Carlo Ancelotti jest jedynym menedżerem, który podbił pięć topowych europejskich lig. Nieprawdą jest, że skoro bierzesz menedżera Evertonu, to grasz jak Everton, bo Włoch odmienił wizerunek Realu Madryt i pokazał, że jest specjalistą w wąskiej dziedzinie zarządzania szatnią z rozbuchanym ego. Po wszystkim zasłużenie odpalił cygaro i zostało mu już tylko zmierzenie się z pięknym umysłem Pepa Guardioli w rewanżu Ligi Mistrzów. I chociaż Włochowi można wytknąć parę pomyłek, i tak wycisnął z tego sezonu więcej, niż początkowo zakładano. Celebracja mistrzostwa Hiszpanii potwierdziła, jak bardzo piłkarze cenią Carletto i jak dobrze on sam rozumie filozofię madridismo.
Pierwszy mecz Ligi Mistrzów z Manchesterem City (3:4) pokazał, że jest spora różnica między Pepem Guardiolą a Carlo Ancelottim. Pierwszy kocha przekombinować, traktuje taktykę, jakbyśmy mówili o technologiach kosmicznych, tworzy skomplikowane działania, aby zaskoczyć przeciwnika. A z Carletto jak w jednym z tych żartów: podniesie brew w swoim stylu, a Karim Benzema zdobędzie trzy bramki. Na pewno Włoch mniej komplikuje sprawy i to jedna z cech, która pozwala mu z sukcesem prowadzić klub pokroju Realu Madryt. Klub, gdzie często metafizyka i niesamowite wartości znaczą więcej, niż logika, co udowodniły już dwumecze z PSG oraz Chelsea. Wystarczy, że zostawisz ich przy życiu w końcówce dwumeczu, a oni ci tego nie przepuszczą.
Wydaje się, że taktycznie Carlo Ancelotti nie jest trenerem z pierwszego szeregu na świecie, ale ma mnóstwo innych cech, które czynią go wyjątkowym. Bo jak nikt potrafi gasić konflikty, dbać o ego piłkarzy i pilnować dobrej, zdrowej atmosfery w szatni. Nie musisz uczyć Karima Benzemy, jak ma się poruszać z piłką, musisz tylko sprawić, aby był szczęśliwy i pewny siebie. Na tym wyłożył się Rafa Benitez, który zakazywał Luce Modriciowi grać zewnętrzną częścią stopy i chciał wykładać mu podstawy, mając doświadczenie z wybitnym rozgrywającym. W Madrycie panuje specyficzny mikroklimat, gdzie jak Zinedine Zidane musisz potrafić poruszać się po korytarzach, gdzie każdy wierzy w swoją wielkość. Carlo Ancelotti też jest jednym z nielicznych menedżerów, który odnajduje się w takich realiach. Pytanie, czy takim, aby ponownie uczynić z Los Blancos najlepszą drużynę Europy.
Teraz Don Carletto ma swój moment. Wysłuchiwał zwłaszcza w tym roku kalendarzowym, że zajeżdża podstawowych piłkarzy, że brakuje mu kreatywności taktycznej, że korzysta wyłącznie z 13-14 nazwisk, czym pozbawia się planu B i jakichkolwiek alternatyw. Nieco zmienił to podejście, odkurzając Daniego Ceballosa czy dając ważniejsze role Eduardo Camavindze i przede wszystkim Fede Valverde. Nie było już tak, że jedenastkę Realu Madryt znałeś trzy dni przed meczem, chociaż przy takich nazwiskach nie trzeba się specjalnie wysilać, aby wiedzieć, kto zagra. Na koniec jednak Carletto odzyskał mistrzostwo Hiszpanii i dał półfinał Ligi Mistrzów, co w ostatecznym rozrachunku wypada bardzo korzystnie.
Żaden inny trener nie podbił pięciu topowych europejskich lig. Real Madryt w Hiszpanii był ostatecznym dopełnieniem misji. Z Milanem zdobył Serie A, z PSG Ligue 1, z Bayernem Bundesligę, a z Chelsea Premier League. Przed sezonem założył sobie, że Benzema ma strzelić 50 goli, a Vinicius dojść do 30 trafień. Brzmiało to groteskowo, ale dzisiaj Francuzowi brakuje 4 bramek, a Brazylijczyk już przekroczył swój pułap, który kilka miesięcy wcześniej wydawał się nierealny. To przede wszystkim z Viniego stworzył piłkarza klasowego, wpływając na jego decyzyjność, zaufanie do własnego talentu i skuteczność. Benzemie może dać Złotą Piłkę, a dzięki parze Alaba-Militao udało się zapomnieć o odejściach Ramosa i Varane’a.
Carlo Ancelotti wygrał z Realem Madryt wszystko, co się dało. Ale już na celebracji rzucił „idziemy po swoje w środę”, co pokazuje jak mocno rozumie filozofię Realu Madryt, gdzie każdy przegrany mecz kończy się przesadzoną złością. I tak już się obronił i wywalczył miłość fanów, ale finał – jeszcze bez Kyliana Mbappe – byłby czymś absolutnie niespodziewanym. Na Bernabeu dzieją się rzeczy magiczne, więc Realu jeszcze nie można skreślać, chociaż widzieliśmy w pierwszym spotkaniu, kto grał lepiej w piłkę. O Carlo Ancelottim i tak już będzie pisać się w książkach, bo napisał historię tej dyscypliny takim osiągnięciem. Pokazał, że chłopak z włoskiej prowincji może być definicją elastyczności, adaptacji do nowych warunków i poruszania się na czerwonym dywanie. Carletto po latach, gdy jego CV zaczęło nieco tracić na atrakcyjności, pokazał, że nie wolno skreślać mocy doświadczenia. Nikomu niczego nie musi już udowadniać, ale do rewanżu z City na pewno podejdzie jak do sprawy honoru. Aby znowu przypomnieć, że nie należy z niego jeszcze robić włoskiego emeryta. The Special One zostało już na stałe przypisane do pewnego Portugalczyka, ale Ancelotti w świecie futbolu na pewno jest wyjątkowy.
Komentarze 0