Pan trener Thomas Tuchel. Piętno błyskawiczne, w którym najlepsze dopiero przed nami

Zobacz również:KICK OFF newonce #6: Już witał się z gąską na Anfield, ale wybierze Londyn. Timo Werner o krok od Chelsea
Chelsea - Thomas Tuchel
Fot. Michael Regan/The FA via Getty Images

Przykład Thomasa Tuchela pokazuje, że nic tak dobrze nie rozwija trenera jak zwolnienie. To wtedy dostaje najwięcej informacji zwrotnych, wyciąga wnioski i idzie dalej. Gdy żegnał się z PSG, pomyślałem: super, bo zaraz trafi do Premier League. Ostatecznie wtargnął z takim hukiem, że w trzy miesiące ma finał Pucharu Anglii i półfinał Ligi Mistrzów. Biorąc pod uwagę jakość kadry i ukryty potencjał kilku gwiazd nie zdziwię się, jeśli popłynie jeszcze dalej.

Tuchel najwięcej zyskał już pierwszego dnia w Chelsea. Anglicy żartowali, że jeszcze nie wysechł atrament na kontrakcie, a on już pojechał na trening i stwierdził, że za 24 godziny koniecznie chce usiąść na ławce w meczu z Wolverhampton. Powiedział wtedy zdanie o odpowiedzialności. Że po to jest trener, by brać ją w chwili podpisania umowy. Nie chciał chować się na trybunach. I nie kalkulował, o czym w Polsce dyskutowaliśmy na przykładzie Lecha i Macieja Skorży. Tuchel, gdyby zobaczył podobne czajenie, pewnie popukałby się w głowę. Po zwolnieniu z PSG rozpierała go taka energia, że nie wytrzymałby, patrząc na nowy zespół z boku.

To była błyskawiczna robota: już lecąc z Paryża do Londynu, w trakcie 90 minut wraz z asystentami wiedział, że chce zagrać przeciwko Wolverhampton i to wtedy powstał plan, by grać ustawieniem 3-4-2-1. Mógłby Tuchel opowiadać bajki, że pracował nad tym tygodniami, ale nie, w rozmowie z BT powiedział jasno: „Ustaliliśmy to w samolocie”. Dziesięć meczów później Chelsea miała osiem czystych kont i tylko dwa stracone gole. Rzadko na tym poziomie widzi się tak szybkie metamorfozy. To nie jest przypadek, tym bardziej, że w tych dziesięciu spotkaniach żaden rywal, opierając się o statystyki, nie wygenerował więcej niż 0,65 oczekiwanego gola. Chelsea odcięła rywalom dostęp do bramki. Miała czyste konto przeciwko Tottenhamowi, Manchesterowi United i dwukrotnie z Atletico.

Ta drużyna jest wreszcie spójna. Na tle schyłkowego Franka Lamparda widać w niej świadomość taktyczną i chemię z trenerem. Tuchel zawsze wygrywał tym, że był świetnym komunikatorem. Katarczyków przed pracą w PSG nie kupił tym, co robił w Mainz albo w Borussii Dortmund. Najwięcej wygrał konferencjami trenerskimi na Bliskim Wschodzie. Opowiadał w nich tak przekonująco, że błyskawicznie trafił pod lupę szejków. Praca we Francji dała mu możliwość sprawdzenia się w konfrontacji z wielkimi oczekiwaniam i specyficznym ego gwiazd. Osiągnął najlepszy wynik w erze Kataru, choć mam wrażenie, że dalej siedzi w nim to, iż wszystkie trofea, jakie zdobywał cały czas były kwestionowane.

Piłkarze PSG mają świetne zdanie o Tuchelu. W Chelsea szatnia też szybko zauważyła, że ma do czynienia z gościem, który na piłce zjadł zęby. Tuchel wie, kiedy pokazać chłód, a kiedy serce. Potrafi podarować drużynie dwa dni wolnego po dobrym meczu. Ale umie też zdjąć Calluma Hudsona-Odoia chwilę po wpuszczeniu na boisko i wprost powiedzieć przed kamerami, co sądzi o jego postawie. Wykorzystanie 20-latka w roli bocznego obrońcy pokazuje, że Tuchel nie myśli schematami. Żaden trener w Premier League w pierwszych dziesięciu meczach nie zrobił 39 zmian w zespole. Tuchel dobrze sprzedaje się też medialnie. Wystarczyło, że w styczniu zarządził treningi z miniaturowymi piłkami, a już na drugi dzień The Sun zrobił z tego rozkładówkę. Piękne fotki i akapity o etykietce innowatora poszły w świat.

Wtedy nikt nie przypuszczał, że Chelsea w kwietniu będzie w takim miejscu. Tuchel przejmował dziewiąty zespół w lidze. W tej chwili jest piąty i już za moment może przeskoczyć Leicester, rzutem na taśmę wpychając się do TOP4. Sobotnie pokonanie Manchesteru City (1:0) w półfinale Pucharze Anglii było dobrym podsumowaniem tego, co udało się zrobić przez trzy miesiące. Chelsea ma dyscyplinę, komunikację, zaryglowaną bramkę i N'Golo Kante, który na Wembley był fantastyczny.

Trzeba przypomnieć, że Tuchel nie wziął zimą byle jakiej zbieraniny. Tam od początku sezonu była masa graczy z potencjałem, który trzeba było wydobyć. Chelsea w meczu z City na ławce miała m.in. Christiana Pulisica i Kaia Havertza. Świetnie od pierwszych minut grał Ziyech, czyli kolejny, który mąci w składzie i zwiększa konkurencję. Zespół w ataku nie jest jeszcze taki, jaki docelowo chcielibyśmy widzieć, ale już teraz piłkarze ofensywni mają dużo wolności, co chwilę któryś z nich ma mecz z cyklu „wow”. Budzi się choćby Havertz. Tuchel dużo z nim rozmawia. Stawia go na pozycji fałszywej dziewiątki, co przyniosło korzyść choćby w wygranym 4:1 meczu z Crystal Palace.

Tuchelowi trzeba też oddać to, że suchą stopą przeszedł przez chwilowe tąpnięcie, gdy dostał pięć bramek od West Bromwich, a Kepa z Ruedigerem skoczyli sobie do gardeł. Sprawa żyła góra dwa dni. Dzisiaj nikt już o niej nie pamiętam, bo wszystko zostało wyjaśnione, a zespół dalej zaczął odhaczać zwycięstwa. Chelsea ma przed sobą teraz najważniejszy miesiąc w sezonie. Ale nawet, jeśli zakończy go bez trofeów, to przynajmniej ma świadomość dobrze obranej drogi.

Tuchel umowę podpisał na 18 miesięcy. Ciekawość zżera, co zaserwuje nam w przyszłym sezonie. Chelsea ciagle ma graczy, których można wycisnąć więcej i których wręcz trzeba wyciągnąć za uszy. Jeśli to się stanie, stać ich na wszystko.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.