Obejrzałem „Fight Club” pierwszy raz od 23 lat. Ten film jest przerażająco aktualny (FELIETON)

Zobacz również:Oto 6 filmów, które powinniście zobaczyć, jeśli nie możecie otrząsnąć się po Jokerze
podziemny_krag-3-newonce-223.jpg

Zapowiedź incelstwa, toksycznego influencingu i tego, że terroryzm lubi brać się ze zgrywy.

Polska premiera – piątek, 11 lutego 2000 roku. Poszedłem do kina chyba właśnie tego dnia, a na pewno w pierwszy weekend. I ten seans był jak młotem w głowę. Może dlatego już nigdy później, aż do teraz, nie wróciłem do Podziemnego kręgu, bo przecież taka jest nasza nazwa filmu Davida Finchera; swoją drogą nazwa bardzo dobra.

Miałem zakodowane, że to może być jedna z tych produkcji, które tak mocno robią tylko za pierwszym razem. Albo jak się jest gówniarzem. I że dorosły odbiór Podziemnego kręgu odkryje, jak paskudnie to się zestarzało. Rebelia dla ambitnej gimbazy. Antysystemowość pompowana milionami wyłożonymi na promocję. Jak ma się kilkanaście lat to takie numery przechodzą, ale bardziej świadomy widz od razu wyczuje. Okazało się, że nawet po blisko ćwierci wieku Fight Club nadal się broni.

podziemny krąg.jpg
fot. archiwum dystrybutora

Zmienił się tylko jego odbiór. Wtedy – w 2000 roku – był to film o wyczerpaniu konsumpcjonizmem; teraz ogląda się go tak, jakby David Fincher do spółki z autorem książkowego pierwowzoru, Chuckiem Palahniukiem, antycypowali współczesny internet i kondycję duchową jego użytkowników. W mocno analogowym filmie. Przecież nawet Narrator dzwonił tam do Tylera z budki telefonicznej.

Niedoceniony wtedy, doceniony później

Nie tylko Podziemny krąg nie doczekał się wówczas przychylnych recenzji (większość krytyków przyjęła go wówczas dość chłodno), ale i okazał się komercyjnym rozczarowaniem. Przy bardzo wysokim – jak na ten rodzaj – kina budżecie (63 miliony dolarów) obraz Finchera zarobił jedyne 101 milionów dolarów. W Polsce, jak podaje branżowy serwis bozg.pl, na Podziemny krąg poszło tylko 160 tysięcy osób. Przyjmując nawet, że frekwencja w kinach była wówczas niższa, to i tak wynik średni. Tego samego dnia na ekrany trafiło American Beauty, przyciągając blisko 700 tysięcy widzów. Podziemny krąg, podobnie jak Requiem dla snu, w naszym kraju zrobił karierę dopiero na raczkującej wówczas, pirackiej wymianie p2p. Ale i ogólna narracja była taka, że chłop od Siedem zrobił film o przemocy w stylu MTV. Generalnie wszystko, co miało w miarę szybki montaż, było wówczas szufladkowane albo w stylu Tarantino, albo w stylu MTV.

podziemny krąg cover.jpg
fot. archiwum dystrybutora

Nikt nie spodziewał się, że postać Narratora zostanie po latach esencjonalną, popkulturową figurą definiującą zmęczenie człowieka Zachodu. W niedawnym tekście o problemach współczesnych milenialsów przywoływaliśmy definicję kryzysu wieku średniego ukutą w połowie lat 60. Mówiła o tym, że ludzie w okolicach trzydziestki czy czterdziestki przystają i zastanawiają się czy to, czego już dokonali i co mają, było ich osobistym wyborem, czy naturalną konsekwencją wtłoczenia w konkretne ramy. To samo pytanie zadaje sobie Narrator w mieszkaniu urządzonym według katalogu IKEA; chwilę przed tym, jak zostaje spalone. A potem dzwoni do Tylera, wprowadza się do jego rudery i zaczyna bić się w Fight Clubie. Porzucić wszystko to wszystko odzyskać.

Film o upadku Zachodu

W latach 90. Zachód był jak syty kocur. Nie targały nim większe konflikty, leniwie unosił się na fali konsumpcjonizmu. Było zbyt dobrze, a Fincher i Palahniuk najwyraźniej czuli, że to jebnie. Dlatego ostatnia scena filmu wygląda obecnie złowieszczo i proroczo. Szczególnie w kontekście zamachów z 11 września 2001 roku. A całość – nie mniej złowieszczo i proroczo w kontekście kryzysu finansowego z 2008 roku, kasującego w kilka miesięcy budowany dekadami mit american dream. Nie jest tak, że model życia Zachodu musi być wyznawany odgórnie, jak świat długi i szeroki. Są tacy, którzy buntują się przeciwko temu, że został im narzucony. Stąd piekło terroryzmu, z którym już dwa lata po amerykańskiej premierze Podziemnego kręgu (wrzesień 1999) widzowie z USA nagle stanęli twarzą w twarz.

Ale tego naprawdę nikt nie był świadom. Za to recenzenci czuli, że nakręcany dekadami przez popkulturę maczyzm postękuje i miota się w agonii. Za moment dojdzie do ściany, upadnie i sobie głupi ryj rozwali, a narrację przejmą kobiety. Fincher i Palahniuk wiedzieli i o tym, dlatego męscy bohaterowie są krusi, skoro nawet nie mogą poradzić sobie z konsumpcyjnym zeitgeistem, a co dopiero z kobietami. Nasza kultura uczyniła nas wszystkich jednakowymi. Nikt nie jest już naprawdę biały, ani czarny, ani bogaty. Wszyscy chcemy tego samego. Pojedynczo jesteśmy niczym. To jeden z ważniejszych cytatów filmu. Jesteśmy pokoleniem mężczyzn wychowanych przez matki. Dlatego teraz nie potrzebujemy kobiet. A to drugi. Tak, odbierany wówczas, pod koniec lat 90. jako filmowa gloryfikacja dzikiej przemocy Podziemny krąg zwracał uwagę na to, że maczyzm bohaterów jest posklejany na ślinę. Za chwilę miały pojawić się media społecznościowe, a faceci – wyjść z podziemnych klubów walki, usiąść przed monitorami i kontynuować antysystemową rebelię. W „Podziemnym kręgu” różnica między dobrem a złem, szaleństwem a prawością została zamazana. Co więcej, szaleństwo, przejawiające się brutalnością i wiarą w takie czy inne teorie konspiracyjne, dotyczy praktycznie wszystkich bohaterów, włączając w to narratora. Taka diagnoza stanu świadomości współczesnych Amerykanów nie jest jeszcze w kinie rozpowszechniona (stąd względna oryginalność dzieła Finchera), ale całkowicie zdominowała już internet. To fragment recenzji Ewy Mazierskiej z miesięcznika Film (luty 2000). Czyta się to tak, jakby było napisane wczoraj.

Wszystko zaczyna się od beki

Zresztą Podziemny krąg zapowiada sieciową działalność wyplutych przez system w jeszcze inny sposób. W działaniach bohaterów dobrze widać model, który nadal obowiązuje. Najpierw w jednym miejscu muszą zebrać się ci, którzy buntują się, bo nie pasują do ogólnie przyjętego stylu bycia. Następnie rozładowują negatywne emocje wściekłością (w filmie i książce to pojedynki na gołe pięści, w sieci – hejt), potem zaczynają walczyć zgrywą (w filmie i książce to anarchistyczne akcje pokroju rozmagnesowywania kaset w wypożyczalni, w sieci – memiarstwo), a potem ci najbardziej zaciekli organizują się w realu i sięgają po jak najbardziej prawdziwą przemoc. To także wiwisekcja toksycznej męskości, podkreślenie, że bierze się nie z odwagi, a z lęku; przestroga przed tym, czym może grozić jej gloryfikowanie. Postać Tylera może być dziś odbierana właśnie jako zapowiedź napędzanych toksyną influencerów, oferujących wypranym z emocji, poszukujących intensywnych doznań mężczyznom nowy, wspaniały świat. Wyglądam tak, jak ty chciałbyś wyglądać, pieprzę tak, jak ty chciałbyś pieprzyć – mówi Tyler do Narratora. Nie jest to regularny, influencerski coaching?

To w ogóle był czas niepewnych mężczyzn. Chwilę przed Podziemnym kręgiem do kin trafił Matrix, bazujący na niemal identycznym patencie; zmęczony życiem korposzczur poznaje faceta, który uchyla mu drzwi do innego świata. W 2000 roku swoją premierą miała inna adaptacja głośnej antykonsumpcyjnej książki, American Psycho Breta Eastona Ellisa, również oparta na ucieczce od jałowej codzienności w dziką przemoc. Wspominane już American Beauty na wiele lat zdefiniowało figurę zagubionego czterdziestolatka, a przecież na przełomie wieków do głównego nurtu zaczął przebijać się Wes Anderson i jego menażeria bohaterów-odszczepieńców. Ale to wszystko wiemy dopiero teraz. Bo wtedy lwia część widzów szła na Podziemny krąg, żeby zobaczyć, jak Brad Pitt i Edward Norton leją się po ryjach. Oczywiście – w stylu MTV.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0