Pan Kleks na wojnie z AI. Recenzujemy „Kleksa i wynalazek Filipa Golarza”

Kleks cover.jpg
fot. archiwum dystrybutora

Po niemrawej części pierwszej coś ruszyło. I to już plus.

Naszą recenzję zeszłorocznej Akademii Pana Kleksa Macieja Kawulskiego skończyliśmy tak: Ale za to w drugiej części pojawi się Golarz Filip i oby twórcy tego nie spieprzyli. O ile dla dorosłych upiorem późnego komunizmu był przemawiający z telewizora Jaruzelski w mundurze, o tyle najmłodszych straumatyzował Golarz w aż nazbyt wiarygodnej interpretacji Leona Niemczyka. Niech tylko Maciej Kawulski nie każe mu – jak Kleksowi – pląsać i będzie git.

Git nie jest, ale źle – też nie. Głównie dlatego, że Janusz Chabior udźwignął postać Golarza, kreując naprawdę porządnego, balansującego na granicy wyrachowania i szaleństwa villaina. Widać, że Chabior czuje tragiczny rys swojego bohatera, świadomie uciekającego od nieszczęśliwej miłości na koniec świata. Może i Kawulski sięgnął przy tym po nazbyt wyświechtany topos demonicznego naukowca, jednak rola Chabiora nadała tym opowieściom o zwyczajnym szaleństwie czegoś ekstra. Błyskający oczami Golarz jest jak postać wyjęta z niemych horrorów sci-fi, zresztą ograniczenia budżetowe (umówmy się, Polska nie Hollywood) spowodowały, że świadomie bądź nie, ale jego laboratorium blisko jest do studia doktora Frankensteina z klasyka Jamesa Whale’a.

Kleks.jpg
fot. archiwum dystrybutora

Nie zajrzelibyśmy do jego wnętrza, gdyby nie podróż Pana Kleksa, który decyduje się wejść do realnego świata, by odnaleźć zaginionego Aleksa Niezgódkę, ojca Ady. Niestety – to także najsłabszy element filmu, znów ze względu na szarżującego kompletnie nieprzystającym do całości humorem Tomasza Kota. Wiadomo – to kino familijne, tylko czy slapstickowy Kleks, który w ciągnącej się do niemożliwości scenie na lotnisku usiłuje po raz pierwszy wejść do samolotu, wart jest tego napompowanego budżetu jednej z najdroższych produkcji w historii polskiego kina? Czy – mając na uwadze to, jak mało czasu ma Kleks na wypełnienie swojej misji – sensowne są jego tańce podczas górskich przechadzek? No ale skoro za kamerą stanął Maciej Kawulski, który chyba umarłby, gdyby nie zrobił części filmu w estetyce wideoklipu, to co się dziwić, że Tomasz Kot znów gra człowieka z pogranicza powagi i dziwacznego performansu. I znów jest ten koszmarny ptak Mateusz, tym razem, naprawdę nie kłamiemy, rapujący na modłę bohatera jakiegoś klasycznego nowojorskiego teledysku. I jest to tak nieudolne, jak te wszystkie przeróbki Patointeligencji parę lat temu. Serio – nie jest tak, że w każdym współczesnym dziele kultury musi być rap.

Kleks Mateusz.jpg
fot. archiwum dystrybutora

Na kontrze mamy sensownie poprowadzony wątek Ady i Alberta, będący czytelnym skrętem w stronę dydaktyki: i ty możesz pokochać kolegę albo koleżankę, którzy myślą i czują trochę inaczej. No i OK – o neuroatypowości w polskim mainstreamie coraz więcej, nic dziwnego, że ten wątek pojawił się i tu. Zresztą scenariusz nie przypomina takiego grochu z kapustą jak w części pierwszej. Case’y podróży Kleksa oraz podróży w głąb siebie Ady i Alberta płyną równolegle i choć pod koniec oczywiście lejce znów zostały popuszczone, to całość jest bardziej zdyscyplinowana formalnie od poprzedniczki. To ważne, bo reżyserskie stilo Macieja Kawulskiego, gdzie od patosu aż kipi, a każda szczególnie istotna scena po prostu musi być podbita wyłażącą na pierwszy plan muzyką, jest dyskusyjne. Panie Macieju, jak jest czasem bez je*nięcia, to ludzie też zrozumieją.

Nie zapominajmy wreszcie o morale Wynalazku Filipa Golarza – Kleks jako reprezentant ufundowanego na wyobraźni analogowego świata biadoli nad współczesnym uzależnieniem od nowych technologii, której apostołem jest pragnący kontrolowania umysłów przy użyciu aplikacji Filip Golarz. I jest to trochę starcze pojękiwanie a la Jim Jarmusch, pokazujący w Truposze nie umierają trzęsący się środkowy palec rozwojowi cywilizacji, a trochę nieprzyjemny zgrzyt, mając na uwadze grube miliony włożone w jak najbardziej cyfrową promocję filmu. To już lepiej pokazać, jak te dwa światy można ze sobą połączyć, a nie zamykać się w Akademii i z udawaną troską pochylać nad światem w służbie sztucznej inteligencji.

Z niespodzianek? Brodka jako android, Nosowska jako wróżka, Katarzyna Figura jako wiedźma z błyskotliwym follow-upem do historii polskiego kina i Marcin Najman jako Marcin Najman, który nie wiadomo po co pojawił się akurat w tym momencie, ale przynajmniej jest zabawnie. Kraina wyobraźni znów wygląda jak po spożyciu dietyloamidu kwasu lizergowego, co w sumie nie boli, zwłaszcza, że kiedy wchodzimy w psychodeliczne wizje dziwnych zjawisk na niebie, film nabiera zęba. Trochę chwiejącego się, ale jednak – jest jakiś, czuć w tym konkretny wizualny konstrukt.

A przecież na horyzoncie część trzecia, Dziedzictwo Kleksa. Parę porad: jeszcze bardziej zwarty scenariusz. Jeszcze mocniejsze wizualne odpięcie wrotek. Wykasowanie wszystkich scen z Mateuszem. Do zobaczenia w następne Święta?

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0