Czekamy na - póki co - skąpo zapowiadaną kontynuację Wesela, a na razie robimy sobie przelot po filmografii najpopularniejszego obecnie polskiego reżysera.
Zgoda, jest sprawnym reżyserem, w dodatku z własnym, autorskim językiem, który udało mu się przez lata wykreować. Ale jest też jeszcze sprawniejszym marketingowcem – doskonale widzi, jaki temat obecnie grzeje ludzi, więc hop, od razu robi o tym film - tak pisaliśmy w naszym krytycznym wobec części filmografii Wojciecha Smarzowskiego tekście. Są momenty, w których twórca Kleru ocierał się o geniusz, są i takie, w których oglądało się go jak okładkę Faktu.
My prześwietlamy jego siedem kinowych filmów.
7. Drogówka
Nigdy nie byliśmy na stówę pewni, czy Smarzowski ma po prostu podobne oczekiwania wobec kina co masowa widownia, czy może wyczuł tendencje i koniunkturalnie jedzie po chwytliwych tematach. W przypadku Drogówki niestety wydaje nam się, że to drugie. Jest tu reżyserski nerw i brawurowo wręcz poprowadzona historia, ale skala żartów i obiegowych opinii dotyczących policjantów po prostu przygniata. Zwłaszcza w kuriozalnym finale, gdzie znajdziecie i blowjoba, i wódkę, i trochę przemocy, i sporo żarcików latających poniżej pasa. Miał być dokument, wyszła karykatura, zupełnie jakby scenariusz pisali mu polscy kabareciarze.
6. Kler
Na pewno dotknął wyjątkowo ważnego problemu, skoro na Kler poszło ponad 5 milionów widzów. Ale nasze odczucia po seansie były mocno ambiwalentne. Z jednej strony Smarzowskiemu udało się uwypuklić rozterki moralne, jakie targają każdym z trójki duchownych, głównych bohaterów Kleru. Z drugiej - nawet gdyby trzymano mu lufę przy głowie, to reżyser i tak pewnie nie oparłby się pokusie i wcisnąłby do swojego filmu szczyptę nieznośnie tabloidowej publicystyki. Znowu wódeczka, jechanie po stereotypach księży - zdemoralizowanych, sytych kocurów, efekciarski finał, zbyt czytelnie nawiązujący do tego, co parę lat temu wydarzyło się w Warszawie... Szkoda. Ale z drugiej strony takie proste chwyty trafiają do ludzi.
5. Wesele
I znów - doskonale poprowadzony film, po którym nic nie zostaje. No chyba że utrwalony już od lat portret polskiej wsi, ufundowany na ciemnych interesach i interesikach, dokonywanych gdzieś za stodołą, hektolitrach wódki i ruchaniu po krzaczyskach. Wtedy, w 2004 roku to jeszcze było świeże, ale dzisiaj Wesele po prostu męczy swoim zerojedynkowym podejściem, zupełnie jakby wszystkie polskie wsie i małe miasteczka zaludniali kretyni. Tu naprawdę zamiast Tymona Tymańskiego na soundtrack trzeba było puścić To my 52 Dębiec, wtedy to już w ogóle byłaby satyra jak w komiksach Janka Kozy.
4. Wołyń
Pierwsza połowa doskonała - Smarzowski świetnie kreśli historię mieszkających obok siebie Polaków i Ukraińców, sąsiadów i przyjaciół, którzy przez wojnę nagle stali się śmiertelnymi wrogami. Trzeba naprawdę mocnego reżyserskiego fachu, by tak dobrze pokazać samonakręcającą się spiralę nienawiści - w światowym kinie dobrze umieją to bracia Coen, w Polsce... chyba tylko on. A później nagle reżyser przekłada wajchę, zmienia tory i serwuje widzom bodaj największą jatkę w polskim kinie, kompletnie przekreślając to, co opowiedział do tej pory. Chociaż właściwie nie co, ale jak. Im dalej w las, tym mocniej zlewają nam się te okropieństwa i finalnie zupełnie zapominamy, że nie przyszliśmy na żaden horror, tylko film historyczny.
3. Pod mocnym aniołem
Najbardziej osobny film w karierze Wojciecha Smarzowskiego, bo koncentrujący się na jednym człowieku - pisarzu i alkoholiku Jerzym. Co ciekawe, reżyser tym razem ucieka od wątków społecznych i nie pyta, dlaczego w Polsce się pije, ale raczej - jakie są tego efekty. Tu też Smarzowski ma tendencje do podgrzewania ognia pod potrawą, jak już filmuje fizyczne powikłania alkoholowe, to tak, że od samego patrzenia chce się łyknąć ćwiartkę; po tych wszystkich rzygach i gównach robi się niedobrze. Ale chyba po raz pierwszy reżyser wierzy w swoich bohaterów i gdzieś tam zostawia im uchyloną furtkę, zrywając ze swoim ukochanym fatalizmem. W dodatku i fabuła, i scenariusz są jak na niego dość oryginalne, łączące fabułę z fikcyjnym dokumentem.
2. Dom zły
Możecie od razu wyciągnąć nam, że już czepialiśmy się Wojciecha Smarzowskiego za to, że portretuje Polskę bez żadnych nadziei, nurzając bohaterów w martyrologiczno - alkoholowym szambie. Tu jednak jest wytłumaczenie. Akcja Domu złego dzieje się na początku lat 80., w samym środku upiornej, komunistycznej rzeczywistości, gdzie naprawdę nikt nie widział szansy na lepsze jutro, zwłaszcza że cała Polska była opleciona siecią kumoterskich powiązań i korupcji. Urodzony w 1963 roku Smarzowski pamięta to z młodości, nic więc dziwnego, że ma do tego wycinka historii mocno osobisty stosunek. To nie jest film przyjemny, za to niezwykle ważny. Chociaż nie łudzimy się, że poleci na szkolnych kółkach historycznych.
1. Róża
Najlepszy film Wojciecha Smarzowskiego. To tak, jakby wybrać wszystkie najlepsze momenty z Wołynia (tu też wojenna rzeczywistość i nienawiść sąsiada wobec sąsiada, a konkretnie Polaków wobec wdowy po niemieckim żołnierzu) i wzmocnić całość niezwykle przejmującą historią miłosną. Brutalną, ale tu akurat ta brutalność jest w pełni uzasadniona. No i to w Róży Agata Kulesza po raz pierwszy pokazała, że to ona jest najważniejszą obecnie polską aktorką, a Mikołaj Trzaska skomponował jedną z lepszych polskich ścieżek dźwiękowych, jakie znamy.