Niech plusy nowego Detektywa nie przesłonią jego minusów. A łatwo dać się uwieść mrokowi Alaski.
Łatwo, bo niemiecki operator Florian Hoffmeister (nominowany do Oscara za film Tar) zrobił tu fantastyczną robotę. Fikcyjne miasteczko Ennis na Alasce wygląda jak ostatnia osada przed końcem świata, zapomniana przez Boga, przygnieciona niekończącą się ciemnością. Im dalej w serial, tym trudniej jest spod niej wyjść. Serio – to wszystko udziela się widzowi. Po każdym odcinku trzeba się otrząsnąć, spłukać to z siebie jak po Czarnobylu.
To najlepszy element Krainy Nocy. A drugi najlepszy – rola Jodie Foster. Akurat ona postacie dociekliwych śledczych czuje, skoro za jedną z nich, agentkę Clarice Sterling z Milczenia owiec, dostała Oscara. Jej Liz Danvers, komendantka policji w Ennis irytuje, bo ma na pieńku z całym miastem – kogo by nie irytowała amatorka sypiania z cudzymi mężami. No ale lepszej w lokalnej policji nie ma, więc niech już komisariatem kieruje ta Danvers. Poza tym zwyczajowy pakiet: pracoholizm, nieumiejętność pogodzenia obowiązków zawodowych z rodzinnymi… Jak tytułowa bohaterka Mare z Easttown, chociaż Danvers wydaje się mimo wszystko nieco bardziej swojska. Foster wybornie balansuje na cienkiej linii pomiędzy sympatią a antypatią, przez co do końca nie wiadomo, czy jej Liz lubić, czy nie. Na pewno warto dać jej trochę zaufania, chyba jako jedynej w mieście. Trzeba też uczciwie dodać, że całościowo casting trzyma poziom; świetni są też emanująca naturalną wściekłością bokserka Kali Reis w roli policjantki Evangeline czy John Hawkes jako Hank Prior – najbardziej tragiczna, najmocniej złożona i chyba jednak najciekawsza postać w całym serialu.
Zestawienia z Mare z Easttown, innego detektywistycznego hitu HBO Max, nie są dla czwartego sezonu Detektywa korzystne. Tamten serial chwycił tak mocno, bo był od początku do końca realistyczny. W postaci Mare kumulowała się frustracja milionów widzów, dzielących z nią podobne problemy. Tu byłoby podobnie, bo i Liz Danvers jest postacią z krwi i kości, gdyby tylko twórców Krainy Nocy nie kusiło wprowadzenie elementów paranormalnych. I nagle wychodzi na to, że należy brać ten sezon Detektywa umownie, nawet jeśli fabularny twist z ostatniego odcinka sprowadza wszystko na ziemię.
Ale czuć też na ekranie nostalgię za dość powszechnie okrzykniętym arcydziełem sezonem pierwszym. Problem w tym, że – z perspektywy czasu – nie słabsze kolejne sezony były w Detektywie wypadkami przy pracy, ale to jedynka okazała się anomalią. Rozgrywający się pośród luizjańskich moczar kryminał noir był zjawiskiem tak osobnym, że niemożliwym do powtórzenia. Sezony drugi i trzeci okazały się bardziej konwencjonalne, co zresztą rozczarowało die-hardów jedynki; jakby spojrzeć na nie z dystansu, po latach, to chyba nie są aż tak złe, za jakie je uważano. A czwórka? No właśnie – czwórka chce być wszystkim. Ukłonem w stronę metafizyki sezonu pierwszego i krwistym kryminałem, trzymającym się ram gatunku. Społecznym komentarzem i opowieścią o izolacyjnych traumach; przecież nietrudno jest odczytać egzystencję w odciętym od świata Ennis jako metaforę pocovidowego stanu ducha. Jakub Popielecki słusznie zauważył w Filmwebie, że to serial – Excel, zupełnie jakby twórcy odcinek po odcinku odhaczali kolejne elementy, które założono już na etapie scenariuszowych konsultacji. Feminizm? Jest. Trucie obywateli przez korporacje? Jest. Wątki nadprzyrodzone? Są. Coś o cieniach przeszłości, które dalej wiszą nad bohaterami? To może w następnym odcinku, bo w tym nie ma już miejsca. I taki to jest serial od linijki.
Szkoda, że z Detektywa zrobiono kolejny bezpieczny serial detektywistyczny. Bez napięcia, bez cliffhangerów, po których nie można spać. I bez finału, który przewraca oczekiwania do góry nogami i zmusza widzów do obejrzenia całości jeszcze raz, w tym momencie, żeby tylko wyłapać wszystkie szczegóły, które delikatnie sugerowały takie rozwiązanie akcji. Tutaj – no tak, stało się, w porządku, ciekawe. To za mało na podtrzymanie jakości tytułu, który z początku stał się małą rewolucją w dziedzinie crime stories. A teraz, po ociosaniu z tej wyjątkowości, jakby został na lodzie.
Komentarze 0