Pije siedem kaw dziennie. Biega rano i wieczorem. Ostatnio kupił sobie elektrostymulator Compex, a poza tym dalej jest tym samym piłkarzem, który 16 lat temu razem z Jackiem Bąkiem tworzył obronę Lens. Vitorino Hilton tydzień temu skończył 43 lata i nadal gra w Ligue 1. W styczniu planuje rozegrać mecz nr 500.
Liga francuska rzadko przedostaje się do mainstreamu, ale ta fotka fruwała chyba wszędzie. 43-letni Hilton tydzień temu przybił na boisku żółwika z 17-letnim Rayanem Cherkim z Lyonu, a ludzie nagle przypomnieli sobie, że Brazylijczyk wciąż gra i ma się znakomicie. Właśnie został najstarszym grającym piłkarzem w topowych ligach Europy. Ostatnio śmiał się, że gdy podpisywał pierwszy kontrakt w karierze, Kyliana Mbappe nie było jeszcze na świecie. Cherki też dopiero raczkował. Miał pięć miesięcy, kiedy Hilton w 2004 roku pierwszy raz przyleciał do Francji i rozpoczynał podbój Ligue 1.
To jest dziś wizytówka Montpellier. Jak dawny Olivier Giroud i mistrzostwo Francji w 2012 roku. Albo jak jeszcze wcześniejsi herosi: Valderama, Blanc i Roger Milla. Hilton na Stade de la Mosson gra już dziesiąty sezon i za każdym razem słyszy to samo: że stary, za wolny i że — mówiąc językiem Netflixa — właśnie zaczyna swój ostatni taniec. Dziewięć lat temu pierwszy raz dostał od szefów propozycję: a może znajdziemy ci posadę w klubie? A potem osiem razy przedłużał kontrakt i ciągle nie wie, co go czeka za kolejnym zakrętem. W maju mówiło się, że Covid-19 zmiecie z planszy takich jak on. Nic z tego — to Hilton był pierwszym graczem Montpellier, który podpisał nowy kontrakt z maseczką na twarzy.
FIFA I ZAKŁAMANE PARAMETRY
Nie ma sekretu na długowieczność. Od lat dzień w dzień po prostu robi to samo: wstaje o 6 rano i od razu wskakuje na maszynę do joggingu. Po południu kopie z synami w ogrodzie, pije siedem kaw dziennie, a wieczorem jeszcze raz dokłada jogging, bo jak sam mówi: uwielbia się zdrowo spocić i cały czas być w ruchu. Nie korzysta z drzemki. Inwestuje w sprzęt do regeneracji. Jeśli je hamburgera, to tylko z kuchni żony. I cały czas powtarza: to ja sam odgwizdam swój koniec, nie czuję się na 43 lata, co najwyżej na 23.
Koledzy w szatni mówią na niego „Dziadek”. Ksywkę wymyślił Souleymane Camara, który rok temu w wieku 37 lat zakończył karierę. Niedawno w rozmowie z RMC Sport mówił: „Widziałem go w meczu z PSG. Wziął piłkę i zaczął iść do przodu. Pomyślałem: facet, nie masz już 18 lat”. Hilton już wiele razy słyszał te słowa i tylko się uśmiecha. Nawet jego syn w Fifie sadza go na ławce, bo z każdym rokiem autorzy gry zmniejszają mu parametr szybkości. Brazylijczyk odpowiada krótkim „nie znają się”. Kilka sekund zajmuje mu znalezienie w telefonie danych z poprzedniego sezonu, gdy został drugim piłkarze Montpellier z największą maksymalną prędkością na boisku. Wynosi ona 34,42 km/h. Lepszy był tylko Andy Delort, rocznik 1991.
To wszystko układa się w niesamowity obrazek. Nie ma we Francji obcokrajowca, który miałby tyle występów w Ligue 1. Gdyby nie czerwona kartka z Lyonem i dwa mecze przerwy, Hilton już 23 grudnia przekroczyłby barierę 500 meczów w lidze. Francuscy dziennikarze niedawno zakreślili tę datę na czerwono, z góry zakładając, że Brazylijczyk ani razu nie wyleci poza pierwszy skład. Bo na dziś to pewniak. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w marcu pobije też osiągnięcia Klausa Fichtela z Schalke, który grał w Bundeslidze, mając 43 lata i 184 dni. Gwoli ścisłości: starszy był tylko 44-letni Marco Balotta w Lazio, ale nie był graczem z pola.
LUBIĘ CIĘ, BO NIE PĘKASZ
Hilton nie robi z tego wielkiego halo. To jeden z tych graczy, o których nigdy nie było głośno, co więcej: bardziej go kojarzą ludzie we Francji niż w Brazylii. Nigdy nie zagrał w kadrze, choć przed mundialem w Korei i Japonii dostał telefon od asystenta Luisa Felipe Scolari. Był już wtedy graczem szwajcarskiego Servette, rzucił się na głęboką europejską wodę, a telefon drugi raz już nigdy nie zadzwonił. Od tego czasu była jeszcze Bastia i Marsylia — klub, z którego uciekł po tym, jak bandyci władowali mu się do mieszkania.
Dla przeciętnego kibica piłki nazwisko Hilton dotąd mogło kojarzyć się właśnie z tego incydentu. W 2011 roku siedmiu ludzi w kapturach weszło do mieszkania podczas rodzinnej imprezy i przystawiło piłkarzowi pistolet do skroni. Złodzieje zgarnęli kosztowności z mieszkania, wzięli też samochód Renault. Hilton długo nie mógł się pozbierać psychicznie. Rodzina naciskała na powrót do Brazylii, a on wbrew temu, po dłuższym namyśle, dalej chciał być we Francji.
Marsylię zamienił na Montpellier. Od tego czasu buduje tam swoją legendę. Przeżył siedmiu trenerów, zaliczył ponad 300 występów. A najlepsze, że w ogóle nie widać, by stracił coś z dawnej klasy. Jakiś czas temu dostał pytanie o najtrudniejszego rywala w swojej 18-letniej historii z Ligue 1 i bez zawahania odparł: Zlatan Ibrahimović. Szwed kiedyś powiedział mu: lubię cię, bo nie pękasz. Któregoś razu specjalnie przywalił mu z łokcia, a potem — jak nie Zlatan — bez zająknięcia sprezentował mu koszulkę dla syna.
