„Będziesz następna!” to nowy hit Netfliksa. Polskę owładnęła moda na krajowe seriale true crime

Tajemnice Polskich Morderstw
Viaplay

Polacy zaczęli kręcić dokumentalne produkcje kryminalne. Wiemy, dlaczego to robią, ale nie zawsze rozumiemy po co. Autorzy seriali chyba też.

Można jeszcze zapytać, dlaczego tak późno. Przecież jakościowe produkcje z tej kategorii od dłuższego czasu cieszą się gigantycznym powodzeniem. Tymczasem rodzimi twórcy wchodzą na rynek kryminalnych dokuserii bardzo ostrożnie, niepewnie i – to jest w tym wszystkim najsmutniejsze – nie zawsze rozumieją standardy gatunku. Na platformach VOD nie zaroiło się jeszcze co prawda od krajowego true crime, ale dwa tytuły przyciągnęły ostatnio uwagę subskrybentek i subskrybentów Netfliksa. Jeden nie jest nowy, drugi nie jest dobry. Za jednym stoi sprawny, doświadczony dokumentalista, pod drugim podpisał się gość, który lata temu zrobił film o kontrowersyjnym polskim paparazzo. W pierwszym wypowiadają się śledczy pracujący przy głośnych sprawach z ostatnich 30 lat. W drugim nagle w kadr wchodzi Krzysztof Rutkowski, cały w Dsquared2. Żaden z tych seriali – Tajemnice polskich morderstw i Sprawa Iwony Wieczorek – nie jest oryginalną produkcją Netfliksa, ale to właśnie tu znalazły bezpieczną przystań i entuzjastyczną publiczność, bo ekspresowo wylądowały w topce najchętniej oglądanych u nas tytułów.

Detektyw Rutkowski szuka Iwony Wieczorek

Polacy lubią nierozwiązane historie. To one angażują nas emocjonalnie, zaczynamy snuć własne wersje wydarzeń. Lubimy, żeby historia była przynajmniej w pewnym stopniu tajemnicza. Jak niedawna historia Grzegorza Borysa. Były komandos zabija swojego syna, zabija psa, ukrywa się, potem jego ciało zostaje znalezione w jakimś bajorze, ale okoliczności jego śmierci pozostają niejasne. I taką historią ludzie żyją – mówi Justyna Mazur-Kudelska, która od pięciu lat nagrywa jeden z najpopularniejszych rodzimych podcastów true crime Piąte: nie zabijaj.

Ta słabość do niewyjaśnionego tłumaczyłaby sukces dokumentalnej serii Sprawa Iwony Wieczorek. To historia, do której regularnie wracają media (zwłaszcza latem) w okolicy kolejnych rocznic śmierci 19-letniej dziewczyny, która wyszła w nocy z imprezy w jednej z popularnych dyskotek w Sopocie i nigdy nie wróciła do domu. Iwona Wieczorek zaginęła w połowie lipca 2010 roku. Wszystkie osoby zajmujące się sprawą – od policji po próbujących rozwikłać zagadkę dziennikarzy i dziennikarki śledcze – są przekonani, że dziewczyna nie żyje, ale do tej pory nie odnaleziono ciała ani tym bardziej nie ujęto sprawcy. Przez lata sprawa obrastała przy tym w kolejne – mniej i bardziej potwierdzone – teorie. Jak ta, że z zaginięciem dziewczyny miała coś wspólnego banda szemranych biznesmenów i predatorów seksualnych z niesławnej sopockiej Zatoki Sztuki.

Piotr Bernaś, reżyser serialu Sprawa Iwony Wieczorek – ten sam, który lata temu zrealizował marny dokument Paparazzi o kulisach pracy Przemysława Stoppy – klei swoją opowieść z wypowiedzi matki dziewczyny, reporterek i reporterów zainteresowanych sprawą, dyrektora liceum, w którym uczyła się Iwona Wieczorek i wreszcie Krzysztofa Rutkowskiego, którego rodzina wynajęła, bo policja nieszczególnie interesowała się tematem. Rutkowski przyjeżdża do Trójmiasta szukać dziewczyny. Jak zawsze z kamerą i w asyście wystylizowanego na komandosów, zamaskowanego patrolu, kręci się chwilę po okolicy, a na koniec rozdaje ochotnikom biorącym udział w poszukiwaniach długopisy z reklamą swojego biura detektywistycznego. A potem regularnie organizuje konferencje prasowe, wytyka błędy policji i ogłasza kolejne przełomy, z których żaden nie doprowadził jeszcze do wyjaśnienia okoliczności zaginięcia i śmierci Iwony Wieczorek.

Reżyser Piotr Bernaś wziął się za mętną, wielowątkową, skomplikowaną sprawę i ewidentnie zgubił się w natłoku domniemań, bo jego serialu nie prowadzi żadna myśl przewodnia. Podstawą true crime jest dobrze prowadzona opowieść. Im bardziej zagłębimy się w życie ofiary, im więcej uwagi poświęcimy okolicznościom tragedii i konsekwencjom zdarzenia, im więcej powiemy o tym, co stało się z bliskimi ofiary, tym lepiej dla tej opowieści – komentuje Justyna Mazur-Kudelska. Wiele osób, w tym mnie, interesuje też to, co doprowadza sprawcę do tego, że pewnego dnia postanawia odebrać komuś życie. Co nim powoduje, w jakich warunkach wzrastał, czy na jego drodze nie pojawiło się coś, co mogłoby potem przerodzić się w skłonność do przemocy. Ważna jest też próba odpowiedzi, czy można było zapobiec zbrodni. A jeśli zbrodnia pozostaje niewykryta, to dlaczego i co można by zmienić, aby rozwiązać sprawę? – mówi podcasterka.

Policja łapie pijanego Skorpiona

Sprawę Iwony Wieczorek i Tajemnice polskich morderstw można było najpierw oglądać na platformie Viaplay. Netflix pokazuje seriale w ramach sublicencji. Pierwszy dokument pojawił się na Netfliksie 2 września 2023 roku i przez cztery tygodnie trzymał wysoką pozycję wśród dziesięciu seriali najchętniej oglądanych przez naszą widownię. Tajemnice polskich morderstw weszły na Netflixa trochę później (12 października) i po tygodniu były już ulubionym serialem Polek i Polaków. Dokuseria w reżyserii Piotra Bernasia jest w miarę nową produkcją (czerwiec 2023 roku), podczas gdy Tajemnice polskich morderstw miały oryginalną premierę niespełna rok temu, ale popularność serial zdobył dopiero, gdy pojawił się na Netfliksie. To zresztą produkcja zdecydowanie lepsza niż Sprawa Iwony Wieczorek. Jednym z odpowiedzialnych za nią osób jest Matej Bobrik, wcześniej autor serialu W rytmie wolności o kulisach koncertów zagranicznych gwiazd rocka, które przyjeżdżały do Polski w czasach PRL-u, i dokumentu Nasza mała Polska o Japończykach studiujących polonistykę.

Może Tajemnicom polskich morderstw brakuje narracyjnego rozmachu czy oryginalnego ujęcia, ale na pewno serial rzetelnie i przejrzyście opowiada historie sześciu zbrodni z ostatnich trzydziestu lat, ujawniając maksymalnie sporo detali z prowadzonych dochodzeń. Wspomnienie policjantów, którzy wchodzili do skarbca banku przy ulicy Żelaznej w Warszawie – gdzie podczas napadu brutalnie zamordowano trzy kasjerki – w jednorazowych torbach foliowych naciągniętych na buty, by nie naruszyć śladów, brzmi co najmniej jak polska odpowiedź na The Wire. Ale już podpalacz, który ułożył martwą mysz na kablu, by upozorować zwarcie instalacji elektrycznej, raczej nie jest polskim Dexterem… Serial przypomina też głośną sprawę okrutnego zabójstwa w Rakowiskach pod Białą Podlaską, gdy para 18-latków zabiła rodziców chłopaka, a potem pojechała na wieczór poetycki do Krakowa, by zapewnić sobie żelazne alibi. I opowiada o Skorpionie z Wałbrzycha, seryjnym mordercy, który wybierał swoje ofiary spośród osób, które zamieszczały ogłoszenia w prasie, a wpadł przypadkiem, gdy został zatrzymany za jazdę pod wpływem alkoholu.

Tajemnice polskich morderstw nie są serialem wybitnym, nijak nie wytrzymują konkurencji ze światową klasyką gatunku, ale to na pewno produkcja z potencjałem, która ma szanse rozwinąć się w kolejnych sezonach, o ile nikt nie wpadnie na niebezpieczny pomysł, by szybko monetyzować nagły sukces serii. Bo dlaczego polskich seriali dokumentalnych true crime jest tak niewiele, a gdy już jakiś się pojawi, to wciąż sporo mu brakuje? Chodzi o budżety? Może o budżety, a może o brak zaufania do twórców. Dobry serial true crime powstaje nawet kilka lat. Może nie wszyscy chcą czekać tyle, ile trzeba zaczekać, by dostać produkcję wysokiej jakości – stwierdza Iwona Mazur-Kudelska.

Joe Berlinger nie idzie na emeryturę

Taśmowa produkcja z potrzeby portfela odbija się również oczywiście na jakości światowego true crime, ponieważ psuje rynek średnimi i słabymi tytułami. Już dziś można mieć poczucie przesytu kryminałem na faktach, choć statystyki niezmiennie potwierdzają, że to najmocniejszy, najprężniej rozwijający się i najbardziej pożądany przez publiczność format spośród wszystkich gałęzi przemysłu dokumentalnego. Po globalnym sukcesie Beckhama może nastąpi dłuższy zwrot w kierunku kręcenia na potęgę dokumentów sportowych, ale marne szanse, że biografie atletów zastąpią rozkminki nad bezwzględnością seryjnych morderców i wyrachowaniem liderów religijnych kultów.

Wszystko, co mieściło się pod parasolem true crime – od filmów dokumentalnych, przez programy telewizyjne, po prasę specjalistyczną jak np. magazyn Detektyw – bardzo długo uchodziło za formę niewyszukanej, wątpliwej etycznie, bo przecież żerującej na cudzej krzywdzie, rozrywki. Nawet nie wiesz, jak bardzo wstydziłam się pięć lat temu wypuścić podcast kryminalny, bo tego typu treści były uznawane za tanie – wyznaje Justyna Mazur-Kudelska. Polskie historie kryminalne kojarzyły się z okładkami tabloidów, zdjęciami z czarnym paskiem na oczach i sensacją w złym guście. Niesamowicie się cieszę, że w tak krótkim czasie udało się zmienić podejście, a ludzie wcześniej kompletnie niezainteresowani tematyką true crime, słuchają namiętnie podcastów i oglądają seriale.

Nie tylko jakość produkcji przełożyła się na to, że obecnie true crime cieszy się wysokim poważaniem. Po pierwsze – tematykę kryminalną podjęli podcasterzy i podcasterki, a podcast ma opinię jakościowego formatu, merytorycznego, adresowanego do wyrobionego, uważnego odbiorcy. A dwa – filmy i seriale true crime włączyły do swojego katalogu platformy VOD z klasy premium jak Netflix czy HBO Max. Kiedyś byliśmy bękartami przemysłu rozrywkowego. Dobijaliśmy się do drzwi, krzycząc: „Hej, my też mamy ciekawe historie do opowiedzenia. Prosimy, wpuście nas” – mówił Joe Berlinger dwa lata temu w rozmowie z amerykańskim serwisem Ringer. Berlinger jest jednym z największych beneficjentów mody na true crime. Jeszcze w latach 90., wspólnie z Bruce’em Sinofskym, wyreżyserował film Stróż brata swego i pierwszą część trylogii Paradise Lost – obydwa tytuły uznaje się teraz za fundamenty nowoczesnego dokumentu śledczego. Berlinger jest też autorem popularnych serii true crime jak Rozmowy z mordercą czy Na miejscu zbrodni. Za chwilę kończę 60 lat – to też fragment wywiadu sprzed dwóch lat. Myślałem, że w tym wieku już mnie wyślą na zieloną trawkę, a tymczasem nigdy wcześniej nie miałem tyle pracy co dziś. To nie tak, że wzrosło zainteresowanie konkretnie treściami true crime, a zwyczajnie dokument stał się preferowanym medium.

True crime ma misję

W ciągu ostatniej dekady udało się też zdefiniować misję dokumentów czy podcastów z gatunku true crime. W tym kodeksie etycznym dla twórców i twórczyń mieści się chociażby postulat, by odpowiednio dużo przestrzeni poświęcać ofiarom, oddawać głos ocalałym, unikać wtórnej wiktymizacji, która bywa bolesna dla bliskich ofiar i tak prowadzić narrację, by nie mitologizować sprawców. Regularnie pojawiają się przecież zarzuty wobec nierozważnego robienia bohaterów popkultury z seryjnych morderców jak Ted Bundy czy Jeffrey Dahmer. Przy okazji premiery serialu true crime Schody – o amerykańskim pisarzu podejrzanym o zamordowanie żony i upozorowanie nieszczęśliwego wypadku – wybrzmiały krytyczne głosy, że historia została opowiedziana tak, by wzbudzić sympatię do sprawcy i wzmocnić wiarę w jego niewinność, a to już mało przyzwoita manipulacja.

Od twórców i twórczyń true crime oczekuje się reporterskiej rzetelności i pokazywania, gdzie zawiódł system. Z tej ostatniej misji świetnie wywiązał się chociażby serial Projekt Niewinność, który pokazał, że błędne wyroki wydawane przez amerykańskie sądy to reguła, a nie wyjątek. I na tej misji wyłożył się serial Sprawa Iwony Wieczorek, który w sposób tendencyjny i wyrachowany wykorzystuje zainteresowanie medialną historią. Szkoda, bo tu aż się prosi, by zrobić z tego merytoryczną (czyli nieopowiadaną słowami watażki Rutkowskiego) o niedopuszczalnych wadach systemu: od spiętrzenia niepodjętych tropów po protekcjonalny, seksistowski ton policjantów, którzy nie potraktowali pierwszego zgłoszenia o zaginięciu dziewczyny poważnie, uznając, że pewnie zabalowała, uciekła z chłopakiem albo narobiła głupot po pijaku i wyjdzie z kryjówki, gdy przestanie się wstydzić. Od kiedy nagrywam podcast, rozmawiałam wielokrotnie z prokuratorami czy śledczymi. Parę razy pojawił się w tych rozmowach wniosek, że polski true crime za rzadko piętnuje niedociągnięcia ze strony służb. Zdarza się przecież, że dzięki nagłaśnianiu spraw kryminalnych śledztwa, już umorzone, są wznawiane, bo wychodzi, że były prowadzone opieszale albo zgłaszają się świadkowie, do których nikt wcześniej nie dotarł – mówi Justyna Mazur-Kudelska.

Polskie podcasty kryminalne trzymają poziom. Czy to samo będzie można wkrótce powiedzieć o polskich dokumentach śledczych? Wiadomo, że na tych dwóch produkcjach się nie skończy. Zresztą – właśnie na Netfliksie pojawił się kolejny serial dokumentalny Viaplay. Będziesz następna! to historia seryjnego, który terroryzował kobiety z Wrocławia i okolic. Na platformie jest już też fabularny serial true crime Morderczynie, inspirowany reportażem Katarzyny Bondy o kobietach, które zabiły.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarka. Kiedyś wyłącznie muzyczna, dziś już nie tylko. Na co dzień pracuje w magazynie „Glamour”, jako zastępczyni redaktorki naczelnej i szefowa działu popkultura. Jest autorką podcastu „Kobiety objaśniają świat”. Bywa didżejką.