
Wróciła! Wydaje się, że dopiero co Max Verstappen zostawał mistrzem świata Formuły 1 po niezwykle emocjonującym ostatnim okrążeniu wyścigu w Abu Zabi, a tymczasem najszybsi kierowcy świata ponownie są na torze w Bahrajnie, by już za moment oficjalnie rozpocząć sezon 2022. Formuła 1 powraca z całą masą tradycyjnych przedsezonowych pytań, a pierwsze odpowiedzi już w niedzielę.
Nowy sezon zawsze oznacza delikatne nerwy i podekscytowanie wśród fanów najpopularniejszej serii wyścigowej świata. Układ sił rzadko zmienia się w jakiś spektakularny i drastyczny sposób – zazwyczaj zdajemy sobie sprawę, które drużyny będą tworzyły czołówkę, a które będą patrzyły z boku na walkę o mistrzostwo. Jednak już kolejność w grupie liderów i grupie pościgowej to co innego – tutaj nawet najmniejsze różnice w sile bolidów mogą odmienić wszystko. A o tych dowiemy się dopiero za moment.
Poprzedni sezon przyniósł masę emocji, nie tylko tych związanych z walką Verstappena z Hamiltonem. Ten przynosi z kolei masę zmian. W głowach kibiców kłębi się mnóstwo pytań, dlatego sprawdzamy, jakie kwestie rozpalają najmocniej zanim czerwone światła zgasną nad torem Bahrajnie po raz pierwszy i sezon 2022 ruszy z piskiem opon.
*****
Kto zostanie mistrzem?
Pierwsze pytanie nie jest oczywiście zaskakujące. Każdy kibic przed sezonem zastanawia się, kto zostanie mistrzem świata. Były w ostatnich latach inauguracje, gdzie trudno było uwierzyć w inną odpowiedź niż „Lewis Hamilton”. To się zmieniło – na szczęście dla emocji w wyścigach oraz na nieszczęście dla kibiców Mercedesa i brytyjskiego mistrza.
Mistrzostwo świata Maxa Verstappena pokazało po raz pierwszy od 2016 roku, że Hamiltonowi można wyrwać triumf w klasyfikacji generalnej. Nie szkodzi też fakt, że Holender zrobił to w barwach Red Bulla – dzięki temu wiemy, że i samochód Mercedesa można ostatecznie ograć na przestrzeni sezonu. O tym, mówiąc pół żartem, pół serio, zdążyliśmy już zapomnieć, bo ostatnia taka sytuacja to… sezon 2013 i także Red Bull, za którego kierownicą siedział Sebastian Vettel. Wtedy to Hamilton był tym zbawcą, który przerwał dominację austriackiej stajni. Mało kto spodziewał się wtedy, że mamy do czynienia z początkiem jeszcze większego drużynowego monopolu na mistrzostwo, który potrwał prawie dwa razy dłużej. Historia zatoczyła koło.
Kto więc jest faworytem tego sezonu? Trudno po prostu wskazać na Hamiltona, jak robiliśmy to w poprzednich latach, a to oznacza, że emocji nie zabraknie.
Z jednej strony mamy Verstappena, który zrobi absolutnie wszystko, żeby zatrzymać tytuł mistrza świata przy sobie. Pewność siebie, jakiej nabrał dzięki ubiegłemu sezonowi, może wznieść go na jeszcze wyższy poziom niż dotychczas. W dodatku samochód Red Bulla podczas testów i pierwszych treningów spisuje się na tyle dobrze, że możemy powoli wierzyć nie tylko w Maxa, ale i jego bolid.
Z drugiej strony jest jednak Lewis Hamilton i jego atak na ósme mistrzostwo świata, co pobiłoby rekord dzielony w tej chwili przez Brytyjczyka i legendarnego Michaela Schumachera. Znaków zapytania przy byłym już mistrzu jednak nie brakuje. Po pierwsze – forma Mercedesa, który i w testach, i w pierwszych treningach w Bahrajnie nie wygląda wcale tak zachęcająco. Oczywiście mówimy o Mercedesie – stajni, o której mówiliśmy tak już kilka razy, a potem przychodziły wyścigi i na czele był Hamilton.
Być może to zasłona dymna, ale coraz bardziej skłaniamy się ku opcji, że czołówka nam się znacząco spłaszczyła. A to może oznaczać problemy Lewisa. Szczególnie, że nie może patrzeć w tym sezonie tylko na Verstappena.
Czy Russell rzuci wyzwanie Hamiltonowi?
Valtteri Bottas był idealnym partnerem dla Lewisa Hamiltona. Jak trzeba, to pomógł, a poza pojedynczymi wyścigami nie stanowił zagrożenia i nawet na koniec przygody Fina z Mercedesem, kiedy ten nie był już aż tak zadowolony ze swojej roli pomocnika, trudno było mówić o jakimkolwiek wyzwaniu dla lidera niemieckiej stajni. Mówiąc w skrócie – Bottas się nie… wcinał w tryby maszyny prowadzącej lidera zespołu do kolejnych tytułów.
Tego samego nie można powiedzieć o George’u Russellu. Co prawda młodszemu z Brytyjczyków już kilkukrotnie wypominano, że zaczyna brzmieć jak Bottas (stawał po stronie Hamiltona w spornych sytuacjach, kiedy jeszcze jeździł w Williamsie), jednak nie wydaje się, żeby miał przejąć rolę swojego poprzednika. A to bardzo istotne, ponieważ Hamilton nie miał w ekipie godnego przeciwnika od czasu mistrzowskiego sezonu Nico Rosberga, po którym Niemiec zakończył karierę. Wtedy Rosberg pokazał, jak gorąco może zrobić się wewnątrz Mercedesa, kiedy Hamilton ma równego sobie rywala. Rywala, który nie zgodzi się na bycie numerem dwa.
Czy Russell będzie kolejnym Rosbergiem? Na pewno ma na to większe szanse niż Bottas, który w końcówce pobytu w drużynie miał już chyba dosyć całej sytuacji. Dodatkowo też musimy zauważyć, że Russell jest – z całym szacunkiem dla Fina – znacznie większym talentem. Kolejny brylant brytyjskiego motorsportu, który ma być dla Wielkiej Brytanii następcą Hamiltona jako „nadwornego” kierowcy wyścigowego walczącego o kolejne tytuły mistrzowskie. Pytanie brzmi – kiedy to nastąpi (jeśli w ogóle)?
Wiemy, że Russell ma duży potencjał, jednak trudno było go urzeczywistnić jeżdżąc do tej pory w Williamsie. Polscy fani doskonale pamiętają kompletnie odstający od reszty stawki bolid, którym młody kierowca jeździł wraz z Robertem Kubicą. Potem z samochodem było lepiej, choć wciąż niezachęcająco. Teraz Russell przesiada się do Mercedesa - w teorii lepiej się nie da, a reszta będzie należała do niego samego. Na razie (w treningach i testach, które mogą oznaczać niewiele, przypominamy) od Hamiltona nie odstaje, a nawet zdaje się być często lepszy.
Jeśli taki stan rzeczy utrzymałby się na wyścigi, to powstają bardzo ważne pytania – jak wpłynie to na na walkę o mistrzostwo świata? Czy Russell jest w stanie się do niej włączyć? Jak zachowa się Hamilton widząc zagrożenie we własnej ekipie? Z perspektywy neutralnego kibica mamy nadzieję, że „świeżak” zamiesza raczej wcześniej niż później – emocje wokół samego Mercedesa byłyby gwarantowane.
W jakim miejscu jest Ferrari?
Oprócz „mercedesowych” emocji i walki Verstappena o obronę tytułu, mamy jeszcze jeden znak zapytania, który może nam namieszać w czołówce. Ferrari, legendarna stajnia z Maranello, przymierza się do powrotu na szczyt i rywalizacji o najwyższe cele. Ostatnio charakterystyczne czerwone samochody były raczej częścią grupy pościgowej, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Teraz to się może zmienić.
Czy istnieje szansa, że Charles Leclerc i Carlos Sainz zamieszają w czołówce? Jest i to jak na razie całkiem niezła. Testy pokazały, że różnica między Ferrari a dwoma czołowymi zespołami znacząco się zmniejszyła. Oba Mercedesy, Ferrari i Verstappen w walce o tytuł mistrzowski? Może nie tak szybko, bo jest spora szansa, że ktoś z tej grupy się odłączy i spróbuje zaatakować tytuł samodzielnie, jednak minęło już trochę czasu od momentu, w którym przed pierwszym wyścigiem mówiliśmy aż o trzech zespołach czołówki.
A teraz? Teraz widzimy Leclerca i Sainza w TOP 3 obydwu piątkowych treningowych, wyraźnie przed chociażby Mercedesami. I o ile nie oznacza to nic pewnego, o tyle kibice Ferrari – a tifosi wśród fanów F1 nie brakuje – zacierają ręce. Nawet jeśli się okaże, że ich ulubieni kierowcy nie są jeszcze w stanie rywalizować z Verstappenem i Hamiltonem, to powrót stajni z Maranello i przeskok z grupy pościgowej do uciekającej wydaje się być nieunikniony. A kto wie – może czerwone bolidy faktycznie zaskoczą nas w mistrzowski sposób? Przydałoby się, bo o ile o ich aspiracjach mistrzowskich wspominamy bardzo często, o tyle ostatnie mistrzostwo świata dla włoskiego giganta miało miejsce aż 15 lat temu.
Kto najlepiej goni?
Myślicie, że trudno przewidzieć kolejność czołówki przed pierwszym wyścigiem? To spróbujcie przewidzieć, co się będzie działo za nią.
Rok temu w nieoficjalnej kategorii „best of the rest” wygrał McLaren, który na ten moment nie wygląda wcale tak dobrze. To oczywiście jeszcze nic nie oznacza, ale cała masa drużyn będących w ubiegłorocznej klasyfikacji za brytyjską stajnią tylko na to czeka. Alpine, AlphaTauri, Aston Martin, a nawet Hass, Alfa Romeo i Williams mają przebłyski pokazujące, że ich bolidy mogą okazać się całkiem ciekawe. Wychodzi więc na to, że każda z ekip ma w tej chwili nadzieje – jedni większe, drudzy mniejsze, ale na pewno nie ma na ten moment żadnego konkretnego outsidera, jak Hass rok temu czy Williams we wcześniejszych latach, co oznacza niezwykle ciekawą rywalizację o kolejne pozycje.
Szczególnie że będą tam też ciekawi zawodnicy. Valtteri Bottas w Alfie Romeo czy Fernando Alonso w Alpine już pokazują, że są w stanie wchodzić do top 10 „czasówek”. O Lando Norrisie i Danielu Ricciardo w McLarenie mówić nie trzeba, bo ich talent doskonale znamy. Pierre Gasly wyraźnie odżył w AlphaTauri, Mick Schumacher ma zamiar rozwijać się w Haasie u boku dość niespodziewanego kolegi w postaci Kevina Magnussena (dołączył do zespołu po wyrzuceniu Nikity Mazepina ze względu na rosyjską agresję na Ukrainę), a i Sebastiana Vettela nie można wykluczyć z walki o najwyższe miejsca za grupą uciekającą, choć Niemiec nie zaczął najlepiej (od koronawirusa, który wykluczył go z wyścigu w Bahrajnie).
Do tego dochodzą ciekawostki, chociażby w postaci debiutanta Guanyu Zhou – pierwszego Chińczyka w Formule 1, który pojedzie z Bottasem w Alfie Romeo i dzięki temu doskonale wiemy, że śledzenia tych walczących o niższe miejsca również nie można odpuścić. O tej grupie wiemy, że nic nie wiemy. Tu może wydarzyć się wszystko. No może jedna rzecz jest prawie pewna – Haas ma szansę być zespołem, który rozwinął się najbardziej, ale to tylko dlatego, że w odróżnieniu od innych oni odbijali się od dna, a to nisko zawieszona poprzeczka.
Jak zmiany wpłyną na ściganie?
Ten sezon będzie wyjątkowy także pod względem zmian w przepisach, które miały być wprowadzone już w sezonie 2021, ale zostało to opóźnione ze względów pandemicznych. Te zmiany są o tyle istotne, że niektórzy krytycy krzyczą nawet o upadku Formuły 1, bo ponoć ogranicza się możliwość rozwoju samochodu. Słowa o upadku nie mają oczywiście racji bytu, ale faktem jest, że zmiany w budowie bolidów są poważne. Przebudowano karoserię, za najważniejszy sposób generowania docisku będzie odpowiadał przyziemny docisk, a nie jak dotychczas dodatkowe elementy aerodynamiczne. Wyeliminowano deflektory, a system DRS, mimo że na razie zostaje w rywalizacji, może docelowo zniknąć z Formuły 1.
Samochód też będzie inny – dla tych, którzy włączą transmisję dopiero na kwalifikacje lub pierwszy wyścig, może być to zaskakujące. Bolid jest w teorii smuklejszy, a zarówno przednie, jak i tylne skrzydło wyglądają nieco inaczej. Ma to pomóc w jeździe za innym kierowcą, która dotychczas była utrudniona ze względu na tzw. „brudne powietrze”. Do tego wszystkiego dochodzi zmiana rozmiaru kół z 13 na 18 cali i od razu widać, że kierowcy będą jeździć w nieco innych bolidach.
To tylko poważniejsze ze zmian, które w całości mają zadbać o to, by stawka nam się spłaszczyła, a rywalizacja była jeszcze bardziej zacięta. Jak to wyjdzie w praktyce zobaczymy, ale nie da się ukryć, że neutralni kibice prawdopodobnie chętnie by taką spłaszczoną stawkę zobaczyli.
Najchętniej jednak zobaczymy w akcji najszybszych kierowców świata, niezależnie od hierarchii. Kibice F1 niezwykle się za tym stęsknili, ale na szczęście dla nas wszystkich - koniec oczekiwania. Sezonie 2022 – obyś był co najmniej tak emocjonujący jak poprzedni!
Komentarze 0