Patrick Vieira wciąż nosi opaskę kapitana. Wygrana jego Palace w Manchesterze to nie fart

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
patrick vieira.jpg
Fot. Adam Davy/EMPICS via Getty Images

Na takich zwycięstwach można zbudować duże rzeczy. Patrick Vieira dobrze wie, ile kosztuje wygrana z silnym przeciwnikiem na jego boisku, bo kiedyś w jego życiu to było normą. Kapitan Arsenalu sprzed lat od początku pracy na Selhurst Park powtarzał to, co mówi każdy nowy menedżer: potrzebuję czasu. Upływ kolejnych tygodni jest jednak dowodem, że nie blefował. Orły zaczynają wzbijać się coraz wyżej. Pokonanie Manchesteru City to nagroda za ciężką robotę wykonaną od startu sezonu.

– Musisz dobrze bronić i my to robiliśmy. Musisz wykorzystać swoje okazje i nam się to udało. Potrzebujesz też trochę szczęścia, kiedy w szeregach rywala jest tyle jakości – tłumaczył Francuz po spotkaniu na Etihad Stadium. Palace zgarnęli trzy punkty na terytorium mistrzów Anglii i zrobili to po walce do upadłego, bijąc się o każdy centymetr kwadratowy murawy.

WYBURZANIE ŚCIAN

Do niebieskiej części Manchesteru zawitał zespół, który zaczął sezon gorzej niż przed rokiem. Ale tylko w kwestii punktów. Bo liczby w tabeli nie odzwierciedlały prawdziwego potencjału. W paru spotkaniach bieżącej kampanii piłkarze Vieiry potrafili pokazać kawałek dobrego futbolu, ale nie kończyli ich zwycięsko. Tak było choćby w spotkaniu przeciwko Arsenalowi. Łącznie do soboty zanotowali sześć remisów, coś takiego nie zdarzyło im się w Premier League nigdy wcześniej po dziewięciu rozegranych meczach. Bywało rzecz jasna gorzej, kiedy zespół prowadził Frank De Boer, ale przecież Vieira przejął Orły nie po to, by nawiązywać do niechlubnych wyników Holendra a udoskonalić znacząco projekt, jaki zostawiał mu Roy Hodgson.

To zupełnie inna ekipa niż za kadencji tego doświadczonego menedżera. Dzisiaj na mecze Palace patrzy się z zaciekawieniem. Bo gołym okiem widać, że jest progres. Całkiem nowy styl, już ograny i w pełni zaimplementowany, obejrzymy pewnie dopiero w kolejnych rozgrywkach, gdy Vieira przeprowadzi kilkunastomiesięczną transformację. Na razie sporo rzeczy jest jeszcze do poprawy. Ale pojawiło się coraz więcej pozytywnych sygnałów. I od nich warto zacząć analizę.

Przede wszystkim Vieira nauczył swoich zawodników, jak nie bać się brać odpowiedzialności, jakby wciąż nosił opaskę kapitańską i dyrygował kolegami. Znacznie wzrósł – do ponad 52 procent – czas spędzany przy piłce, średnio na mecz Premier League. To niesamowita zmiana jakościowa i mentalna. Bo Palace z drużyny chcącej głównie przeszkadzać rywalowi, stali się kimś, kto próbuje tworzyć.

W poprzednim sezonie widać było wyraźnie, że piłka parzy zawodników z Selhurst Park. Gdyby o pozostaniu w elicie decydowało jej posiadanie, spadliby do Championship. Na szczęście nikt jeszcze nie zabronił zdobywać punktów w brzydki sposób.

A teraz? W meczu przeciwko Newcastle United przed tygodniem oglądaliśmy londyński zespół, który zmiażdżył przeciwnika. I choć wystarczyło to tylko do remisu 1:1, 665 wymienionych podań i 75 procent czasu przy piłce to liczby, które wskazują kierunek rozwoju.

Vieira dokonuje rekonstrukcji budowli Hodgsona, ale nie jest to raczej wymiana baterii w łazience czy uszczelnienie okien. W grę wchodzi poważna rozbiórka, z wyburzaniem ścian włącznie. Podobać się może konsekwencja poczynań. Zarówno dobre mecze nie wywołują zachwytu Francuza, mówi wtedy zazwyczaj o walce, o dobrej grze defensywnej zespołu (jak po zwycięstwie na Etihad), jak i te przegrane, nawet wysoko, nie wywołują paniki.

STAŁE FRAGMENTY – TO NIE DZIAŁA

Przecież Orły dostały lanie od Chelsea i Liverpoolu. Były to dwa z tych trzech spotkań bieżącego sezonu, kiedy nie umieli znaleźć drogi do bramki przeciwnika. Ale cierpliwość zawsze się opłaci.

Problemem Palace jest na pewno zbyt długie rozkręcanie się w czasie meczu. W początkowych fazach spotkań tego sezonu wydają się być ospali, zbyt statyczni. Szybko strzelony przez Zahę gol w Manchesterze to raczej wyjątek, który potwierdza regułę. Bo rywale na ogół wiedzą, że w pierwszych trzech kwadransach trzeba narzucić wysokie tempo i najlepiej w miarę szybko trafić, wtedy plan Vieiry się chwieje.

Francuz cały czas pracuje nad poprawieniem kilku istotnych elementów. Drużyna nie strzela goli po stałych fragmentach, a było to często jej znakiem rozpoznawczym. Warto podpatrzeć tutaj West Ham United, wszak Młoty potrafią wyprowadzić cios po prostopadłym zagraniu, czy dośrodkowaniu ze skrzydła, ale świetnie czują rzuty rożne i wolne.

Wciąż mocno kuleje ofensywa Palace. Za mało jest sytuacji, strzałów, wyższe posiadanie piłki nie przekłada się jednoznacznie na wynik. Z City – co było akurat do przewidzenia – oddali gospodarzom inicjatywę, ale wynik końcowy był pozytywny dla gości. To cenna wskazówka dla Vieiry. Niedawno The Citizens starli się z Brighton and Hove Albion i piłkarze Grahama Pottera chcieli z nimi grać otwarty futbol, co skończyło się źle już w pierwszej odsłonie. Ale Mewy nie mają zamiaru zejść z obranej drogi, a mecz przeciwko Liverpoolowi pokazał, że być może mają rację.

Po ostatnim gwizdku meczu na Etihad Stadium Vieirę na pewno cieszyło zwycięstwo, jednak jako ktoś, kto przed laty, w roli piłkarza, dbał bardzo o zabezpieczenie dostępu do własnej bramki, musiał docenić czyste konto. Defensywa Palace w zasadzie od kilkunastu miesięcy była koszmarem kibiców. Od startu rozgrywek 2020-21 Orły pozwoliły rywalom strzelić aż 80 goli. W obecnych rozgrywkach wciąż sporo tam nie działa. Głównie umiejętność bronienia się przed stałymi fragmentami. Palace za często traci tak bramki (6 razy).

DRUGI GUARDIOLA?

Wygrana z City to nie był fart, ale efekt ciężkiej pracy Vieiry i jego piłkarzy. Pozytywny sygnał w trwającej przebudowie, w procesie odmładzania drużyny. Menedżer zaufał dość wąskiej grupie zawodników i trzyma się swoich postanowień. Podstawowa jedenastka ma być czymś, na co trzeba zasłużyć, ale jeśli wypełniasz polecenia trenera, to w niej zostajesz – tak wygląda filozofia Vieiry.

Micah Richards, były obrońca Manchesteru City, twierdzi, że Francuz pójdzie w ślady Guardioli, bo tak jak Katalończyk rozumie futbol na najwyższym poziomie w kwestiach taktycznych. Na takie porównania jest oczywiście za wcześnie, ale dla Vieiry, byłego gracza Man City pierwszy w życiu trenerski pojedynek z Guardiolą skończył się pięknie.

Vieira – śmiało tak można napisać – był w niebieskiej części Manchesteru jedną z pierwszych części dość skomplikowanej układanki. To jego Roberto Mancini zażyczył sobie priorytetowo i ściągnął w 2010 roku, gdy zaczynał pracę w roli menedżera na Etihad.

Vieira pracował później w tym klubie, wie co to znaczy duża piłkarska konstrukcja. Nie jest w stanie przenieść jej 1:1 na Selhurst Park, nie ta skala rozmachu, nie ta kasa. Ale jest w stanie zbudować własne, małe imperium, pod warunkiem, że w przypadku serii niepowodzeń nie zrobią z nim tego, co spotkało go w Nicei.

W Crystal Palace pracowało przed nim tylko dwóch „kontynentalnych” menedżerów – Attilio Lombardo i wspomniany wcześniej De Boer. Pierwszy przetrwał siedem meczów, drugiego zwolniono po pięciu. Jest zatem duży postęp w kwestii otwierania się londyńskiego klubu na świat.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.