Ta karuzela dopiero się rozkręca. Trylogia 365 dni, Dziewczyny z Dubaju, Pokusa, Heaven in Hell i Pokolenie IKEA.
Artykuł pierwotnie ukazał się pod koniec lutego 2023
Łatwo wyśmiać 365 dni Barbary Białowąs i Tomasza Mandesa. Miejsc, w które możemy w trakcie seansu wbić ostrze krytyki nie brakuje. Leży tu wszystko – i dosłownie, bo Laura Biel z Donem Massimo niczym pornomaratończycy oddają się łóżkowym przyjemnościom w każdym możliwym momencie, i metaforycznie. Film za najgorszy scenariusz doceniła kapituła Złotych Malin. Jego autor, Tomasz Klimala, który posiłkował się bestsellerową książką Blanki Lipińskiej, zwyciężył tym samym z twórcami Wyspy fantazji i Elegii dla bidoków. Suchej nitki na adaptacji nie pozostawili także dziennikarze i liczni widzowie. Niektórym – jak psycholożce Sophii Venables – nie spodobała się do tego stopnia, że apelowali o jej usunięcie z katalogu Netfliksa. Stało się dokładnie odwrotnie, bo erotyk doczekał się kolejnych dwóch części.
Erotyka na fali
Można drwić z drewnianego aktorstwa Anny-Marii Siekluckiej i Michele’a Morrone’a, kwestionować nieprzeciętne libido ich postaci i dziwić się teledyskowej konwencji wielu scen. Ale jednocześnie duetowi reżyserskiemu trzeba oddać jedno – idealnie wstrzelił się w gusta widowni, najpierw tłumnie odwiedzającej kina, a później nabijającej wyświetlenia w streamingu. Wytyczyli też swego rodzaju modę na rodzime filmy erotyczne. Niedługo potem na duży ekran został przeniesiony reportaż Piotra Krysiaka o głośnej aferze dubajskiej. Po Dziewczynach z Dubaju, które okazały się najchętniej oglądaną polską produkcją 2021 roku, ich reżyserka, Maria Sadowska, nie zaprzestała eksploracji wątków związanych z seksem. Chwilę po tym, gdy jej Pokusa trafiła do repertuarów multipleksów (i nadal tam jest), z premierowym Heaven in Hell powrócił Mandes.
Zobaczyłem obie i mocno zaskoczyłem się tym, ile mają ze sobą wspólnego, choć opowiadają różne historie. Wyszedłem z nich z myślą, że niektórzy twórcy powinni jeszcze popracować nad opowiadaniem o seksie i łączeniem go ze zwartą fabułą. To ważne zagadnienie, bo czy tego chcemy, czy nie, popyt na podobne filmy najwyraźniej nie przestaje rosnąć.
#MeToo nad Wisłą
Będę bronić tezy, że Pokusę i Heaven in Hell łączy feministyczny rodowód. Maria Sadowska nie tylko w wywiadach (Zależało mi na tym, żeby kamera pracowała dla kobiety, a nie przeciwko niej – mówiła w jednej z rozmów) deklaruje taką postawę. Rozpoczynała od społecznie zaangażowanego Dnia kobiet, w którym pochyliła się nad losem sprzedawczyń dyskontu uwikłanych w walkę z bezduszną korporacją. Sztuką kochania. Historią Michaliny Wisłockiej przypomniała o najsłynniejszej polskiej edukatorce seksualnej doby PRL-u. We wspomnianych Dziewczynach z Dubaju obnażyła ciemne strony seksbiznesu, gdzie niczego nieświadome bohaterki są ledwie pionkami w grze o pieniądze i sławę. Pokusa to jej próba zmierzenia się z mężczyznami cynicznie wykorzystującymi swoją pozycję: szantażującymi kochanki, traktującymi je przedmiotowo, a przede wszystkim bezkarnymi. Takiego filmowego głosu orbitującego wokół ruchu #MeToo jeszcze nie było. Za granicą też nie ma ich zbyt wiele, zwłaszcza że większość twórców sięgających po ten temat, jak pokazały przykłady Asystentki czy She Said, uderza w mniej rozbuchane, a bardziej wyważone i interwencyjne tony.
Czerwona kartka dla seksualnego predatora
W Pokusie główna bohaterka, Inez (w tej roli raczej zachwalana Helena Englert, choć do mnie jej maniera aktorska zbytnio nie przemawia), na co dzień pisze dla portalu lifestyle’owego. Choć pisze to dużo powiedziane – jej teksty zwykle lądują w szufladzie i częściej jest delegowana do przynoszenia naczelnej warzywnego smoothie. Pewnego dnia do bohaterki uśmiecha się los. Przystojny Filip (Andrea Preti), którego poznała wcześniej w niefortunnych okolicznościach, przyleciał z Włoch, żeby ratować spadające na łeb na szyję zasięgi serwisu. Dziewczyna ma zrelacjonować w mediach społecznościowych trzy dni z życia Maksa (Piotr Stramowski) popularnego eks-piłkarza. Tak zawiązuje z nim relację zdecydowanie wykraczającą poza charakter zawodowy. Gdy pojedzie do Cannes, które Sadowska już po raz kolejny upatrzyła sobie jako lokację, okaże się, że jej książę z bajki gra nieczysto i trzeba wystawić mu czerwoną kartkę.
Inez, jak zresztą podobnym kopciuszkom znanym z serialowych i filmowych historii, można współczuć. Nie broni jej ponadprzeciętna naiwność, ale jednocześnie nie wyrządziła nikomu krzywdy. Wyjechała z małego miasteczka do stolicy w poszukiwaniu rozgłosu i gdy tylko nadarzyła się okazja, żeby zapukać do bram wielkiego świata, ochoczo z niej skorzystała. Gdyby nie podjęła ryzyka, nadal byłaby podrzędną dziennikarką i podcasterką z zaangażowaną, ale wąską grupą odbiorców. Reżyserka trafnie diagnozuje, że szklany sufit, o który odbiła się w walce o marzenia, tworzą mężczyźni. Ta sama sytuacja, ale z odwróceniem ról, najpewniej nie miałaby miejsca.
Sędzina w sidłach konwenansu
Ekranowa koleżanka Inez i główna bohaterka Heaven in Hell, Olga (Magdalena Boczarska), jest na zupełnie innym etapie życiowym. Kobieta pracuje w sądzie, nie narzeka na brak pieniędzy, a jej odchowana już dorosła córka studiuje w Londynie. Wszystko działa u niej sprawnie jak w szwajcarskim zegarku poza jedną istotną sferą – od śmierci męża nie znalazła nowego partnera, a ewidentnie szuka bliskości. Nieoczekiwanie znajduje ją u Maksa (ciekawa jest ta zbieżność imion), przystojnego i szarmanckiego Włocha spotkanego przypadkiem w jednej z modnych kawiarni. Mężczyzna miał cel w tym, żeby zdobyć jej zaufanie, ale na jego szybkiej zresztą realizacji się nie skończy. Między postaciami zawiązuje się romans, który uruchamia w Oldze głęboko skrywane emocje i pragnienia.
Tomasz Mandes, podobnie jak dwa lata temu Andrzej Mańkowski w dość nieudanym Po miłość / Pour L’Amour, porusza istotny problem podmiotowości starszych, samoświadomych kobiet. Portretuje dojrzałą, ustatkowaną protagonistkę, która mierzy się z innymi ograniczeniami niż jej koleżanki z późniejszych pokoleń. Maks pochodzi z Włoch, środowisko prawnicze jest mu zupełnie obce, a do tego jest od niej piętnaście lat młodszy. Czy sędzinie wypada angażować się w budowanie z nim relacji? Jak zareaguje na to jej otoczenie i córka? Może wypadałoby zdusić w sobie nieznane wcześniej pokłady libido, zanim dojdzie do czegoś poważniejszego? W Pokusie barierą do szczęścia Inez było samcze wyrachowanie. Heaven in Hell stawia na drodze Olgi konwenanse społeczne i przeszłość – trudną, nieprzepracowaną, taką, która nie daje o sobie zapomnieć.
Wizualny miszmasz
Gdzie w tym wszystkim seks? To paradoks, ale gdyby zabrakło go w obu filmach, byłyby zdecydowanie lepsze. Tymczasem to on jest osią napędową ich fabuł. Nieodmiennie staram się prowadzić dyskusję społeczną za pomocą popkulturowych narzędzi i to jest moja droga od czasów „Sztuki kochania" – mówiła w cytowanym wcześniej wywiadzie Sadowska. To celne zagranie, zwłaszcza że Pokusa odarta z konwencji thrillera erotycznego z pewnością nie zaintrygowałaby tylu widzów. Sęk w tym, że łóżkowe interakcje pomiędzy Inez, Maksem i Filipem ani nie budują napięcia, ani nie wnoszą pikanterii. Jeremi Prokopowicz, autor zdjęć, nie umie się zdecydować, czy stawia raczej na sensualne zbliżenia, czy na szybkie, nadające dynamikę szwenki. W rezultacie panuje wszechobecny miszmasz, zaś scenariuszowa dramaturgia chowa się na drugi plan. Heaven in Hell, dla kontrastu, ma spójny język wizualny. Mandes nie odrobił jednak lekcji z 365 dni i nadal zdarza mu się myśleć o filmie jak o rozciągniętym do granic możliwości teledysku. Adaptacji prozy Lipińskiej nadał ostre, przejaskrawione kolory. Tu uderza w wyważone szarości i pastele, raz za razem serwuje nieostre kadry, bawi się powolnymi najazdami. Seks dzięki temu miał nabrać sensualności, ale ten sam zabieg powtórzony po raz n-ty wieje monotonią.
Stifler, Edzio i Fabijański
Od wewnętrznych konfliktów, które targają obydwiema bohaterkami, skutecznie uwagę odwracają też drugoplanowe postacie. Bazują na już dawno ogranych kliszach i aż chciałoby się, żeby zachowywały się chociaż odrobinę inaczej. Przyjaciel Inez z Pokusy, Jan (Piotr Głowacki) jest stereotypowym gejem palącym cienkie papierosy, chodzącym w zmanierowany sposób i sypiącym komunałami jak z rękawa. Jej współlokatorka, Sara, to żywa kopia Oliwki Brazil. Wyemancypowana dziewczyna robi furorę w klubie, gdy staje w szranki w freestyle’owej bitwie z… Edziem. Tak, zagrał tu samego siebie, a to nie jedyna nieoczywista decyzja castingowa Sadowskiej. Nie dość, że reżyserkę zobaczymy w finale filmu, co owocuje dość toporną próbą spuentowania całej historii metakomentarzem, to do współpracy zaprosiła jeszcze Stiflera. W Heaven in Hell pojawia się za to Sebastian Fabijański, który – niespodzianka! – znów gra zblazowanego outsidera z nieodłącznym jointem u boku. Kimś bardzo podobnym był w Apokawixie Xawerego Żuławskiego. Podczas gdy tam scenariusz uzasadniał jego obecność, tu trudno oprzeć się wrażeniu, że został doklejony na siłę, jako quasi-komediowa zapchajdziura.
Zlepek wyobrażeń
Nie należy wreszcie zapomnieć o tym, że Pokusa i Heaven in Hell grają na odrealnionych fantazjach. Nie chodzi jedynie o fakt, że książę z bajki jest albo postacią z pierwszych stron gazet, albo przystojnym Włochem, wprowadzającym do szarego świata śródziemnomorską energię i seksapil. To zresztą da się jeszcze wytłumaczyć samą naturą ludzką, zwłaszcza że ciągnie nas do tego, co obce i nieokiełznane. Ze zlepków nieprzystających do rzeczywistości wyobrażeń utkane są jednak całe światy w obu filmach. Oczywiście, trudno wymagać, żeby twórcy fikcyjnych historii wyjątkowo chętnie hołdowali dokumentalnemu warsztatowi. Mimo to stopień nieprawdopodobieństw podważa wiarygodność czegokolwiek, co zobaczymy na ekranie. Seks jest zawsze namiętny, intensywny i kończy się szczęśliwym finałem dla każdego z zainteresowanych. W ciągu trzech dni w życiu Inez dzieje się tyle, że zacząłem podejrzewać ją o umiejętności podróży w czasie. Rywalką Olgi na drodze do szczęśliwego związku z Maksem staje się jej… córka, która przedwcześnie wróciła z Londynu. Życie w orgazmicznej symulacji przypomina Polskę tylko raz, kiedy młoda, aspirująca dziennikarka przyjeżdża do Warszawy starym samochodem. Ale spokojnie, za chwilę przerzuci się na jachty, drogie limuzyny i designerskie ciuchy, które przecież w każdej redakcji lifestyle’owej leżą porzucone i niechciane.
W marcu do multipleksów wszedł konkurent Heaven in Hell i Pokusy, czyli Pokolenie Ikea Dawida Grala. Historia lubi się powtarzać, bo w obsadzie pojawiły się nieoczywiste nazwiska (Majka Jeżowska, Adi Nowak), a główny bohater, Piotr C., to nieziemsko przystojny amant-seksoholik. Reżyser filmu również ma ambicje, żeby postawić szerszą diagnozę społeczną, tym razem komentując postawę pokolenia trzydziestolatków owładniętych hedonizmem i bezrefleksyjnym skakaniem z kwiatka na kwiatek.