Od człowieka-emocji po najskuteczniejszą komercyjną maszynkę. Oto nasz ranking płyt Drake’a

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
2016 iHeartRadio Music Festival - Night 1 - Show
Christopher Polk/Getty Images for iHeartMedia

W sukcesie Drizzy’ego nie ma żadnego przypadku. Z roku na rok staje się coraz większy, ale czy wydaje coraz lepsze płyty? No nie.

You could thank me now, go ’head / Thank me later, yeah I know what I said / But later doesn't always come so instead / It’s okay, you could thank me now – nawijał Drake w numerze zamykającym jego debiutancki komercyjny album Thank Me Later z 2010 roku. Czy gdybyśmy, idąc za jego radą, podziękowali mu za muzykę już wtedy, osiągnąłby taki status, jakim może się pochwalić dziś?

Ta pewność siebie jeszcze wtedy kolidowała z jego wcześniejszą karierą aktorską. Niektórzy mogli pomyśleć, że Aubrey przywdział maskę braggadocio i z klasą rasowego aktora próbuje wtrącić swoje pięć groszy do sceny muzycznej. Byłoby to jednak błędne założenie, bo przez kolejne 10 lat Drake krok po kroku udowadniał, że jest zdecydowanie lepszym muzykiem, niż odtwórcą ról.

Nie znaczy to jednak, że każdy kolejny album od początku lat 10. był coraz lepszy. Owszem, Drizzy potrafił nas zaskoczyć świetnymi mixtape’ami (If You’re Reading This It’s Too Late, przepełnione różnogatunkowymi wpływami More Life czy trapowy i narkotyczny krążek What a Time to Be Alive, który jednak skradł Future), ale jego forma albumowa… Cóż, miała swoje wzloty i upadki. Prześledźmy zatem karierę Kanadyjczyka na podstawie jego długograjów – od najgorszego do najlepszego.

5. Scorpion

scorpion.jpg

2018 rok nie był łatwy dla Drake’a. Stanał bowiem w szranki prawdopodobnie z najtrudniejszym przeciwnikiem, jakiego moglibyśmy sobie wyobrazić, czyli bezlitosnym Pushą T. O ile jego walka z Meek Millem, odbyta jakiś czas wcześniej, według wielu skończyła się triumfem Kanadyjczyka, to po The Story of Adidon Aubrey nie miał już nic do powiedzenia. Wydało się, że przez lata ukrywał swoje dziecko, spadły na niego kolejne bomby za korzystanie z ghostwriterów, a wszystko podsyciło zdjęcie z blackface’m. Za namową J. Prince’a raper postanowił nie odpowiadać na atomówkę Puszatego, a zamieszanie postarał się wyjaśnić na swoim ostatnim (do tej pory) albumie Scorpion.

Drake z tamtego czasu to Drake roztrzęsiony, paranoiczny i przypominający kogoś, kto boryka się z syndromem oblężonej twierdzy. I wasn’t hiding my kid from the world, I was hiding the world from my kid – tłumaczył się w Emotionless. Treść Scorpiona to w dużej mierze doszukiwanie się wrogów praktycznie wszędzie (zarówno wśród raperów, jak i wśród swoich kochanek) oraz próba postawienia się w pozycji poszkodowanego, ale nadal silnego, niezależnego i – chyba przede wszystkim – świetnego rapera. Cały ten zabieg może i byłby udany, gdyby nie fakt, że trąci sztucznością i nieszczerością. Płyta zasługuje za to na wielką pochwałę pod względem samej warstwy muzycznej, za którą odpowiadają między innymi Noah 40 Shebib, No I.D. czy Boi-1da. Każdy numer to świetne produkcje z highlightami pokroju Nonstop, God’s Plan, Nice For What i In My Feelings. Jak się jednak okazuje, nawet przy mocarnych beatach, wpadających w ucho melodiach i ciekawych odmianach flow, 25 numerów to stanowczo za dużo. To po prostu nuży.

4. Views

views.jpg

Podobna liczba memów biorących na warsztat okładkę jakiegokolwiek wydawnictwa Drake’a miała miejsce chyba tylko przy Take Care, ale zaryzykujemy stwierdzenie, że Views wygrywa jednak ilościowo. Miała być oda do małej ojczyzny, a wyszedł album, na który składają się głównie narzekanie jego twórcy. To też największy komercyjny sukces Kanadyjczyka (sześciokrotna platyna i jedynki na listach przebojów w wielu krajach na całym świecie), który został wykalkulowany i wymierzony. Inkorporacja karaibskich melodii zaowocowała komercyjnym światem zasłuchującym się w Controlli, One Dance, Too Good i memicznym Hotline Bling. W samej viralowości nie ma nic złego – problem w tym, że album de facto nie ma do zaoferowania wiele więcej.

Drake wykazuje się na swojej płycie monotonią, do której nie przyzwyczaił swoich słuchaczy. Mało angażujące flow, emocje płytkie jak nigdy dotąd i mnóstwo fałszywawej goryczy związanej z płcią przeciwną. Ten marazm przerywają tylko goście, którzy popisali się zdecydowanie lepszymi zwrotkami niż sam gospodarz. Osobliwy wokal PARTYNEXTDOORA na With You, Pimp C oferujący ciekawe flow na Faithful, niezawodny i nieprzewidywalny Future na Grammys i w końcu bezbłędna Rihanna na Too Good to największa wartość dodana Views.

3. Thank Me Later

thank-me-later.jpg

Debiut z 2010 roku nie brzmi nawet w małym stopniu tak dobrze jak Scorpion. Dlaczego znalazł się zatem wyżej w naszym zestawieniu? Już wyjaśniamy. Thank Me Later było przełomem w karierze Drake’a – jego znajomość z Lil Wayne’em rozkręciła się na tyle, że komercyjny strzał mógł zostać naszpikowany pierwszoligowymi featami, a sam album miał być swego rodzaju statementem. Krążek pokazał nam, z kim tak naprawdę mamy do czynienia – z raperem, który nie stroni od śpiewania, lubi nawijać o swoich związkach z kobietami i uczuciach, a to wszystko przeplatać braggą w stylu started from the bottom, now we’re here (ale o tym później, z wiadomych względów). To definicja stylu, ale taka, którą można by określić definicją w powijakach. Głos Aubrey’a brzmi nieśmiało – nigdy później nie usłyszeliśmy go w takim wydaniu. Jeśli mielibyśmy przyrównać do czegoś drzemiący potencjał, to przyrównalibyśmy go właśnie do tego wydawnictwa.

Ten krążek był wstępem do naturalnego środowiska rapowego Drake’a, który w następnych latach rozwinie się we w piękne krwistoczerwone róże wręczane swoim ex. Thank Me Later, oprócz ważnych gościnek Jay’a Z, Lil Wayne’a, Nicki Minaj, Alicii Keys czy T.I., ma do zaoferowania naprawdę dobre piosenki: klimatyczne Fireworks, marzycielskie i nieco infantylne Karaoke i bangerowe Over.

2. Nothing Was The Same

nothing-was-the-same.jpg

W 2014 Drake dostał się do muzycznej superligi właśnie dzięki Nothing Was The Same. Podczas gdy inni zawodnicy albo byli opieszali w produkowaniu radiowych hitów, albo zupełnie z nich zrezygnowali, Aubrey wykorzystał ten moment wręcz perfekcyjnie. Stworzył album tak spójny i angażujący od początku do końca, że puszczając Tuscan Leather nie sposób nie skończyć na Pound Cake / Paris Morton Music 2 z Jayem Z. NWTS to też kompletny zbiór muzycznego eklektyzmu Kanadyjczyka w najlepszej formie – mamy tam do czynienia z chillowymi kawałkami pokroju Furthest Thing, Wu-Tang Forever i Too Much, emocjonalnymi balladami z nutką kobieciarstwa (Own It, From Time), wpadającymi w ucho i przypominającymi narkotyk tune’ami (Hold On, We’re Going Home), a przede wszystkim sowitymi bangerami, które nie zostawiają jeńców (Started From the Bottom, Worst Behavior). Nic nie było takie samo, ale wszystko się tam zgadzało – Drake bez zarzutu płynął po beatach 40’ego, Boi-1da i DJ-a Dahi, oferując nam wachlarz swoich umiejętności i udowadniając, że pasuje jak ulał do rapowo-popowego panteonu.

1. Take Care

take-care.png

Niewiele jest albumów, które nie posiadają słabych momentów. Tym bardziej, jeśli dane wydawnictwo obraca się wokół jednej osi tematycznej. Take Care to może nie płyta konceptualna, ale jej składowe spotykają się w krytycznym dla całej twórczości Drake’a i postrzegania go jako muzyka, punkcie, czyli przy emocjach. Niespełniona miłość, odrzucenie, niedoskonałości, popełniane na wielu polach błędy – znajdźcie w 2011 rapera ze świecznika, który potrafiłby się przyznać do wszystkich tych rzeczy na jednej płycie. To było przecieranie szlaku emocjonalnemu, nieprzypałowemu rapowi na szeroką skalę.

Drugi studyjny album Aubreya to emocjonalna przewózka po bolesnych rozstaniach, pijackich telefonach i jednonocnych przygodach – więc w sumie każdy znajdzie na nim coś dla siebie. I to coś, z czym będzie w stanie się utożsamić. Nie wyobrażamy sobie lepszego rapowego albumu do przeżywania końca relacji, czyste ciary. Może wynikają one odrobinę z sentymentu, którym darzymy to wydawnictwo, co nie zmienia jednak faktu, że obiektywnie mamy do czynienia z bardzo dobrym krążkiem. To absolutny peak chemii, jaką wytworzyli między sobą Drake i Noah 40 Shebib. Producent bez pudła trafiał w sam środek wyrażanych przez gospodarza emocji (czy to przy okazji melancholijnej i budującej się na bazie sprzeczności ody do swoich ex partnerek, czy w przypadku przepełnionego samotnością i zazdrością Marvin’s Room). Klimat tego albumu sprawia, że chcemy zadzwonić do swoich byłych i łkać za swoje błędy, jednocześnie podnosząc się na duchu i czuć się jak Midas.

Na osobną pochwałę zasługuje też doskonały dobór featów – niezawodna Rihanna tworząca z Drake’m miłosny tandem (Take Care), introspektywny Kendrick Lamar (Buried Alive Interlude) czy w końcu niezastąpiony Andre 3000 z najbardziej klimatyczną i zaskakującą konstrukcyjnie zwrotką na The Real Her.

Melancholijne momenty Take Care (doskonałe Crew Love z odniesieniem do polskich fanek, Marvin’s Room, Buried Alive Interlude, Doing It Wrong) przeplatane są energetycznymi numerami (Headlines, Under Ground Kings, Make Me Proud, HYFR), przez co nie da się zasnąć, jak choćby przy równie doskonałym (ale w nieco innych kategoriach) Passion, Pain and Demon Slayin’ Kida Cudiego. To Drake, jakiego wszyscy potrzebowaliśmy. To Drake, który wspiął się na wyżyny swoich twórczych możliwości manipulowania emocjami odbiorców. We could tell that he’s been practicing.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Za radiowym mikrofonem w zasadzie od początku istnienia stacji, później był też członkiem redakcji netu. Z muzyką wszelaką za pan brat od dzieciaka.