Pisanie jest piękne i tego trzyma się Sally Rooney – najpopularniejsza pisarka młodego pokolenia, która nie lubi mówić więcej ponad to, co zawarła w książkach.
Bobby i ja – ta fraza powtarzająca się w debiutanckiej powieści Rooney dźwięczy w mojej głowie. Może dlatego, że pisarka z Irlandii potrzebowała dwóch słów, żeby streścić esencję relacji międzyludzkich. Tyle wystarczy, żeby powiedzieć wszystko. Nie bez powodu okrzyknięto ją najważniejszą autorką pokolenia millenialsów i doklejono łatkę Salingera doby Instagrama. Bobby i ona – to dwie dziewczyny, które tak jak Rooney marzyły o karierze pisarek. Tak jak Rooney studiowały na Trinity Collage i tak jak ona pisały do szuflady. Świat pozna je w 2017 roku.
Jak każda książka Jonathana Franzena traktuje o moralności współczesnej rodziny, a męskie pogubienie to temat przewodni opowiadań i powieści Davida Fostera Wallace, tak relacje między ludźmi będą tematem, z którym Rooney nie zamierza się rozstawać.
Krytyków i czytelników zachwycił sposób, w jaki Rooney opowiada. Bobby i ona, czyli Frances, to dwie dziewczyny, z których ta druga, jest tak bardzo wystraszona, że chowa się za plecami przebojowej koleżanki (dosłownie i w przenośni). Są nierozłączne, choć Frances ma talent, a Bobby ma... gadane. Okazja, żeby zaistnieć pojawia się, gdy do dziewczyn odzywa się znana fotografka Melissa (poznały się podczas wieczorku literackiego). Ale zamiast do dobrego wydawnictwa, Frances trafia do łóżka partnera Melissy. Gościa, który w świecie kobiet gra raczej rolę przystojnego fajtłapy. Romans wywraca relacje do góry nogami, wielka kariera wprawdzie nie odjeżdża, ale też znacząco się nie przybliża.
Dla Rooney akcja książek jest drugorzędna, najważniejsze są, jak mówi, postacie, a konkretnie relacje, jakie między nimi zachodzą. Niemal przez cały czasy buduje i burzy je. Sekrety, decyzje i zachowania bohaterów powodują, że bohaterowie, jak unoszone prądami powietrza szybowce, to opadają, to wzlatują ponad poziom towarzyskiego status quo. I tak właśnie debiutantka wypracowała sobie to, na co niektórzy harują przez całe życie – własny literacki hashtag. Jak każda książka Jonathana Franzena traktuje o moralności współczesnej rodziny, a męskie pogubienie to temat przewodni opowiadań i powieści Davida Fostera Wallace, tak relacje między ludźmi będą tematem, z którym Rooney nie zamierza się rozstawać.
Teraz o niej. Sally i John poznali się na uniwersytecie. On studiował matematykę, ona zajmowała się anglistyką, choć na kilka lat pochłonął ją kurs amerykańskiej literatury współczesnej. Na nielicznych zdjęciach, które John Prasifka pozostawił po sobie w sieci widać niedopalone papierosy i rozmazane zdjęcia ze studenckich imprez. Warto zatrzymać się przy jednym. Wysoka mównica z wyciętym w drewnie logo Trinity Collage. To miejsce szczególne dla Rooney, która przez lata brylowała, jako jedna z najzdolniejszych europejskich uczestniczek debat oksfordzkich. W jednym z wywiadów przyznała, że dla wygadanej dziewczyny, to najlepszy sposób podboju świata. Ona – córka inżyniera telekomunikacyjnego i dyrektorki domu kultury, na mównicy stawała się kimś. Żonglowała słowami, miażdżyła przeciwników siłą argumentów. Do czasu. W opublikowanym jeszcze przed debiutem prozatorskim eseju za Even If You Beat Me Rooney opisała pewne wydarzenie. Pojechała do Sarajewa, żeby debatować na temat wojny w byłej Jugosławii. Nie wiedząc prawie nic na ten temat, pokonała lokalnych przeciwników. Dlaczego? Po prostu potrafiła mówić po angielsku. I powiedziała dość. Debaty nie były dla niej, skoro tak niewiele trzeba, żeby udowodnić swoją rację. A esej Even If You Beat Me trafił do amerykańskiej agencji literackiej The Wylie – w świecie książek, to jak dom produkcyjny A24 dla filmowców. Lepiej się nie da. Rooney zacznie być promowana przez ludzi, którzy opiekują się twórczością takich gwiazd jak Annie Lebowitz i Bob Dylan.
Na okładkę debiutanckiej powieści Rooney trafia obraz Alex Katz, gwiazdy amerykańskiego malarstwa. Promocja nie zawodzi, chociaż pisarka prawie nie bierze w niej udziału, nie pojawia się za często w mediach, a w mediach społecznościowych nie ma jej wcale. Nie popiera globalnego przemysłu, nawet jeśli jest to przemysł książkowy, jest (a na pewno w czasie pisania debiutanckiej powieści była) zaangażowaną marksistką. Marksistowski jest za to fakt, że jej twórczość stała się rozrywką dla mas. Według serwisu NPD BookScan w USA sprzedano 120 tysięcy kopii Rozmów z przyjaciółmi (dane na 2020 rok).
Fenomen „Normalnych ludzi” zadziwia. Dość wspomnieć, że książkę polecał Barack Obama w swoim dorocznym podsumowaniu ulubionych lektur, a Taylor Swift skreśliła nawet kilka słów na okładkę książki.
Jeśli pisarze czekają na dzieło życia latami, to Rooney musiała poczekać na nie do 27. urodzin, bo to wtedy ukazują się Normalni ludzie. Rockandrollowy wiek jak na gwiazdę, która wiedzie, nomen omen, normalne życie. Mieszka w niewielkim domu w lesie, kilkadziesiąt kilometrów od miasteczka, w którym się wychowała. Tłumacząc czytelnikom czasopisma London Review of Books założenia swojej książki mówiła: Chciałam sobie wyobrazić, jak to jest być na tyle bogatą, żeby pieniądze nigdy nie były problemem. Tak bogatą jak Marianne, główna bohaterka powieści. A że książki Rooney traktują o relacjach, to obok Marion pojawia się Connel, którego matka sprząta w domu należącym do rodziców dziewczyny.
Ich miłość kwitnie mimo różnic społecznych. Jak w XIX-wiecznych powieściach, do których często pisarstwo Rooney się porównuje. Moje książki nie są o ślubach, ale kręcą się wokół miłości i relacji erotycznych. Intryga nie prowadzi do ślubu, ale do tego, czy bohaterowie będą ze sobą – mówi pisarka.
Fenomen Normalnych ludzi zadziwia. Dość wspomnieć, że książkę polecał Barack Obama w swoim dorocznym podsumowaniu ulubionych lektur, a Taylor Swift skreśliła nawet kilka słów na okładkę książki. Po dwóch latach od premiery powstał serial, w którym główne role zagrali Daisy Edgar-Jones i Paul Mescal. Adaptacje wielkich książek, rzadko się udają, tym razem było inaczej. Serial trafił do podsumowania roku krytyków Variety i New York Times, a w serwisie streamingowym telewizji BBC odtworzono go 62 miliony razy.
Rooney mówi, że przeraża ją pośpiech, w jakim żyjemy – migawkowa koncentracja, którą ustawiamy na 15, 30 albo 60 sekund – a mimo to zgromadziła wokół siebie ludzi, którzy są w stanie poświęcić kilkanaście godzin na lekturę, która wbrew oczekiwaniom, nie ma w sobie nic z sensacji. Dlaczego tak jest? Może dlatego, że Rooney nie zrobiła nic, żeby stać się głosem pokolenia. Nie przeżyła wielkiego dramatu, nie straciła rodziców, nie doświadczyła wojny, po prostu uważnie obserwowała życie.
Dziś to wciąż młoda, ale już doświadczona pisarka. Jej trzecia książka zbiegła się z trzydziestymi urodzinami. W Gdzie jesteś piękny świecie (polska premiera 9 marca) autorka spogląda na świat z zupełnie innej perspektywy, choć wciąż bardzo osobistej.
Rooney nazwano kiedyś „Salingerem doby Instagrama”, tylko nic tu się nie zgadza. Rooney na Instagramie jest z obowiązku.
Na pewnym poziomie wykorzystuję tę książkę, by zbadać emocje, które mi towarzyszą, a których nie byłam wcześniej świadoma – mówiła w rozmowie z Vogue. W książce wraca schemat powieści oparty na dwóch bohaterkach. Alice to pisarka, która odniosła wielki sukces. Eileen, jej przyjaciółka, od lat pracuje w redakcji magazynu literackiego. Znów pojawia się klasowy zgrzyt. Alice wyjeżdza do Rzymu z Feliksem – magazynierem. I znów trafiamy do głów ludzi, którzy nie rozumieją swojego miejsca w świecie.
Rooney nazwano kiedyś Salingerem doby Instagrama, tylko nic tu się nie zgadza. Rooney na Instagramie jest z obowiązku. Trzy zdjęcia, 6500 followersów i adres mailowy do agenta literackiego. Salinger to dobra zmyła, bo kto wyjaśni, jak twórczość amerykańskiego pisarza ma się do książek kobiety z Irlandii, opisującej życie milenialsów?
Czytając Rooney przypominają mi się słowa wybitnego polskiego literaturoznawcy Ryszarda Koziołka, który twierdzi, że siłą literatury, jest to, że czytając stajemy się kimkolwiek chcemy – bandytami, mordercami, zbawcami – i nikt nas za to nie ocenia. Siła powieści Rooney, polega na tym, że czytając je stajemy się sobą.
Komentarze 0