klinsmanna było powiązane z inwestorem, który wpompował w Herthę wielkie pieniądze. Pojawiło się zbyt dużo zawirowań wokół całego klubu. Raport Klinsmanna, który wypłynął do mediów, nie zostawiał suchej nitki na całym sposobie funkcjonowania klubu. To nie sprzyjało wejściu Piątka w drużynę – zwraca uwagę były bramkarz Bayeru Leverkusen.
SPORE OCZEKIWANIA
Podobnie tamten czas wspomina Stephan Rohr, zajmujący się berlińskim klubem w magazynie „Kicker”. - Piątek zaliczył bardzo dobry, świeży debiut u Klinsmanna. Z jego transferem wiązały się duże oczekiwania. Hertha pobiła na niego rekord transferowy, a wypowiedzi trenera jeszcze zaostrzały apetyty kibiców. Traktowano go jako duże nazwisko, które wprawdzie nie do końca poradziło sobie w Milanie, ale pamiętano jego strzeleckie wyczyny z czasów Genoi. Każdego zawodnika Herthy w tym sezonie trzeba oceniać przez pryzmat bardzo chaotycznej sytuacji, która miała miejsce w klubie – podkreśla dziennikarz.
CHAOTYCZNE TYGODNIE
Odejście Klinsmanna przekreśliło szansę na znakomite otwarcie Piątka w Berlinie. Klub podzielił się na „ludzi Klinsmanna” i „ludzi Herthy”. Tak samo stało się z drużyną. By nie potęgować chaosu, władze zdecydowały się zachować na stanowisku Alexandra Nouriego, asystenta Klinsmanna, co okazało się błędem. Za czasów byłego selekcjonera reprezentacji Niemiec Hertha grała mało atrakcyjnie, ale przynajmniej punktowała nie najgorzej. W prawdziwy kryzys wpadła w czasach Nouriego. Wtedy zaczęło jej zaglądać w oczy nawet widmo spadku. - Dla Piątka w lutym i w marcu też przyszły ciężkie tygodnie. W niektórych meczach miałem wrażenie, że za bardzo chciał. W klubie mieli zastrzeżenia co do jego utrzymywania się przy piłce. Twierdzili, że za często, jak na środkowego napastnika, ją tracił – opowiada Rohr. Nie najlepszą ocenę Polaka potęgowało to, jak prezentował się Matheus Cunha, jego partner z ataku, ściągnięty w podobnym momencie z Rasenballsportu Lipsk. - On od razu był dobry i decydował o obliczu ofensywy – zwraca uwagę dziennikarz „Kickera”. Brazylijczyk to jednak zupełnie inny typ napastnika. Kreujący sytuacje, cofający się po piłkę, schodzący na boki. W całym sezonie więcej strzałów na bramkę oddawali od niego średnio tylko Robert Lewandowski i Timo Werner. Cunhii było o tyle łatwiej, że znał już ligę, bo miał za sobą półtora roku pobytu w Lipsku. I potrafił wykreować sobie sytuacje sam. Piątek jako typowy egzekutor miał znacznie trudniej, bo zależał od drużyny. A ta kompletnie nie funkcjonowała.
KRĘGOSŁUP LABBADII
Odmianę przyniosła pandemia. W trakcie przymusowej przerwy w Hercie doszli do wniosku, że kończenie sezonu z Nourim jest zbyt dużym ryzykiem i zdecydowali się na zatrudnienie Brunona Labbadii, trenera o uznanej marce w Niemczech, znanego z tego, że potrafi zaprowadzić w drużynach porządek, czego tak bardzo w Berlinie brakowało. Początkowo jego przyjście oznaczało jednak dla Polaka ciężkie czasy. - Trochę byłem zdziwiony, że nie był od początku pierwszym wyborem Labadii – nie ukrywa Matysek. Było to zaskakujące także dla ludzi, którzy są cały czas blisko klubu. - Wszyscy myśleli, że Piątek nadal będzie grał. W tygodniu poprzedzającym pierwszy mecz po wznowieniu rozgrywek Polak grał na treningach w podstawowym składzie. Decyzja o tym, by w Hoffenheim jednak usiadł na ławce, nie dotyczyła wyłącznie spraw piłkarskich. Labbadia w ostatniej chwili pozmieniał skład na kilku pozycjach. Drużyna, którą został, zupełnie nie miała kręgosłupa. Piątek był w klubie i w lidze nowy, nie znał języka. Trener potrzebował mieć na boisku liderów. Dlatego zdecydował się na Vedada Ibisevicia. Ten niespodziewanie przeżył renesans formy i Krzysztof wylądował w drugim szeregu – tłumaczy Rohr.
NIEZADOWOLONY DŻOKER
Przez kilka tygodni Piątek pojawiał się na boisku wyłącznie z ławki. Labbadia dawał mu coraz więcej minut, ale pięć razy z rzędu nie wpuścił go na więcej niż pół godziny, co zaczęło rodzić coraz większą frustrację napastnika. - To były dla niego ciężkie tygodnie. Jest ambitnym i palącym się do gry zawodnikiem. Chyba nie do końca rozumiał, dlaczego trener na niego nie stawia. Odbyli w tym czasie wiele rozmów na ten temat. Wchodzenie na boisko jako dżoker nie jest szczytem marzeń dla kogoś, kto przychodzi do Herthy z Milanu. Oczekiwał pewnie czegoś innego. Labbadia wymaga jednak sporo. U niego jest bardzo dużo pracy w odbiorze, także dla napastników. Piątek to zrozumiał. Walczył, nie obraził się i został nagrodzony – ocenia Rohr.
ODMIANA SYTUACJI
W meczach z Lipskiem i Augsburgiem Piątek po wejściu z ławki strzelał gole. Najpierw z rzutu karnego, potem wreszcie z akcji, po raz pierwszy od meczu pucharowego z Schalke (2:3) na początku lutego. W szóstym meczu w roli trenera Herthy Labbadia posłał go wreszcie do gry od pierwszej minuty. Jego zespół przegrał, ale Piątek znów strzelił gola. Tendencja ewidentnie się odwróciła. Polak zaczął też zyskiwać coraz więcej pochwał trenera. Najwięcej spłynęło na niego po meczu z Bayerem Leverkusen (2:0), w którym zaliczył asystę. - Rozwinął się. Ma dobry charakter, dobre nastawienie i jakość. Rozmawiałem z nim po włosku i po angielsku, wyjaśniając mu, jak widzę jego rolę w drużynie i czego od niego wymagam. Szybko to przyjął. Nie obijał się nawet przez sekundę, choć było dla niego ciosem, że w pierwszych meczach po restarcie nie grał w podstawowej jedenastce – mówił Labbadia. Podkreślał, że Polak coraz lepiej współpracuje z Cunhą. A Michael Preetz, dyrektor sportowy, chwalił go za utrzymywanie się przy piłce i dynamizowanie gry.
PRACOWITY NAPASTNIK
Piątek grał w Hercie w różnych rolach. U Klinsmanna zaczynał jako jeden z dwójki napastników. Później bywał samodzielnie ustawiony na szpicy, ale też grał za plecami wysuniętego napastnika. - Preetz i Labbadia chwalili go za to, jak sprawdził się w tej roli, lecz mnie wydaje się, że najbardziej jego atuty można wyeksponować, gdy jest bliżej bramki rywala – mówi Rohr. Matyskowi podobało się, jak Polak prezentował się w ostatnich meczach sezonu. - Cztery bramki, które zdobył, też o czymś świadczą. Oceniam jego pierwszą rundę bardzo solidnie. Pokazał, że potrafi strzelać i brać odpowiedzialność – podkreśla były reprezentant Polski. Najważniejsze, że najlepsze mecze Piątek rozegrał tuż przed zakończeniem rozgrywek. Pozostawił więc po sobie dobre wrażenie i pokazał, że tendencja idzie w górę. Statystyki pokazują też, że dobrze przyswoił sobie etos pracy Labbadii. Średnio przebiegał w każdym meczu 11,5 kilometra. To najlepszy wynik ze wszystkich graczy ofensywnych Herthy i jeden z czołowych w zespole, co na pozycji napastnika wcale nie jest oczywiste. To, że Piątek był w gronie piętnastu najczęściej faulujących zawodników ligi, też coś mówi o jego stylu gry. Agresywnym i nieprzyjemnym dla rywali.
NOWY KONKURENT
We włoskich mediach pojawiały się w ostatnim czasie informacje, że tamtejsze kluby chciałyby ściągnąć Polaka na Półwysep Apeniński. Dziennikarz „Kickera” oczywiście o tym słyszał i podkreśla, że w piłce nie można niczego przesądzać, ale w Berlinie na pewno nie zamierzają się pozbywać reprezentanta Polski. - Rozmawiałem na jego temat z Preetzem i podkreślał, że Hertha widzi go w planie na przyszły sezon – mówi Rohr. Zespół ma się znów mocno zmienić. - Gdyby został Klinsmann, rewolucja byłaby totalna. Większość zawodników, którzy dziś są, odesłałby do domu i przyprowadził swoich – nie ma wątpliwości Matysek. Teraz aż takiej czystki nie będzie, ale inwestor Lars Windhorst ma przekazać klubowi kolejne sto pięćdziesiąt milionów euro, z których część znów będzie przekazana na inwestycje w kadrę. Hertha nie ma zamiaru kolejnego sezonu skończyć znów w środku tabeli. - Myślę, że będzie odgrywał w zespole dużą rolę, bo pokazał, że ma jakość i potrafi strzelać gole. Hertha powinna być dużo lepsza – zaznacza Matysek.
Nie ma wątpliwości, że część z inwestycji zostanie przeznaczona na nowego napastnika. Labbadia marzy ponoć o Woucie Weghorście, z którym pracował w Wolfsburgu, jednak Holender będzie bardzo trudny do wyciągnięcia i raczej obierze kierunek zagraniczny. Nowy nabytek będzie na pewno rywalem Piątka, ale jego pojawienie się nie będzie oznaczało, że Hertha chce się Polaka pozbyć. - Salomon Kalou już odszedł, Ibisević wciąż nie otrzymał propozycji nowej umowy. Jego sytuacja zależała w dużej mierze od tego, co będzie z Daviem Selkem. Młodzieżowy mistrz Europy z 2017 roku był ostatnio wypożyczony do Werderu. W przypadku spadku bremeńczyków, na pewno wróciłby do Herthy. Po tym, jak Werder się utrzymał, zostanie w tym klubie– mówi Rohr.
PRAWDA TRZECIEGO SEZONU
Piątek rozegrał jak dotąd za granicą dwa kompletnie szalone sezony. W pierwszym przeżywał bajkę, bo wychodziło mu wszystko. W drugim zszedł na ziemię i zderzył się z bardzo chaotyczną rzeczywistością, która pewnie trochę urealniła jego wyśrubowane rok temu statystyki. To, w jaki sposób Labbadia poukładał Herthę i jak – mimo początkowych trudności – Piątek zdołał się dostosować do wymagań trenera, daje nadzieję, że trzeci sezon na Zachodzie będzie dla Polaka po prostu normalny. Taki, który pokaże jego prawdziwe miejsce w europejskiej hierarchii. Nie musi koniecznie zamieniać wszystkiego w złoto jak w Genui i początkowo w Mediolanie. Wystarczy, że będzie się prezentował tak, jak w ostatnich meczach sezonu w Berlinie. Wtedy będzie go można uznać za niezłej klasy europejskiego napastnika. Żadnego, który zacznie pogoń za rekordami Roberta Lewandowskiego. Ale też żadnego, którego prędko zobaczymy w ekstraklasie.