Potteromania: Harry Potter i początki szaleństwa w Polsce

Zobacz również:Czy HBO Max szykuje serialową wersję „Harry’ego Pottera”?
Potteromania

Joanne Rowling miała za sobą rozwód i pisarskie falstarty; pozostawała bezrobotna i samotnie wychowywała córkę, gdy – podczas podróży pociągiem – objawił jej się chłopiec z blizną w kształcie błyskawicy na czole. Dzięki niemu brytyjska autorka wdarła się na listę bestsellerów The New York Times i do zestawienia bogaczy Forbesa, a na tournée po Stanach Zjednoczonych pod koniec ninetiesów wywołała euforię podobną do beatlemanii. Jednak na polską odsłonę potteromanii trzeba było trochę poczekać...

Artykuł pierwotnie ukazał się w grudniu 2021 roku

Ponad dekadę po premierze książki Harry Potter i Kamień Filozoficzny Rowling została zaproszona do wygłoszenia przemówienia inauguracyjnego na Uniwersytecie Harvarda. Wspominała rodziców, którzy pochodzili z ubogich środowisk, nigdy nie poszli do college'u i traktowali jej rozbuchaną wyobraźnię jako rodzaj ekstrawagancji, która nigdy nie pozwoli jej spłacić kredytu hipotecznego. Tymczasem ona od początku była przekonana, że chce zajmować się powieściopisarstwem i poświęcała temu znacznie więcej czasu niż nauce. Bardziej od biedy przerażało mnie widmo niepowodzenia – mówiła studentom. Niejednokrotnie musiała jednak przełykać gorycz porażki, gdy wydawnictwa odrzucały jej propozycje, ale marzenie zrobiło z niej w końcu milionerkę i jedną z najbardziej wpływowych kobiet świata.

Harvard jeszcze się tu pojawi. W dosyć nieprawdopodobnych okolicznościach.

Harry Potter
Gareth Davies/Getty Images

Powrót do Hogwartu

Z dzisiejszej perspektywy może wydawać się, że uniwersum J.K. Rowling z miejsca – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – stało się nad Wisłą popkulturowym obiektem kultu i komercyjną żyłą złota. Jak – nie przymierzając – fantastyczna epopeja J.R.R. Tolkiena. Tak naprawdę jednak zajęło chwilę, żeby to zjawisko najpierw zostało u nas zauważone, a potem nabrało rozpędu.

Przesłanki, że coś się dzieje zaczęły pojawiać się w rodzimej prasie na ostatniej prostej wieku. Sam po raz pierwszy zetknąłem się z fenomenem Harry'ego Pottera w grudniu 1999 roku za sprawą artykułu na łamach Polityki. Anna Rogozińska-Wickers pisała tam o Brytyjce, która wymyśliła postać jedenastolatka, trafiającego do szkoły magii z komórki pod schodami u wyrodnych krewnych. I rozbiła bank, chociaż początkowo wcale nie miała z górki. Wydawca przekonał ją do korzystania z inicjałów, posiłkując się argumentem, że chłopcy niechętnie sięgną po opowieść, napisaną przez kobietę (!). W Bloomsbury Publishing kręcono także nosem na długość opowieści. W tym samym Bloomsbury Publishing, którego akcje skakały potem wielokrotnie w górę, właśnie dzięki Rowling.

Gdy ukazywał się wspomniany tekst z '99, początkowe części cyklu o Harrym Potterze odnotowywały sprzedaż na poziomie trzech milionów egzemplarzy na Wyspach i siedmiu milionów w Stanach. Okupowały całe podium w Timesie. Wytwórnia Warner Bros. zdążyła już kupić prawa do adaptacji, prognozując zyski z otwarcia filmowej sagi w okolicach miliarda dolarów.

Harry Potter
Jonathan Elderfield/Getty Images

Palec boży

Jednak w Polsce wciąż nie było szansy na konfrontację z tym szaleństwem. Zmieniło się to w kwietniu 2000 roku po tym, jak Harry Potter i Kamień Filozoficzny trafił do księgarń za sprawą Media Rodziny. Kilka miesięcy później specjalista do spraw promocji z poznańskiej oficyny zdradzał (ponownie w Polityce), że stawka za prawa była kilkunastokrotnie wyższa niż w przypadku innych zagranicznych hitów.

Kulisy tego dealu były równie niezwykłe jak backstory Media Rodziny. Wydawnictwo nigdy nie powstałoby, gdyby nie Robert D. Gamble. Bostończyk szkocko-irlandzkiego pochodzenia – jak sam zwykł się przedstawiać; prawnuk współzałożyciela Procter & Gamble, absolwent Harvardu. Przyjechał do Polski pod koniec lat 50. i zadzierzgnął szczególną relację z naszym krajem. Jako człowiek z misją przywiózł tutaj Rzeźnię numer pięć Kurta Vonneguta i Paragraf 22 Josepha Hellera. Po upadku PRL–u podjął decyzję, żeby na poważnie zainicjować u nas działalność wydawniczą. Skaperował w tym celu redaktora Bronisława Kledzika z bankrutującego Wydawnictwa Poznańskiego. Na siedzibę kupił willę w dzielnicy Winogrady. I pod koniec lat 90. nakręcił się na sprowadzenie do Polski bestselleru, który właśnie święcił triumfy na świecie.

Zawsze wracał z Bostonu czy z Edynburga z ciężką torbą pełną książek. Jej rozpakowywanie trwało w wydawnictwie kilka dni. Jedna książka w torbie była dość wyraźnie sfatygowana. Otrzymał ją od brata, a widać było na niej ślady kilku już lektur. To był Harry Potter and Philosopher’s Stone. Od tego momentu zaczęła się w Media Rodzinie nowa era – wspominał Kledzik.

W grę wchodzi jednak grubsza metafizyka. Gamble od początku był przekonany o potężnej mocy tej wspaniałej opowieści, kręcącej się wokół odwiecznej walki dobra ze złem. Lubił myśl autorki: nie wierzę w magię; wierzę w siłę wyobraźni. Wierzył również w opatrzność i w pewnym zbiegu okoliczności dopatrzył się palca bożego. Otóż często bywał w szkockiej stolicy, gdzie studiował jego syn. Miał tam też znajomą panią pastor z parafii, do której należała... J.K. Rowling. Dlatego zdecydował się podbijać ofertę aż do skutku.

Wydawca przewidział, że Harry Potter odniesie w Polsce równie spektakularny sukces, jak na zachodzie. I – tak, jak na zachodzie – spotka się z oskarżeniami o propagowanie satanizmu. Gamble wygrał nawet sto złotych od Kledzika, gdy Kamień Filozoficzny spłonął pod kościołem w Gdańsku. Na zdjęciu podobna akcja z Nowego Meksyku.

Harry Potter
Neil Jacobs/Getty Images

Zrządzenie losu

Polską premierę książki Harry Potter i Kamień Filozoficzny poprzedziło rozesłanie darmowych egzemplarzy do nauczycieli z kilkunastu podstawówek, co miało służyć podgrzaniu atmosfery wśród uczniów. Ustalono do tego promocyjną cenę pierwszego nakładu, wynoszącą 19 złotych. Mimo to – do końca lipca – sprzedało się niecałe sześć tysięcy egzemplarzy. Trzy czy cztery razy mniej od światowych bestsellerów.

Tymczasem kilka tygodni wcześniej w Wielkiej Brytanii i Ameryce celebrowano drop Harry'ego Pottera i Czary Ognia. Wydrukowano rekordowe nakłady, a wydarzeniu towarzyszyła spektakularna oprawa marketingowa z pijama parties, nocnymi kolejkami, utrzymywaniem tajemnicy do północy i merchem. Polski wydawca liczył, że hype uda się przeszczepić do nas. I nie przeliczył się. Bezsprzecznie pomogły w tym właśnie doniesienia ze świata o skali histerii na punkcie czwórki.

Miernik hype'u miał w naszym kraju dopiero drgnąć wraz z debiutem Komnaty Tajemnic w październiku, ale już wcześniej nastąpiło ważne zdarzenie dla rozwoju całego movementu. We właściwym miejscu, o właściwym czasie znalazł się – nieprzeczuwający jeszcze niczego – Tytus Hołdys. Syn popularnego muzyka z czasem wyrósł na animatora społeczności miłośników Harry'ego Pottera. Założył pierwszy tematyczny serwis, który potem niebywale się rozrósł; niedługo po styczniowej premierze Więźnia Azkabanu w styczniu 2001 roku współorganizował Zlot Magicznych Ludzi, gdy do Stodoły ściągnęło dwa tysiące fanów twórczości Rowling; stopniowo nakręcał spiralę zainteresowania, co doprowadziło do erupcji potteromanii z prawdziwego zdarzenia.

Tytus Hołdys: Nie miałem pojęcia, że ta książka to fenomen. Bardzo popularny zabieg marketingowy każe umieszczać na okładce informację, że dany tytuł to bestseller przetłumaczony na kilkadziesiąt języków, ale na dziecku nie robi to większego wrażenia. Zacząłem czytać Harry’ego Pottera, jak miałem jedenaście lat – wszystko zaczęło się bardzo prozaicznie. Rodzice prowadzili sklep z instrumentami muzycznymi w centrum Warszawy. Zachodziłem do nich często, wracając ze szkoły, po drodze wpadałem do pobliskiej księgarni. I tam – wśród nowości, zupełnie niewyeksponowane – leżały pojedyncze sztuki „Kamienia Filozoficznego”. Słynne powiedzenie głosi, żeby nie oceniać książek po okładce, ale ja oceniłem, że front jest bardzo ładny. Miałem ze sobą wystarczającą kwotę, a że opis też zachęcał, więc kupiłem egzemplarz. Kilka tygodni później mój tata grał koncert w Stanach. Pojechaliśmy całą rodziną na tripa i zabrałem książkę ze sobą. Wieczorami oni siedzieli do późna i gadali, a ja szedłem czytać. Pochłonąłem całość w dwa albo trzy dni, a znajdowałem się akurat w momencie, gdy wyszedłem z uwielbianych lektur typu Mikołajek czy komiksów i zderzyłem się ze szkolnym kanonem, który odepchnął mnie od czytania. A tu nagle spotkałem się z niesamowitym i pięknym światem, który kompletnie mnie zachwycił. Chciałem dowiedzieć się o nim jak najwięcej. I tutaj kolejne zrządzenie losu. Na informatyce miałem lekcje pisania w HTML-u, czyli tworzenia podstawowych stron internetowych. O czym mogłem zrobić stronę? O Harrym Potterze! Postawiłem ją szybko i – dumny z siebie – wysłałem link do wydawnictwa Media Rodzina. Tak zaczęła się cała przygoda, której kompletnie się nie spodziewałem. Kiedy myślę o tym z perspektywy czasu, to jest coś nieprawdopodobnego, gdzie zaprowadziła mnie tamta wiadomość.

Na całego

Symboliczny wielki wybuch nastąpił, gdy wychodziła Czara Ognia. W wyjątkowych okolicznościach, jak nigdy wcześniej. W całym kraju trwało nerwowe oczekiwanie i turystyka do miejsc, gdzie drop miał nastapić po zmroku. Harry Potter i Kamień Filozoficzny na początku rozszedł się w nakładzie kilku tysięcy egzemplarzy? Tym razem Media Rodzina zadbała o... ćwierćmilionowy nakład.

Tytus Hołdys: W premierę drugiego Harry’ego Pottera byłem już zaangażowany jako animator całego ruchu. Na konferencji prasowej pojawiło się dziesięć, piętnaście osób. Przy trzeciej odsłonie wreszcie coś ruszyło. Coraz więcej osób chciało dowiedzieć się czegoś na temat cyklu. Strona działała prężnie. Razem ze – świętej pamięci – Andrzejem Polkowskim przeprowadziliśmy nawet konkurs na tłumaczenie imienia psa Dursleyów. Powtórzyliśmy zresztą taką akcję przy okazji czwartego tomu. Właśnie „Czarze Ognia” towarzyszyła pierwsza nocna premiera. Przebrani w stroje z Teatru Wielkiego podjechaliśmy ogórkiem pod Empik w Domach Towarowych Centrum. Nagle okazało się, że czekają tam setki osób. Mówimy o dzieciakach, które każą rodzicom stać pod księgarnią o północy. To nie był iPhone ani PlayStation. Chodziło o książkę. Wtedy poczułem, że to już potteromania na całego.

Reporter Onetu donosił, że przy wejściu do Empiku – zamienionym w peron 9¾ na dworcu King’s Cross – skandujący tłum zrobił klimat jak na koncercie rockowym. Tylko w salonie przy Marszałkowskiej do 2:30 sprzedało się blisko tysiąc książek. Rodzima potteromania rozgorzała wówczas na dobre, a jej kolejna fala nadeszła, gdy do polskich kin w styczniu 2002 roku trafił Harry Potter i Kamień Filozoficzny z Danielem Radcliffem w roli głównej. Weekend otwarcia był najlepszy w historii. Wynik 355 tysięcy 955 widzów pobił dotychczasowy rekord produkcji zagranicznej – 280 093 osób na Dniu Niepodległości. Dalej wcale nie było gorzej i film Chrisa Columbusa nadal plasuje się u nas w czołówce największych blockbusterów po 1989 roku.

Tamta historia została zamknięta nostalgiczną klamrą wraz z Powrotem do Hogwartu. Dwie dekady po tym, jak Harry Potter and the Philosopher’s Stone wszedł na ekrany.

Epilog

Tytus Hołdys: Przestałem zajmować się Harrym Potterem kilka miesięcy po premierze czwartego tomu. Przez wiele lat nie obejrzałem piątej, szóstej i siódmej cześci; nie przeczytałem szóstej i siódmej. Wciąż jednak nie było roku, żeby ktoś do mnie nie zadzwonił z pytaniami na ten temat. Długo odmawiałem. Buntowałem się przeciwko tej łatce. Od tamtego czasu zrobiłem wiele innych fajnych rzeczy. Pracuję nad projektem WinyloKINO, poświęconym muzyce filmowej z płyt winylowych; prowadzę autorską audycję w radiu RMF Classic. Ostatnio jednak coś przestawiło mi się w głowie. Minęło dwadzieścia lat i zdecydowałem, że mogę poopowiadać o tamtych czasach. A myślę o nich ze wzruszeniem. Całą grupą ludzi robiliśmy fantastyczne rzeczy. Jak wtedy, gdy w dniu premiery „Czary Ognia” pojechaliśmy do domu dziecka rozdawać książki i zabawki... Kierowała mną wewnętrzna potrzeba, żeby uwierzyć w siłę wyobraźni; że świat może być dużo bardziej kolorowy od szarej rzeczywistości, która nas otaczała. Chodziłem do renomowanego, prywatnego gimnazjum. Zrobiłem sobie wtedy krótkie włosy pofarbowane na czerwono. I w tym renomowanym, prywanym gimnazjum znalazłem się pod wpływem takiej traumy, że prawie nie wytrzymałem. Dzwoniłem do taty, żeby po mnie przyjechał, bo inni wytykali mnie palcami. A teraz wszędzie widze kolorowe dzieciaki, które wyglądają i ubierają się, jak chcą. Dwie dekady temu znajdowaliśmy w książkach o Harrym Potterze nutkę wolności. U Rowling chłopak z blizną mógł być sobą. Rudy był fajny. Nikt nie śmiał się z dziewczynki, która jest największym kujonem w klasie. Bohaterem zostawał ktoś taki jak Neville, który praktycznie nie miał na to szans. To jest siła tych książek i clou całej historii.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.
Komentarze 0