Podobno po pierwszej ćwiartce jest już dużo łatwiej. Co na to Peja, który wielkim koncertem w poznańskiej Arenie świętuje dziś 25-lecie pracy scenicznej? O to zapytaliśmy go na chwilę przed tym wydarzeniem.
Mamy takie wrażenie, że ostatnio dziennikarze pytają cię o wszystko, tylko nie muzykę. Jak właściwie się z tym czujesz?
Dość często dla dziennikarzy jestem ciekawszy jako bohater na tzw. pierwszą stronę, z racji moich doświadczeń życiowych, trudnego okresu dorastania, sytuacji w domu rodzinnym czy to konfliktów z prawem. Niektórzy chcą za wszelką cenę opowiedzieć historię, której do końca nie są w stanie przekazać. Może dlatego muzyka czasem schodzi na drugi plan. Zderzenie światów. To zjawisko jest nagminne i trwa od początku mojej działalności na muzycznej scenie. Często słyszę, że to kwestia mojej osobowości, charyzmy czy czegoś tam jeszcze. Przecież nawet przeciętny zjadacz chleba wie, kim jest Peja. Po co pisać o muzyce, którą każdy zna. Wolą odkryć Rycha pozamuzycznego, ale z tym bywa różnie.
Najczęściej chcą mieć poczytny lub klikalny temat. Kiedyś miewałem o to żal, obecnie mam spory dystans. Regularnie odmawiam wywiadów, również w programach telewizyjnych, tłumacząc się brakiem czasu, co po części jest prawdą. Z drugiej strony mam świadomość, że bezproduktywne utrwalanie wizerunku jest bezcelowe. Znam ludzi, którzy udzielają wywiadów jedynie odpłatnie (śmiech). W moim przypadku po prostu mi się to przejadło. Reasumując: nawet gdy prowadzący pyta mnie o wszystko oprócz muzyki, ja zawsze opowiadam o muzyce. Z tego, co kojarzę, to ludzie lubią oglądać lub czytać publikacje z moim udziałem. Jestem podobno ciekawym rozmówcą. Inna sprawa, że masa wywiadów jest irytująca, nawet gdy dotyczy bezpośrednio muzyki. Nie ma nic gorszego, jak pytania w stylu: Co autor miał na myśli (śmiech).

No to żeby się wyłamać - na jakim etapie jesteś z nową płytą? Masz ten komfort, że nie musisz trzymać się sztywno terminów i nagrywasz album tak długo, jak tylko masz na to ochotę.
Pierwsze rzeczy miałem gotowe pod rejestrację rok temu. Tuż przed wyjazdem do Hong Kongu na zdjęcia do Agenta nawinąłem na zapleczu jednego z klubów kawałek Amber, do którego zaprosiłem Beteo. Chyba mu się spodobało, bo zaproszenie przyjął i dziś mogę zasłuchiwać się bez końca w ten track. Bezapelacyjny hicior... I do tego jaka historia - nawijanie kawałka w kiblu pod bit z telefonu. Oldschoolowa akcja z newschoolowym zawodnikiem (śmiech).
Muza się bardzo zmieniła na przestrzeni ostatnich lat, więc jeśli chciałem zrobić kawałek o kobiecie upadłej (notabene jeden z moich ulubionych tematów), potrzebowałem popowego zaplecza w postaci muzyki, którą bezbłędnie popełnił Magiera. Potrzebowałem też kolesia, który zamknie szafę spójną klamrą w postaci refrenu. Pod koniec 2017 miałem w zasadzie wszystko przygotowane, ale medialna celebra mnie trochę rozleniwiła - a co za tym idzie, również uśpiła. Pierwsze podejścia robiłem dopiero w marcu. Narodziny mojego syna sprawiły, że przed majkiem zawitałem na dobre w maju. Wtedy okazało się, że kawałki, które przygotowałem, nie do końca mi siedziały. Dziś wiem, że nie były kompletne. To samo z muzyką. Magiera podsyłał masę utworów, ale ja oczekiwałem czegoś zupełnie nowego. Finalnie rozpocząłem pracę pod koniec lipca, po zakończeniu Mundialu. Z zeszłorocznego planu zostało tylko kilka tematów: wspomniana Amber, Przemoc i Sex, Życiówka oraz tytułowe 25 godzin.
Jeśli chodzi o presję czasową, to już jakiś czas temu zrezygnowałem z wyznaczania sobie jakichkolwiek terminów. Kiedy nie było dzieci, plan był prosty. Obwieszczałem wszem i wobec, że wchodzę do studia i że płyta za pół roku będzie w sklepach. I tak też często bywało. Z drugiej strony ostatnie rzeczy jak DDA czy Remisja były zrobione ekspresowo w 3-4 miesiące w różnych odstępach czasowych. Siedzenie całymi dniami w studiu przez kilka tygodni pod rząd nie jest niczym przyjemnym. Zdrowo jest wejść 2-3 razy w tygodniu po 5 godzin na jedno podejście. To moja opinia.
Na ten moment mam skończonych 13 utworów. W zasadzie kawałki powstawały w sierpniu i w kilka dni wrześniowych. Obecnie wypluwam jeszcze gościnne zwrotki dla kilku kumpli. Tu akurat zawsze mam coś do zrobienia i nie jest to bez wpływu na moje własne autorskie rzeczy. Docelowo chcę zrobić jeszcze 5 utworów, niektóre są już na etapie finalizacji. I bardzo dobrze, ponieważ na skończenie albumu mam jeszcze tylko 2 tygodnie. Bardzo chcę, żeby płyta ukazała się jeszcze w 2018.
Nie raz i nie dwa w sieci pojawiały się spekulacje, że nowy materiał może być nieco nowoszkolny. Właściwy trop?
Nowy materiał na pewno będzie nieco nowoszkolny. Ale nie oszukujmy się. Rychu Peja nie będzie robił dokładnie takich samych rzeczy jak 20 lat młodsi od niego kolesie. Na co dzień słucham bardzo mało tego typu rzeczy, głównie ze względu na poziom tych nagrań, zarówno polskich, jak i zagranicznych. Potrafię oczywiście znaleźć coś dla siebie, bo wielu producentów robi ciekawe rzeczy. Z tekstami jest już gorzej. Za to sposób składania niektórych małolatów prowokuje do działania. Byłbym nieuczciwy w stosunku do słuchacza, robiąc tylko i wyłącznie newschoolowe kawałki nie słuchając takiej muzy. Robię to raczej na zasadzie - hej, jestem starszym panem - OK. Ale co nieco jeszcze potrafię. I dlatego zrobiłem kilka kawałków, którymi niejednego zaskoczę, zarówno pod względem techniki, jak i tekstów.
Ta moja przygoda z nowościami zresztą trwa już od dłuższego czasu, dogrywałem się na tego typu produkcje. Kaz Bałagane, Rynsztok Luki z Kalim, zwrotka dla Respo, druga część Ulic u PTP, Booyaka u Kaena czy choćby Bawię się nutą Kroolika Underwood. Pewne rzeczy wymagają też czasu. Nie jest tak, że od razu nauczysz się tych wszystkich nowych stylów, bo niby jak, skoro nie słuchasz takiej muzyki, nie jesteś na bieżąco. Inna sprawa, że wiele rodzimych dokonań na scenie wręcz zrażała mnie do eksperymentowania na tym polu. Potraktowałem ten mój niby rozwój trochę ambicjonalnie, nie oznacza to jednak, że na płycie zabraknie klasycznych kawałków. Te klasyki to będzie raczej mainstreamowe brzmienie w stylu Faba czy Jadakissa. Od lat jestem fanem obu kolesi i takie rzeczy mnie inspirują. Robiąc nowy album z Magierą, powiedzieliśmy sobie: ja trochę inaczej pogadam, a ty trochę inaczej poskładaj muzę. I pewnie tak brzmiałby Peja, kontynuując solową drogę po płytach SŻG i Na serio. Jednak wróciłem do klasyków przy płytach z Decksem, by potem kompletnie wsiąknąć w stary, klasyczny White House i produkcje Zela na DDA. Ten ostatni album to było jakby pożegnanie się ze starymi inspiracjami. Nie idę z duchem czasu z obawy przed utratą fanbase'u czy czegokolwiek. Od zawsze moja muzyka kierowana była do troszkę starszej publiczności i chcę, by tak zostało. Jednak nie chcę być jednym z tych, którzy krytykują nowe pokolenie za odmienność tylko dlatego, że sami nie potrafią robić tego typu rzeczy. Cytując klasyka: więcej ruchów, mniej pierdolenia - choć z drugiej strony jedno wyklucza drugie (śmiech).
A czym przekonał cię Young Igi, któremu dograłeś się na album Konfetti?
Naturalnością? Odwagą? Skillem? Tym, że nie udaje kogoś, kim nie jest? Wszystkim po trochu.
Z Igim to dłuższa historia. Jakiś rok temu grałem koncert w Szczecinie i manager klubu opowiedział mi, jak kilka tygodni wcześniej Igi wypełnił to miejsce po brzegi, skacząc co jakiś czas w rozentuzjazmowany tłum. Sprawdziłem zdjęcia i kilka filmików. Wyglądało to bardzo dobrze. Myślę sobie: dużo tych Youngów. Wpierw Multi, teraz jakiś Igi. Tacy młodzi, a jaka siła przebicia. Brak kompleksów. I do tego przedsiębiorczość. Pomyślałem, co my jako 20-letni ludzie mieliśmy do zaoferowania, gdy scena się dopiero tworzyła. W rozmowie z Pihem wymieniliśmy spostrzeżenia na temat nowej fali i chociaż padło tam wiele negatywnych opinii, bo żaden z nas nie chce przecież iść na skróty, odmładzając się na siłę i robić rzeczy, których nie do końca czujemy, to jednak opowiedziałem mu o tym, co jest moim zdaniem fajne i co budzi mój szacunek. Chwilę później była nagrywka do Bałagana na album, odbieram swój egzemplarz, a tam Igi na feacie. U kolesia, który jest jednym z najpoważniejszych i najważniejszych graczy na tej newschoolowej scenie. Kolejny przykład, że muza jest tylko dobra i zła. I skoro koleś, którego cenię, zaprasza Igiego, to po pierwsze utwierdza mnie w przekonaniu, że znam się na rzeczy, a po drugie ufa mu na tyle, że bez kompleksów i uprzedzeń nawiązuje współpracę. Reszta to już historia. Snap u Igiego z fragmentem Lego. Oczywiście nie umknęły mojej uwadze wersy, które tam zamieścił. W bardzo krótkim odstępie czasowym Igi, Kaz i Beteo nawijają o mnie w swoich numerach. To jest, kurwa, strasznie fajne i budzi mój szacunek.

Kaza i Beteo zdążyłem już poznać. Igi poszedł na grubo, robiąc coś oficjalnie bez żadnego porozumienia ze mną i wpierdala to na publiczne insta story. To bardzo odważny ruch. Mogłem przecież go wyśmiać albo palnąć coś głupiego, ale to raczej nie w moim stylu. Nie wiedziałem do końca, jak się zachować, młody szczonek, bożyszcze dzieciaków wyskakuje z taką podbitką. Za chwilę dzwoni do mnie jego menago z zapytaniem o dogrywkę. Poprosiłem, żeby Młody skontaktował się osobiście. Z rozmowy wyszło, że to sympatyczny człowiek, który notabene zna moje nuty, bo jego ojciec jest od zawsze moim fanem (!) i mają wszystkie te slumsowe produkcje w domu. Złośliwi mogą powiedzieć, że wystarczy o mnie nawinąć i powiedzieć kilka pochlebstw, a przyjmę się do każdej współpracy. Otóż nie. Wielu młodych, którzy zaistnieli na tej scenie, nie będzie miało ze mną takiego przelotu jak Beteo, Kaz, Igi czy choćby Multi z różnych powodów. Niektórych uważam za strasznie chujowych, a niektórych nie lubię za głupkowaty styl bycia i niewyparzoną mordę, którą utrwalają na socialach. Być może zyskują przy bliższym poznaniu, ale jakoś mi niespieszno, by się o tym przekonać.
Reasumując - sama nagrywka Igiego jest bardzo na poziomie i z radością się dograłem. Mój temat to nic innego, jak spostrzeżenia, które wymieniłem z Kosim z JWP na temat młodej generacji. Oni mają swoje życie i swoje sprawy. Nie mieli takich perypetii życiowych jak wielu z naszych roczników. Ich rzeczywistość jest zupełnie inna i nie możemy wymagać od nich wyłącznie postaw i zachowań, które nas ukształtowały, a tak naprawdę nie wpisują się w ich czasy. Poza uczciwością, lojalnością i byciem w porządku czego możemy ich więcej nauczyć? Szacunku do starszych? Żeby nie donosili na kolegów? Myślę, że te prawdy są na tyle uniwersalne, że samodzielnie do tego dojdą. Chyba że mamy do czynienia z półdebilami, których oczywiście na tej scenie nie brakuje. Z drugiej strony wielu tzw. prawilniaków z osiedli robi dziś rap dla gimbusów, oszukując się, że ich grupa docelowa jest inna niż fani Igiego czy Multiego. Niestety są w błędzie. Różnica polega na tym, iż młody artysta do młodych trafia w sposób naturalny. Te stare barany, które dawno osiągnęły już trzydziestkę, robią to głównie z wyrachowania i chęci zysku. No bo jak mieliby trwać, grając klasyczny rap dla ledwo wypełnionych sal, skoro mogą trzepać hajs na trapie, dyskredytując jednocześnie najnowsze pokolenie, które weszło w ten nurt w sposób naturalny? Ot, taka wieczorna rozkmina.
Pamiętajcie - ja dzielę muzykę na dobrą i złą. I nie wyrzucam do kibla płyt The Game'a czy Jadakissa, jeśli ten pierwszy nagrywa z Kanye Westem a drugi z Future'em. Nie wszystko musi mi się podobać, ale to po części akceptuję. Mogę nie słuchać wybranych utworów, ale tego pokoleniowego crossu nie zamierzam zwalczać. Sam będę nadal wchodził w collaby, które moim zdaniem są tego warte, głównie dla rozwoju muzycznego i coraz bardziej otwartej głowy na nowe rzeczy. Bo tune, newschool, swag czy chuj wie jak to jeszcze definiować, może być dobry - trzeba tylko pracować z profesjonalistami, również ze zdolnymi, młodymi ludźmi. Pewne rzeczy zawsze będą hip hopem. A część z nich nigdy.

Jak właściwie dogadujesz się z dużo młodszymi raperami? Nie jesteś hejterem nowego rapu, ale z drugiej strony chociażby numer Jestem ikoną można odczytać jako pouczenie - nie jesteście częścią mody, jesteście częścią kultury.
Jestem ikoną niekoniecznie kierowany jest do młodej generacji. Jest wiele osób na tej scenie, którym sukces spierdolił głowę i nie da się słuchać tych farmazoniarskich linijek przepełnionych manią wielkości, podlanych Danielsem, całego tego pijanego myślenia, które mnie smuci i śmieszy jednocześnie. Osobiście staram się nie pouczać i nie okazywać takiej pogardy jak kiedyś - bo to do niczego nie prowadzi. Nawet w szczycie moich melanżowych możliwości starałem się zachować skromność. Teraz gdy patrzę na tych wystylizowanych piździelców, którzy zauważają wyłącznie czubek własnego nosa, chciałoby się jednak coś powiedzieć na tracku, zwrócić uwagę. Tylko po co, skoro każdemu z nich prosto w ryj mogę powiedzieć, co o tym myślę. Z młodszymi raperami dogaduję się świetnie. Zawsze traktują mnie z dużym szacunkiem. Ten szacunek jest wyczuwalny po prostu. Często skracam dystans i staram się być porządku. Lubię u nich ten młodzieńczy zapał, czasem zauważam w nich siebie sprzed lat. Jeśli czuć chemię, to na pewno się polubimy. Ten skrócony dystans tez często działa na moją niekorzyść. Bywało, że małolacka fascynacja zmieniła się w kilku przypadkach w coś trudnego do zdefiniowania.
Rozmawiałem ostatnio z jednym z niemieckich raperów. Pytałem go o ekipę, na którą jest obecnie masakryczny hajp. Zapytany odpowiedział, że zna ich jeszcze z czasów, kiedy pomagał im robić demówki u siebie w studiu. Dziś, gdy się mijają, tamci udają, że go nie znają. To odnośnie skracania dystansu, bycia w porządku do ludzi, którym cokolwiek pomagasz. Skądś to znam (śmiech). Dlatego dziś bardziej uważnie dobieram znajomych. Dymać to my, a nie nas.
I jeszcze ciągnąć temat - jesteś bodaj jedynym raperem w Polsce, który tak konsekwentnie kroczy raz obraną ścieżką, a przy tym cały czas cieszy się niesłabnącą popularnością. Jak to się robi?
Z tą popularnością to bym nie przesadzał. Jeśli patrzeć na wyświetlenia i suby innych artystów to nie jestem wcale aż tak popularnym raperem. Oczywiście takie zestawienie można zweryfikować za kilka, kilkanaście lat, w momencie gdy ci bardziej klikalni dotrwaliby na rynku tych swoich 25 lat. Gdyby mieć te dane, jak bardzo będą popularni, mając mój staż sceniczny, to mógłbym dokonać takiego porównania. Może będą cały czas on top, a może świat o nich już dawno zapomni.
Często dzieciaki wypisują komentarze w stylu: ten a ten zjadł cię już dawno. Spoko. Poczekajmy, co jemu napiszą, gdy odwali ćwiarę na scenie. I czy w ogóle będą jeszcze o nim pisać. Pytałeś o konsekwencję - to właśnie ona utrzymuje mnie na powierzchni. Do tego bardzo duży fanbase wiernych fanów. To nie klikacze i fejsbukowi mędrkowie. To ludzie, którzy mają całe dyskografie, dziarają sobie logo SLU i moje portrety z cytatami utworów włącznie. To ludzie, którzy zawsze wyczekują premiery i wspierają w trudniejszych momentach. Biorą w obronę, gdy jakiś palant napisze to i owo na mój temat. To rzesza ludzi, dla których ważna jest tylko ich własna opinia, a nie te wszystkie farmazony na portalach. Muzyka - jeśli ma określoną moc - to przemawia do człowieka bez przerysowanego wizerunku czy nachalnego marketingu. Muzyka musi być autentyczna, wtedy cokolwiek znaczy dla odbiorcy. Moja muzyka to wspomnienia milionów ludzi w tym kraju, czasy liceum, grzesznej młodości, nawet dzieciństwa, bo rodzice od małego zarażali ich Rychem. Moja muzyka to często ich codzienność, ich rzeczywistość, lek na troski. Wierzę, że muzyka ma uzdrawiającą moc. Wiele z utworów, które popełniłem na stałe noszą w serduchach. Cokolwiek by się nie działo, choćbym dziś miał skończyć przygodę z muzą, oni mnie nigdy nie zapomną i za to im dziękuję.

W redakcji newonce mamy ludzi z Warszawy i Poznania - okazuje się, że i jedni, i drudzy wspominają rapowe lata 90 i 00 inaczej; tam, gdzie dla tych pierwszych ikonami byli dużo mniej popularni w Poznaniu JWP, tam dla drugich byłeś nią ty. Jak to właściwie wyglądało - czy nie będąc z Warszawy faktycznie ciężko było przebić się do głównego nurtu (komercyjnego ale i myślowego)?
To bardzo złożony temat. W Warszawie ludzie mieli po prostu łatwiejszy dostęp do stacji radiowych, wytwórni, ludzi z branży etc. Warszawa jako stolica od samego początku aspirowała do bycia też polską rapową stolicą. 600 V, Molesta, ZIP, Trzycha - to był ich złoty okres. W Poznaniu był od zawsze Slums Attack, ale ludzie u nas nie ograniczali się wyłącznie do poznańskiego rapu. Był Kaliber, był rap warszawski, popularyzowałem nagrania trójmiejskiej Analogii. Trzymałem z ekipami ze Śląska. To naturalne, że dla ludzi z Warszawy, którzy dorastali wraz z początkami hip hopu, ważniejszy będzie Włodi, Wilku, Freeze czy Sokół. Tak jak w Poznaniu ikonami dla wielu naszych są Peja i Gural. Z czasem przemysł się rozwinął, ludzie się poznali i zaczęli razem nagrywać, współpracować. Niektóre z tych znajomości trwają do dzisiaj. To był piękny okres dla rozwoju tej kultury. Wszyscy się szanowali, bo byli, jak to się mówi, po jednych pieniądzach. Jeśli mieliśmy w ręce browar, a w głośnikach rap, niczego więcej nam nie było trzeba - oprócz bandy roześmianych ziomali. Również tych z innych miast.
Z racji tego, że wystartowałem bardzo szybko, jeśli chodzi o obieg wydawniczy (1996), to i dość szybko zaistniałem w szerszej świadomości fanów rapu w całej Polsce. Do dziś mam listy od wielu z nich. Tak, tak kochani. Kiedyś fani pisali do artystów listy, rysowali wrzuty, interpretowali kawałki, pytali o sposób na sukces etc. Później przyszedł film Blokersi i płyta Na legalu?. Od tego momentu to ja byłem głównym nurtem.
Według jakiego klucza dobierałeś gości na swój koncert z okazji 25-lecia? Tu też mieszają się Warszawa i Poznań.
Mój klucz jest zawsze taki sam. Jeśli przez ostatnie 5 lat byłeś ze mną na tyle blisko, że nie wspominam cię tylko z osiedlowych akcji lat '90, obowiązkowo zaliczasz się w poczet line upu. Oczywiście jak co pięć lat są też freshmani, ludzie, których poznałem stosunkowo niedawno lub tacy, o których warto ludziom przypomnieć. Są wielkie powroty (Iceman, Pięć Dwa) no bo kto lubi rozstania? To impreza ludzi, z którymi chcę spędzić ten specjalny czas. Nie wszyscy mogli się pojawić, ale w tym gronie będę się raczej radował, niż smucił.
To jeszcze seria szybkich pytań. Moment, w którym przez ostatnie 25 lat byłeś najbliższy rzucenia rapu, to...?
Rok 2000 - po premierze płyty I nie zmienia się nic... To był trudny okres. Ciężko było wtedy utrzymać się z samego rapu, a jeść przecież było trzeba.
Utwór, który nie był singlem, ale jesteś z niego szczególnie zadowolony (i dlaczego?), to...
Moralny upadek. Doskonale oddawał stan mojego ducha w roku 2005. Wspaniała definicja upadku. Totalne odczłowieczenie. I ta przerażająca świadomość, że idę na dno. Na własne życzenie...
I dla odmiany - utwór, który był singlem i trochę masz już go dosyć, to...
Oczywiście Głucha Noc. Ale znalazłem na to rozwiązanie. Już niedługo wszystko się wyjaśni.
Który z tych ostatnich 25 lat był twoim zdaniem najgrubszy dla rapu polskiego...?
Rok 2001 - premiera płyty Na legalu? (śmiech). A tak na poważnie, okres od 2000-2003 to nasza Golden Era.
...i zagranicznego?
Dla zagranicznego to rok 1993: Enter the Wu Tang, The Sun Rises on the East Jeru, Enta da Stage Black Moon, westcoastowe produkcje od Dre, Snoopa i Eazy-E. Ale generalnie to 1989-1995.
Gdybyś miał podarować obcokrajowcowi jedną polską płytę z ostatnich 25 lat, która najlepiej oddaje ducha naszego rapu, byłaby to...
Chada i PiH: O nas dla was.
Koncert z okazji 25-lecia scenicznej działalności Peji odbędzie się w sobotę, 27 października w poznańskiej hali Arena. Więcej informacji o wydarzeniu oraz możliwości zakupu biletów znajdziecie na facebookowym evencie imprezy.
