
Jeśli za 10 lat dziennikarze będą chcieli pisać wspominkowe reportaże o generacji 20-latków sprzed dekady, sięgną po płyty Szcześniaka. O czym opowiada na Cafe Belga?
Podobno Taco nie do końca rozumie, kiedy jego płyty są nazywane pokoleniowymi. Ale musi się z tym pogodzić. To nie przypadek, że każde kolejne wydawnictwo Taco Hemingwaya wywołuje takie szaleństwo, bo to jemu jako jedynemu udało się przeszczepić na swoje krążki dokładnie to, co czują setki tysięcy ludzi w tym kraju, ale nikt ich nigdy nie usłyszy. Najważniejszy polski raper ostatnich lat znów z zaskoczenia - trochę jak jego ulubieńcy zza Oceanu - wydał swój nowy krążek Cafe Belga. Podano do stołu.
1. Cafe Belga
To w zasadzie kontynuacja głównego wątku albumu SOMA 0.5 mg: samotność na szczycie. Taco nie do końca radzi sobie z powszechną rozpoznawalnością, dlatego lubi wyjeżdżać z Warszawy - na przykład do Brukseli, gdzie mieszka jego mama i gdzie powstała część tekstów na Cafe Belga; tak zresztą nazywa się autentyczna restauracja w tym mieście. Trochę zaskakuje lekko punkowy wokal w refrenie i niezamierzony follow-up do Cool Kids Of Death; tam gdzie Krzysztof Ostrowski w 2002 roku śpiewał: Dwadzieścia kilka lat, ciągle w nic nie wierzę, brak mi doświadczeń istotniejszych, Holocaustu, wojny, śmierci, w 2018 Taco dopowiada: Mama pyta, kiedy zacznę pisać o czymś / Mówię jej, że kiedy coś mi się przytrafi.
2. ZTM
Bardzo dobry beat Borucciego i jeden ze słabszych momentów Taco na Cafe Belga - raz, że nie do końca wychodzi mu to śpiewanie, dwa - to ciekawy casus; Szcześniak jest raperem, któremu obok wersów wybitnych potrafią przydarzyć się takie porównania, przy których łapiemy się za głowę, kiedyś: Świat jest WF-em, a ja nie mam stroju, teraz koszmary i kanarzy w ZTM. Zresztą całościowo ten track jest zbudowany z popkulturowych metafor (sprawa U2 i Apple, Star Wars, Yellow zespołu Coldplay) tak, jakby Filip chciał pochwalić się erudycją, trochę gubiąc po drodze główny sens numeru.
3. Wszystko na niby
Na kontrze - zdecydowanie jeden z najlepszych tracków Taco, w którym zwraca uwagę na to, jak wielką iluzją są idole w oczach własnych fanów. Kiedyś w rozmowie z jednym z redaktorów newonce'a Kuba Karaś z The Dumplings powiedział: masa ludzi chce mieć z nami zdjęcia, ale już mało kto ma ochotę z nami porozmawiać i mniej więcej o tym opowiada Wszystko na niby. Z drugiej strony Szcześniak jako jeden z niewielu otwarcie mówi, że nie przeszkadza mu młody wiek słuchaczy - słuchaczy, którzy przecież chłoną tę iluzję jak gąbki. Przed nim chyba tylko Tede powiedział: szanuj gimba swego, bo ten gimb ci płaci. Świat jest pełen paradoksów.
4. Reżyseria: Kubrick
Na początku Cafe Belga Taco deklaruje, że w 2019 roku musi przyjść czas na odpoczynek - tu tylko to potwierdza. Co by nie mówić, od czasu ogromnego sukcesu Umowy o dzieło Szcześniak nie daje sobie luzu ani na moment. Wosk, Marmur, Szprycer, SOMA 0.5 mg, a podobno w kolejce czeka jeszcze jeden projekt. Nic dziwnego, że od nadmiaru roboty można oszaleć i tu jak ulał pasuje metafora Stanleya Kubricka, a konkretnie filmu Lśnienie, gdzie główny bohater, grany przez Jacka Nicholsona pisarz Jack Torrance, dostaje obłędu, chwyta za siekierę i rzuca się na rodzinę; zresztą już od czasu Taconafide raper dość często porusza motyw załamania nerwowego. W każdym razie to znów szczery, mocny tekst pełen bardzo udanych porównań (chyba najlepsze na płycie: Zarzucają chłopcom mechaniczność / Hej, główna scena na Orange'u, patrz jak płynę - kto ma skumać, ten skuma i doceni). Do tego pisany dosłownie przed chwilą, skoro znalazło się w nim nawet miejsce na nawiązanie do meczu Polska-Senegal (to chyba rekord: mistrzostwa wciąż trwają!).
A swoją drogą chłopak musi być niezłym kozakiem, skoro nie przytulił miliona za reklamę wódki. Z drugiej strony: Śpiewałbym inaczej, gdybym nie wyprzedał trasy / Albo gdyby jakoś marnie nam się sprzedawała płyta.
5. 2031
Raz się jest na dnie, raz się jest na szczycie, oto całe nasze popierdolone życie - nawijał w 1998 Peja. 20 lat później Taco Hemingway powiedział mniej więcej to samo, ale w nieco inny, bardziej stylowy sposób. Kolejny bardzo dobry numer, w którym Taco odważnie kreśli swoją przyszłość na zasadzie: co to będzie, jak nagle wszystko się spierdoli. W końcu każdy hajp prędzej czy później musi minąć a zamiast Torwaru może, jak kiedyś, wyprzedać się co najwyżej Cafe Kulturalna. Swoją drogą to też mocno zabawny tekst, zwłaszcza druga zwrotka. I tu też efekt końcowy nieco psuje śpiewany refren.
6. Fiji
Trochę taki Deszcz na betonie a.d. 2018; w Fiji Taco znowu kieruje narrację do kobiety, składając zwrotki w całości z efektownych porównań (Jak apka YouTube'a, co nie chce grać w tle / Jak wieści ze szczytu, gdy jestem na dnie / Jak Uber, co gada, gdy ja wolę milczeć / Gdy chciałem pogadać, a ty wolisz ciszę). Swoją drogą cieszy, że w końcu ktoś to powiedział: nic nie wkurwia mężczyzn tak bardzo, jak celowo nieodbierająca albo odpisująca po 12 godzinach kobieta.
7. Abonent jest czasowo niedostępny
Mocno Drake'owy follow-up do poprzedniego Fiji i - częściowo - Tamagotchi Taconafide. Ale szczerze: to jeden z tych tracków, których na Cafe Belga mogłoby nie być. Tekstowe wycieczki Taco prowadzą tu donikąd, o wiele ciekawiej z relacji damsko-męskich rozliczał się numer wcześniej. Sam bardzo bujający beat Borucciego to trochę za mało.
8. Motorola
Bardzo Taconafide'owy track wpisujący się w jeden z ulubionych tematów raperów - kiedyś było lepiej. Tyle że można nawinąć o tym we współczesnym rapie tak: Nie było insta, fejsa, maili ani memów / Nikt nic nie narzucał, żyło się po swojemu / Nie było problemów? He, jesteś w błędzie / One były, będą są zawsze i wszędzie (nie będziemy wredni i nie podany autora), a można tak: Pani Nykiel da ci kartę SIM / Pani Dykiel da ci owocowe Fairy / Z każdej głupiej strony kuszą Telimeny / Widzę tylko windę, mój posiłek zawsze delivery. Świetny, mocno hikikomori numer, w którym odbijają się Huxley, Black Mirror i tęsknota za światem, którego nie ma.
9. Modigliani
Chyba najmroczniejszy numer na płycie; Szcześniak niczym za czasów swoich pierwszych ep-ek wjeżdża we współczesną Warszawę, rapując o dzieciakach, którym mefedron zastąpił poczciwą trawę, zalepianych telefonach na Smolnej i zajawce na techno. A z drugiej strony nawiązania do malarza Modiglianiego, który umarł będąc niemal rówieśnikiem Taco Hemingwaya. Bardzo gęsty, mocno plastyczny rap w połączeniu z leniwym beatem Borucciego brzmi jak narkotyczny zjazd o 4 nad ranem, kiedy odzyskujesz przytomność w Uberze, a lecące w radiu De Mono brzmi jak Joy Division. Trudno o lepszą rekomendację.
10. Adieu
Rumak zrobił tu bodaj najlepszy beat na płycie, natomiast Taco znowu trochę pogubił się we własnym gąszczu skojarzeń. I to jest zasadniczo dosyć ciekawa sytuacja: w tych numerach, w których rapuje o najbardziej osobistych tematach, chowa się za gardą wielopiętrowych metafor, ale gdy przychodzi mu opisywać to, co go otacza - wtedy staje się tym piekielnie błyskotliwym Taco, u którego dwa celne zdania ważą więcej niż dziesięć eksperckich artykułów w tygodnikach opinii.
11. 4 AM In Girona
Przede wszystkim - nareszcie. Ktoś w końcu odważył się i zarapował po angielsku, chociaż od razu warto dodać - dobrze, że trafiło na typa, który akcent i słownik ma w małym palcu. O samym numerze nie będziemy już pisać, skoro zrobili to inni, he, he, he.
�
Podsumowując, krótka piłka - po rozczarowującym SOMA 0.5 mg Taco Hemingway wrócił do wysokiej formy. Niewielu jest raperów w tym kraju, których numery są jak filmy Barei - takie, gdzie poszczególne smaczki wyłapuje się za piątym czy dziesiątym razem. Taco nie tylko chce się słuchać, ale chce się w niego także wsłuchać, bo czuć, że jaźń tego człowieka jest jak maszynka do mięsa, w której instagram mieli się z Gombrowiczem, Tory Lanezem i piłkarzami. W sumie to trochę jak u nas.