Przykład Thomasa Tuchela pokazuje, że nic tak dobrze nie rozwija trenera jak zwolnienie. To wtedy dostaje najwięcej informacji zwrotnych, wyciąga wnioski i idzie dalej. Gdy żegnał się z PSG, pomyślałem: super, bo zaraz trafi do Premier League. Ostatecznie wtargnął z takim hukiem, że w trzy miesiące ma finał Pucharu Anglii i półfinał Ligi Mistrzów. Biorąc pod uwagę jakość kadry i ukryty potencjał kilku gwiazd nie zdziwię się, jeśli popłynie jeszcze dalej.
Tuchel najwięcej zyskał już pierwszego dnia w Chelsea. Anglicy żartowali, że jeszcze nie wysechł atrament na kontrakcie, a on już pojechał na trening i stwierdził, że za 24 godziny koniecznie chce usiąść na ławce w meczu z Wolverhampton. Powiedział wtedy zdanie o odpowiedzialności. Że po to jest trener, by brać ją w chwili podpisania umowy. Nie chciał chować się na trybunach. I nie kalkulował, o czym w Polsce dyskutowaliśmy na przykładzie Lecha i Macieja Skorży. Tuchel, gdyby zobaczył podobne czajenie, pewnie popukałby się w głowę. Po zwolnieniu z PSG rozpierała go taka energia, że nie wytrzymałby, patrząc na nowy zespół z boku.
To była błyskawiczna robota: już lecąc z Paryża do Londynu, w trakcie 90 minut wraz z asystentami wiedział, że chce zagrać przeciwko Wolverhampton i to wtedy powstał plan, by grać ustawieniem 3-4-2-1. Mógłby Tuchel opowiadać bajki, że pracował nad tym tygodniami, ale nie, w rozmowie z BT powiedział jasno: „Ustaliliśmy to w samolocie”. Dziesięć meczów później Chelsea miała osiem czystych kont i tylko dwa stracone gole. Rzadko na tym poziomie widzi się tak szybkie metamorfozy. To nie jest przypadek, tym bardziej, że w tych dziesięciu spotkaniach żaden rywal, opierając się o statystyki, nie wygenerował więcej niż 0,65 oczekiwanego gola. Chelsea odcięła rywalom dostęp do bramki. Miała czyste konto przeciwko Tottenhamowi, Manchesterowi United i dwukrotnie z Atletico.
Ta drużyna jest wreszcie spójna. Na tle schyłkowego Franka Lamparda widać w niej świadomość taktyczną i chemię z trenerem. Tuchel zawsze wygrywał tym, że był świetnym komunikatorem. Katarczyków przed pracą w PSG nie kupił tym, co robił w Mainz albo w Borussii Dortmund. Najwięcej wygrał konferencjami trenerskimi na Bliskim Wschodzie. Opowiadał w nich tak przekonująco, że błyskawicznie trafił pod lupę szejków. Praca we Francji dała mu możliwość sprawdzenia się w konfrontacji z wielkimi oczekiwaniam i specyficznym ego gwiazd. Osiągnął najlepszy wynik w erze Kataru, choć mam wrażenie, że dalej siedzi w nim to, iż wszystkie trofea, jakie zdobywał cały czas były kwestionowane.
Piłkarze PSG mają świetne zdanie o Tuchelu. W Chelsea szatnia też szybko zauważyła, że ma do czynienia z gościem, który na piłce zjadł zęby. Tuchel wie, kiedy pokazać chłód, a kiedy serce. Potrafi podarować drużynie dwa dni wolnego po dobrym meczu. Ale umie też zdjąć Calluma Hudsona-Odoia chwilę po wpuszczeniu na boisko i wprost powiedzieć przed kamerami, co sądzi o jego postawie. Wykorzystanie 20-latka w roli bocznego obrońcy pokazuje, że Tuchel nie myśli schematami. Żaden trener w Premier League w pierwszych dziesięciu meczach nie zrobił 39 zmian w zespole. Tuchel dobrze sprzedaje się też medialnie. Wystarczyło, że w styczniu zarządził treningi z miniaturowymi piłkami, a już na drugi dzień The Sun zrobił z tego rozkładówkę. Piękne fotki i akapity o etykietce innowatora poszły w świat.
Wtedy nikt nie przypuszczał, że Chelsea w kwietniu będzie w takim miejscu. Tuchel przejmował dziewiąty zespół w lidze. W tej chwili jest piąty i już za moment może przeskoczyć Leicester, rzutem na taśmę wpychając się do TOP4. Sobotnie pokonanie Manchesteru City (1:0) w półfinale Pucharze Anglii było dobrym podsumowaniem tego, co udało się zrobić przez trzy miesiące. Chelsea ma dyscyplinę, komunikację, zaryglowaną bramkę i N'Golo Kante, który na Wembley był fantastyczny.
Trzeba przypomnieć, że Tuchel nie wziął zimą byle jakiej zbieraniny. Tam od początku sezonu była masa graczy z potencjałem, który trzeba było wydobyć. Chelsea w meczu z City na ławce miała m.in. Christiana Pulisica i Kaia Havertza. Świetnie od pierwszych minut grał Ziyech, czyli kolejny, który mąci w składzie i zwiększa konkurencję. Zespół w ataku nie jest jeszcze taki, jaki docelowo chcielibyśmy widzieć, ale już teraz piłkarze ofensywni mają dużo wolności, co chwilę któryś z nich ma mecz z cyklu „wow”. Budzi się choćby Havertz. Tuchel dużo z nim rozmawia. Stawia go na pozycji fałszywej dziewiątki, co przyniosło korzyść choćby w wygranym 4:1 meczu z Crystal Palace.
Tuchelowi trzeba też oddać to, że suchą stopą przeszedł przez chwilowe tąpnięcie, gdy dostał pięć bramek od West Bromwich, a Kepa z Ruedigerem skoczyli sobie do gardeł. Sprawa żyła góra dwa dni. Dzisiaj nikt już o niej nie pamiętam, bo wszystko zostało wyjaśnione, a zespół dalej zaczął odhaczać zwycięstwa. Chelsea ma przed sobą teraz najważniejszy miesiąc w sezonie. Ale nawet, jeśli zakończy go bez trofeów, to przynajmniej ma świadomość dobrze obranej drogi.
Tuchel umowę podpisał na 18 miesięcy. Ciekawość zżera, co zaserwuje nam w przyszłym sezonie. Chelsea ciagle ma graczy, których można wycisnąć więcej i których wręcz trzeba wyciągnąć za uszy. Jeśli to się stanie, stać ich na wszystko.