Opowieść tysiąca meczów i wiecznego spektaklu. Mourinho potrafi w sprinty, ale tu trzeba maratonu

Zobacz również:Osobowość, pewność siebie, technika. Sebastian Walukiewicz i rok na wielki skok
Jose Mourinho - AS Roma
Fot. Matteo Ciambelli/DeFodi Images via Getty Images

To wyglądało jak czasy Jose Mourinho w Interze Mediolan: bramki w ostatnich minutach spotkania, niewiarygodne zwycięstwa, mimo przeciwności losu, w końcu triumfalny, euforyczny sprint portugalskiego menedżera. „Pobiegłem do kibiców, jakbym miał 12 lat, a nie 58 jak w rzeczywistości” – powiedział Jose Mourinho po zwycięstwie w swoim tysięcznym meczu jako trener. Niezwykle się go bał, bo patrzył cały świat, ale Stephan El Shaarawy rzutem na taśmę uratował mu świętowanie. Chociaż niezmiennie sprowadza zbłądzone spojrzenia na Rzym, Mourinho nie jest już taki jak dawniej. Dotknęła go nie tylko wyraźna siwizna, ale też duch czasu. Portugalczyk przestał walczyć z całym światem i gdy mówi o projekcie w Wiecznym Mieście, robi to ludzkim głosem trenera. „Dajcie czas, potrzebuję cierpliwości” – apeluje Jose, bo wie, że ten biznes nie działa już na jego zasadach.

Po letnim, włoskim eksodusie topowych piłkarzy, to największe ubarwienie całej Serie A. W weekend nie zarezerwujesz czasu dla Jordana Veretout czy Tammy'ego Abrahama, ale już dla wyrazistego Jose Mourinho jak najbardziej. Zdążył podzielić świat futbolu tak bardzo, że i jego wyznawcy, i jego najwięksi przeciwnicy będą sprawdzać, co tam u samozwańczego The Special One i jak bardzo jest na czasie. W Rzymie wróżyli mu szybką weryfikację, w końcu nie ma personaliów na grę o mistrzostwo, ale zaczął zgodnie ze swoim czarem: 3 mecze, 3 wygrane, 9 goli strzelonych, 2 stracone i tymczasowo pozycja lidera.

Z zachwytami trzeba być ostrożnym, bo przecież tak samo w Tottenhamie miał moment, gdy wydawało się, że będzie jak dawniej. Że Jose Mourinho nie będzie atakować, ale znajdzie sposób na wszystkich. Na razie sprawił, że po raz pierwszy od dłuższego czasu rzymianie nie muszą się wstydzić swojej defensywy i rzeczywiście to tam został wylany najpoważniejszy fundament. Jak uzdrawiać, to od obrony. Chociaż Portugalczyk próbuje iść bardziej z duchem czasu, to starych prawd nie porzuca.

Świat mógł znów westchnąć do Mourinho, gdy w niedzielny wieczór wygrał szalony mecz z Sassuolo (2:1), ale jaki to był mecz. Kapitalny od początku do końca z akcjami od bramki do bramki i trafieniem Stephana El Shaarawy'ego w doliczonym czasie gry. To wtedy, wiedząc że tysięczny mecz na ławce trenerskiej zakończy się triumfem, Jose Mourinho ruszył w poruszający bieg aż za bramkę, pod trybunę kibiców, aby celebrować ten moment z nimi. Nie trzeba dodawać, że cały Półwysep Apeniński żył tym sprintem. To są jego tanie metody – powiedzą jedni, uczcie się, jak budować widowisko i skupiać uwagę świata – dorzucą drudzy. Tak samo biegał już na Old Trafford czy Camp Nou.

Gdy wygrywasz 637 z 1000 spotkań jako menedżer, z pewnością zasługujesz na szacunek. Mourinho zawsze polaryzował, dlatego tak wiele osób sobie sprzeciwił. Był szefem sali konferencyjnej, toczył walki z całym światem, odznaczał się butą, arogancją i sprawiał, że świat zapominał o jego piłkarzach. Przynajmniej na papierze o to mu chodziło, aby wszelkie negatywne emocje kręciły się wokół niego, a nie samej szatni. Teraz jednak czuć, że w wieku 58 lat nie ma siły, a może chęci, aby grać na starych zasadach.

„Poważny projekt powinien mieć co najmniej dwa lata, a nie jeden sezon. Chcę tu stworzyć zrównoważony, solidny projekt, a nie wygrywać przez rok, a potem wszystk zdemontować. Musicie dać mi czas” – apelował portugalski menedżer, co wszyscy od razu odczytali jako bezpośrednie uderzenie w Inter Mediolan oraz Antonio Conte, który odszedł latem z zespołu po mistrzostwie wraz z Romelu Lukaku czy Achrafem Hakimim. Pewnie chciał sprzedać lekkiego prztyczka w nos, ale tam rzeczywiście dało się odczuć, że Mourinho potrzebuje czasu i wsparcia. Że patrzy na rzeczywistość z bardziej pokornej perspektywy, a nie pana całego losu. Wiedząc, jakich ma piłkarzy oraz ile czeka go z nimi pracy, zna swoje miejsce w szeregu.

„Osukałem wszystkich. Tłumaczyłem zespołowi w ostatnich dniach, że ten mecz numer tysiąc nie ma dla mnie żadnego znaczenia, nie jest dla mnie ważny, ae w rzeczywistości miałem ogromny strach przed porażką w takim spotkaniu. Na szczęście wygraliśmy, więc mogłem pobiec jak 12-letnie dziecko. Tak się czułem, a nie jak 58-latek” – powiedział po ostatnim triumfie The Special One, ale ewidentnie Rzym uczy go większej pokory. Doskonale zdaje sobie sprawę ze specyfiki tego miejsca. Ścian, które ciągle rozmawiają, ulic, które nigdy nie milkną. Tam najbardziej pewni siebie potrafili znikać, o czym mógłby mu opowiedzieć choćby Luis Enrique. Mourinho już nie chce pouczać świata, tylko spróbować tej bardziej ludzkiej twarzy, aby zjednać sobie Wieczne Miasto. Na koniec nie tylko rezultaty będą go bronić.

Portugalczyk idzie metodą małych kroków. Zdążył już zjednać sobie szatnię, stoi za nim rzymianin z krwi i kości Lorenzo Pellegrini oraz cała reszta, zatrzymał kilku młodych, w tym choćby Nicolę Zalewskiego, aby pokazać, że myśli o przyszłości, również przeprosił się ze znakomitym asystentem Henrichem Mchitarjanem, aby nie zaczynać rzymskiego etapu od konfliktów. Przemyślał to sobie i rozpisał, chociaż musi pamiętać, że sprinty przechodzą do historii, ale sukcesy oraz puchary dają dopiero maratony.

Po ponad miesiącu w hotelu i spokojnym, udanym początku sezonu Mourinho w końcu przeniósł się do swojego domu w burżuazyjnej dzielnicy Parioli. Tam też posiadłości mają właściciele Romy, ale Portugalczyk chce wtopić się w tkankę miejską i zbudować wizerunek człowieka bliższego kibicom. Po wygranych meczach chętnie wrzuca nagrania, gdy z satysfakcją zajada się pizzą w pociągu do domu, w samym Rzymie odwiedza muzea, wychodzi w dresach jeść makaron i ochoczo robi sobie zdjęcia z kibicami. Portugalczyk pamięta, jakie to uczucie siedzieć na bezrobociu i trawić swoje porażki, więc jako 58-latek podchodzi do pracy ze znacznie większą radością i znacznie mniejszą barykadą. Potrafi robić show i tak traktuje piłkę. Po włosku, w wydaniu 24/7, a nie tylko w klubowym dresie, o czym przekonali się już sami rzymianie. Wieści w takim mieście szybko niosą się dalej.

Kolejne miesiące, wraz z poważniejszymi rywalami i mnożącymi się problemami, dopiero będą weryfikować Jose Mourinho. On jednak już spełnia cel amerykańskich właścicieli, bo Roma zaczyna działać na hollywoodzkich zasadach. Przyciąga wzrok, wywołuje zainteresowanie i wzbudza ciekawość. Było pewne, że wraz z przyjściem Portugalczyka, będzie trzeba poświęcić ekipie ze Stadio Olimpico znacznie więcej uwagi. Wiele można zarzucać menedżerowi tysiąca meczów, ale do perfekcji opanował wszystkie chwyty dookoła samego boiska i wie, jak nimi zarządzać. Ku uciecze i kibiców, i jego przełożonych. Pewnie za kilka miesięcy okaże się, czy Roma nadal utrzyma narrację o wzrastającym projekcie sportowym, czy ten kolejny sprint Jose zostanie wspominany jako ciekawostka. Mourinho jak mało kto potrafi przyciągnąć wzrok świata. Najwięksi menedżerowie dzisiaj wyróżniają się tym, że jeszcze utrzymują go przy sobie na stałe.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.