Rozegrali już w pucharach pięć meczów, w tym dwa z dogrywkami i nadal nie wiedzą, jak to jest stracić gola. Są jednym z zaledwie dwóch tegorocznych debiutantów w Europie, który jeszcze nie został wyeliminowany. I wicemistrzowie Polski wcale nie wyglądają jak ktoś, kto miałby zamiar wkrótce żegnać się z towarzystwem. Pozostał jeszcze jeden krok i będzie można się zastanawiać, jak przechytrzyć Mourinho czy zatrzymać Hueng-Min Sona. Albo przeżywać inne przyjemne dylematy, których dostarcza faza grupowa europejskich pucharów.
Już raz Raków to zrobił. Najpierw ograł 1:0 Chojniczankę, później 2:0 Odrę Opole, potem 1:0 Chrobrego Głogów, 3:0 GKS Katowice, 1:0 Bruk-Bet Termalicę i dopiero gol Grzegorza Lecha w 80. minucie meczu ze Stomilem Olsztyn przerwał trwającą 529 minut serię bez straty gola. Częstochowianie byli wtedy w I lidze i pewnym krokiem zmierzali do ekstraklasy. Na przełomie 2018 i 2019 roku po raz ostatni dłużej pozostawali w tych samych rozgrywkach bez straty bramki. Trudno było przypuszczać, że pobicie tej serii może nastąpić w europejskich pucharach. W meczach z Rubinem Kazań czy KAA Gent. Do ustanowienia rekordu czasów Marka Papszuna brakuje aktualnie już tylko dwudziestu minut. Siedemdziesięciu brakuje do zostania pucharową sensacją lata. Nie tylko w Polsce.
NAJLEPSI DEBIUTANCI
Dwanaście zespołów po raz pierwszy w historii przystąpiło w lipcu do europejskich rozgrywek. Dziesięć z nich zostało już wyeliminowanych. Jedynie Santa Clara dotrzymuje jeszcze Rakowowi kroku. Choć dzięki dobrej pozycji rankingowej ligi portugalskiej jej rywale — macedońskie Shkupi, Olimpia Lublana i Partizan Belgrad – byli znacznie mniej wymagający. Wyczyn częstochowian zaczął już być zauważalny w skali Europy. Zwłaszcza że wicemistrzom Polski udaje się znaleźć sposób na coraz bardziej znaczące firmy.
RÓŻNICA KULTUROWA
Gdyby nie patrzeć na świat z polskiej perspektywy, trzeba by przyznać, że Raków w czwartek wygrał w Bielsku-Białej szczęśliwie. Zespół z Gandawy od pierwszych minut pokazał, że jest rywalem ze znacznie wyższej półki niż Rubin. Belgowie nie bazowali, jak Rosjanie, na indywidualnych zrywach jednego skrzydłowego, lecz zdominowali gospodarzy zespołowym wysiłkiem. Gracze Rakowa dostawali lekcję, jak małe robi się boisko piłkarskie, gdy poziom idzie w górę. Na nic nie ma na nim miejsca ani czasu. Granie na dwa kontakty to zazwyczaj o jeden za dużo. Zastanawianie się, do kogo zagrać w momencie przyjęcia piłki, to już o kilka sekund za późno. Prowadzenie piłki to najprostszy sposób, by za chwilę mieć na karku czterech rywali. Częstochowianie nie potrafili na to odpowiedzieć. Nie wychodzili spod pressingu. Próbowali się uwalniać długimi podaniami, ale osamotniony Sebastian Musiolik nie potrafił utrzymać piłki z przodu, więc ta natychmiast wracała.
GASNĄCA GWIAZDA
Takie mecze najszybciej weryfikują, którzy z oklaskiwanych tydzień w tydzień bohaterów to w rzeczywistości królowie własnego podwórka. Po raz kolejny w Rakowie najbardziej zawiódł ten, po którym spodziewano się najwięcej. Ivi Lopez w letnich starciach z rywalami z innych krajów okazywał się zwykle zbyt wolny w podejmowaniu decyzji. Zanim zdążył zastanowić się, co chciałby zrobić, już nie miał piłki albo przynajmniej miejsca. Gdy David Tijanić tuż przed meczem z Suduvą Mariampol przenosił się do Turcji, wydawało się, że Raków ma jego pozycję dobrze zabezpieczoną, bo do składu na stałe wskoczą Marcin Cebula i Ivi Lopez. Jednak w europejskich meczach brak Tijanicia albo kogokolwiek innego, kim można by zastąpić mającego problemy Hiszpana, robi się widoczny.
ROSNĄCY CHORWAT
Ale nie dla wszystkich zawodników Rakowa gra w pucharach to bolesna weryfikacja. Po Franie Tudorze dość niespodziewanie przesuniętym kilka tygodni temu na pozycję półprawego środkowego obrońcy, coraz bardziej widać, że to piłkarz, dla którego ekstraklasa nie musi być sufitem. Owszem, zdarzały mu się w poprzednich meczach pojedyncze pomyłki. Przeciwko Gentowi też się zdarzyła. Ale na ogół należy tego lata do tych zawodników, na których najbardziej można polegać. Zresztą im bliżej własnej bramki, tym bardziej Rakowem można się zachwycać.
SETKA KAPITANA
Bo cała trójka defensywna spisuje się naprawdę solidnie. Andrzej Niewulis, dla którego był to setny występ w barwach Rakowa, to jedna z niewielu pozostałości jeszcze z czasów II-ligowych. Rywalem w jego pierwszym meczu w ekipie z Częstochowy była Wisła Puławy. W pięćdziesiątym Wigry Suwałki. A w setnym mistrz Belgii sprzed sześciu lat. Któremu jeszcze kapitan Rakowa, dla dopełnienia pięknej historii, strzelił gola. Z kolei Milan Rundić nie miał problemów, by z marszu wejść do gry po kontuzji nadgarstka Zorana Arsenicia. Trzy miesiące wcześniej na tym samym stadionie spadał z ligi jako piłkarz Podbeskidzia Bielsko-Biała, teraz radził sobie z belgijskimi napastnikami. Raków nie brał go przypadkiem. Jego nazwisko było znane w klubie jeszcze przed transferem do Karwiny, w której grał przed Podbeskidziem.
BEZBRAMKOWY REMIS Z KAŻDYM
Do przerwy gracze Papszuna wyglądali jak zespół, który z każdym rywalem jest w stanie bezbramkowo zremisować. Im dłużej trwał mecz, tym bardziej widoczne było, że z wyraźnej różnicy w tzw. kulturze gry zaskakująco niewiele wynikało. Raz tylko goście zdołali dojść do bramkowej sytuacji – i to o dziwo po kontrataku, a nie jakimś efektownym rozegraniu czy wysokim przechwycie – ale częstochowian utrzymał w grze niezawodny Vladan Kovacević. Imponować mogło, w jaki sposób Raków dawał radę trzymać rywala poza własnym polem karnym.
MÓDL SIĘ I PRACUJ
W polskim słowniku piłkarskim hasło “obrona Częstochowy” oznacza zwykle głęboką defensywę i modlenie się o korzystny wynik. Raków może i się modlił, ale przede wszystkim pracował. Częstochowianie starali się grać średnim pressingiem i agresywnie doskakiwali do wkraczających na ich połowę przeciwników. Przy liniach bocznych wahadłowi Mateusz Wdowiak i Patryk Kun często grali na wyprzedzenie, przerywając sporo akcji Belgów. Zespół z Gandawy na połowie Rakowa nie miał swobody rozgrywania piłki i dość często gubił się w ostatnich fazach akcji. To była nowa obrona Częstochowy. Nie z okopywaniem się pod swoją bramką, lecz z aktywnym odpychaniem rywala od niej. Kovacević miał zaskakująco spokojne popołudnie. Zagrożenie teoretycznie cały czas było gdzieś blisko, ale rzadko nadchodziło. A gdy już w drugiej połowie przyszło, rywale trafili w słupek. Raków miał szczęście, że chwilę wcześniej po błędzie Belgów przy jedynym (!) rzucie rożnym trafił do siatki, a potem doszedł do niego jeszcze fart.
MOURINHO JUŻ BLISKO
Dramatycznie zrobiło się dopiero w ostatnich kilku minutach, gdy Raków po kontuzji Wiktora Długosza musiał grać w dziesiątkę, bo Papszun wykorzystał już wszystkie pięć zmian, co też pewnie posłuży mu jako cenna nauka na przyszłość. Dopiero wtedy częstochowianie zostali wepchnięci we własne pole karne i musieli po prostu przetrwać. O ile wiele drużyn miałoby z tym pewnie problem, o tyle Raków nie dopuścił nawet do żadnej klarownej sytuacji. Z chaosu zwykle potrafił wychodzić cało, udowadniając, że choć w tym zespole może nie ma wielkich postaci, to są same bardzo odpowiedzialne. Takie, które w jednym momencie nie zniweczą wysiłku całej drużyny. A jeśli futbol jest grą błędów, już ktoś, kto w sposób niewymuszony praktycznie ich nie popełnia, ma szansę na dobre wyniki. Skalę tego, dokąd zaszedł Raków, najlepiej oddaje fakt, że przyjazd Jose Mourinho do Bielska-Białej przestał już być jakąś nierealną wizją. Jeszcze tylko 90 minut i będzie można spuścić fantazję ze smyczy.