Pilny student, który porzucił prawo dla futbolu. Zmarł Alejandro Sabella, „el Mago” z Buenos Aires. Argentyna traci wielkich synów

Zobacz również:Messi w końcu przemówił. Czuje się oszukany, ale zostanie w Barcelonie. Przynajmniej na razie
fot. Michael Steele/Getty Images

Jako młody chłopak z dobrego domu pomagał biedocie ze slumsów, nie kryjąc swoich lewicowych poglądów. Grał dla fanatycznych kibiców River Plate i w Anglii. Dał opaskę kapitańską Leo Messiemu, a Argentynie, o mały włos, tytuł mistrza świata.

Sabella zmarł na serce w szpitalu, a kiedy informację podały serwisy w jego ojczyźnie, Leo Messi nie krył głębokiego żalu, składając kondolencje rodzinie trenera i pisząc: „To był zaszczyt, dzielić z tobą tyle chwil”. Nic dziwnego, Sabella miał duży wpływ na karierę jednego z najwybitniejszych graczy w historii, przecież w prowadzonej przez niego reprezentacji Argentyny dał Messiemu opaskę kapitańską i razem dotarli do finału w 2014 roku, przegrywając dopiero z Niemcami po bramce Mario Goetzego.

ZAMIAST MARADONY

W Anglii nosił pseudonim Alex. Trafił do Sheffield United, które chciało koniecznie Diego Maradonę, ale ten był za drogi. Co za koszmarny zbieg okoliczności, że w 2020 roku Sabella umarł dwa tygodnie po Diego, także w Buenos, również z powodu problemów z sercem.

Ostatecznie sięgnięto więc wtedy po „el Mago”, jak mówiono w ojczyźnie na piłkarza. Mierzący zaledwie 171 centymetrów Sabella, świetnie wyszkolony ofensywny pomocnik, występował również w Leeds United.

Trafił tam dzięki własnej ambicji. Po spadku Sheffield Utd do trzeciej ligi, klub chciał sprzedać Argentyńczyka do drugoligowego Sunderlandu. Ten jednak koniecznie pragnął posmakować futbolu na poziomie First Division. Podobała mu się atmosfera angielskich boisk, gdzie można było wykazać się walecznością, a miejscowa publiczność ceniła umiejętności indywidualne. Na Bramall Lane Sabella, jeden z pierwszych graczy na Wyspach Brytyjskich pochodzący z Amerykli Południowej, stał się kultową postacią. By spełnić marzenie o dużej piłce nad Tamizą wrócił do Argentyny, do Estudiantes de La Plata, czekał na następną ofertę, a potem został sprzedany do Leeds. Nie odniósł tam jednak sportowego sukcesu. Zanotował 23 występy, strzelił dwa gole, a jednak klub z Elland Road pożegnał go na swojej oficjalnej stronie.

ZNOWU NIEMCY

Jego problemy ze zdrowiem zaczęły się zaraz po mistrzostwach świata w 2014 roku. Bardzo przejmował się występem reprezentacji Argentyny na brazylijskich boiskach. – Mamy najlepszego piłkarza świata i gramy na patio obok domu, problem jednak w tym, że to dom pięciokrotnych mistrzów świata – martwił się przed turniejem. Ale to nie Brazylia, upokorzona zresztą przez finałowego rywala Argentyny, czyli Niemców, podczas tego samego mundialu, a nasi zachodni sąsiedzi zakończyli piękny marsz Sabelli i jego drużyny.

Selekcjoner podał się do dymisji, choć nie było w tym niczego sensacyjnego. Już przed pierwszym meczem zapowiedział, że po zakończeniu udziału Argentyny w mistrzostwach, rezygnuje z prowadzenia kadry. Był u jej sterów przez trzy lata, nieco przypadkowo, bo miał poprowadzić zespół ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Al-Jazira Club, gdy przyszła oferta z rodzimej federacji.

Argentyna szła w 2014 roku jak burza. Pokonała Bośnię i Hercegowinę, Iran, potem Nigerię, Szwajcarię i wreszcie w ćwierćfinale Belgię. Kibice czekali 24 lata na półfinał z udziałem ich idoli, tym starszym przypominały się słynne potyczki finałowe z Niemcami w 1986 (3:2 dla Argentyny) i 1990 (1:0 dla Niemców). Kiedy wreszcie pokonali Holandię w karnych i jasne stało się, że znów zmierzą się z odwiecznym rywalem, cała Argentyna zastanawiała się, czy w dniu najważniejszej próby Sabelli wystarczy odwagi, by zagrać ofensywnie. Wielu ekspertów uznało, że przeprowadzone przez niego wtedy zmiany nie były trafione, choć słynny rodak, Diego Simeone, chwalił selekcjonera za dobór taktyki na cały turniej. Wynikało to zapewne z faktu, iż sam Simeone jest orędownikiem ciężkiej harówki w obronie. Zatem na koniec, zamiast fiesty podobnej do tej z Meksyku, rodacy zostali z zawodem, takim jak podczas Italia ’90.

TAK JAK BIELSA

Sabella już nigdy nie był trenerem. A miał przecież dopiero 60 lat. W przypadku szkoleniowców to wiek pełnej dojrzałości, doświadczenia, które procentuje. Kondycja nie pozwalała jednak na kolejne olbrzymie stresy. Jakby organizm szykował się do najważniejszego i najdłuższego meczu, batalii o zdrowie.

Kiedy reprezentacja Argentyny wróciła do kraju ze srebrnymi medalami, nikt nie przypuszczał, że tak to się potoczy, niektórzy wierzyli nawet, iż Sabella pozostanie na stanowisku. Drużyna i trener spotkali się z prezydent Cristiną Fernandez de Kirchner, ale nawet ona nie była w stanie przekonać go do zmiany decyzji.

Przestał pojawiać się publicznie, kłopoty ze zdrowiem narastały. Dwa tygodnie przed śmiercią, a dzień po odejściu Maradony, trafił do szpitala. Początkowo lekarze uznali, że wszystko przebiega prawidłowo, ale nagle przyplątała się infekcja, która zmieniła bieg spraw. Sabella był na intensywnej terapii, spędził tam kilkanaście dni. Kiedy przestał oddychać samodzielnie, podłączono go do respiratora. Ale nie miał już sił walczyć. Zmarł we wtorek.

Zwykł mawiać, że jest dokładnie tak, jak twierdzi Marcelo Bielsa, inny słynny argentyński trener: „Bądź szczery, miej zasady. Największym sukcesem, jaki osiąga trener, jest nauczanie”. Nie dane mu było, podobnie jak Bielsie, odnosić wielkich sukcesów. Wygrał z Estudiantes Copa Libertadores, ale kojarzony był z dwiema przegranymi dogrywkami – wspomnianą z Niemcami, a także tą w finale Klubowych Mistrzostw Świata, gdy Estudiantes dali się pokonać Barcelonie, a gola na wagę zwycięstwa Katalończyków strzelił... Leo Messi.

Nie przeszkodziło to jednak Sabelli zdobyć szacunku, gdziekolwiek grał i trenował. Zawdzięcza to życiowej mądrości i podejściu do ludzi. Władze argentyńskiej ligi napisały na swoim koncie twitterowym: „Spoczywaj w pokoju, Profesorze”.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.