Grał przeciwko Michaelowi Jordanowi i Kobe Bryantowi. Był dwukrotnie najlepszym rezerwowym NBA. Zdobył 50 punktów w barwach czterech różnych drużyn, a teraz wrócił do ligi jako jej najstarszy zawodnik. Jamal Crawford nie tylko pomaga młodszym koszykarzom Brooklyn Nets, ale zabiera nas w sentymentalną podróż w czasie.
Korespondencja z USA
Gdy w marcu Vince Carter rozegrał swój ostatni mecz w NBA, a trzy miesiące później ogłosił zakończenie kariery, zostawił po sobie pustkę, zwłaszcza wśród kibiców w wieku średnim, którzy oglądali mecze tej ligi przez ostatnich dwadzieścia lat. Na szczęście koszykarscy hipsterzy z siwiejącym włosem na głowie nie zostali "osieroceni" na długo. Po roku przerwy do NBA wrócił bowiem Jamal Crawford.
- Nie mogę w to uwierzyć, że wróciłem do NBA. Czasem mam wrażenie, że za chwilę się obudzę i okaże się, że wszystko mi się przyśniło. Towarzyszyło mi dużo emocji - mówił Jamal w wywiadzie z Rachel Nichols dla ESPN. - Gdy czekałem na jakiś sygnał przez kilka miesięcy, pojawiły się myśli, że być może to już rzeczywiście koniec. Zaczynasz zastanawiać się, jakie jest twoje hobby i co w tej sytuacji możesz jeszcze w życiu robić. Na szczęście mogłem te przemyślenia odłożyć na później. Cieszę się, że znów gram w koszykówkę - dodawał.
ELEMENT PRZEBUDOWY PO JORDANIE
Dokładnie na początku nowego tysiąclecia, w roku 2000, młody obrońca prestiżowego uniwersytetu Michigan przystąpił do draftu i został wybrany z numerem ósmym przez legendarnego Jerry’ego Krause do Chicago Bulls, wówczas chyba najpopularniejszej organizacji koszykarskiej na świecie. Od "The Last Dance" i szóstego mistrzowskiego tytułu minęły zaledwie dwa lata, a wydawało się, jakby to była zupełnie inna epoka. Bulls po rozpadzie ekipy Michaela Jordana stali się bowiem jedną z najgorszych drużyn ligi. Krause rozpoczął słynną przebudowę, a Crawford miał stać się jednym z jej najważniejszych ogniw.
- Przed moim debiutanckim sezonem ojciec, który chodził do szkoły z Ahmadem Rashadem (dziennikarz sportowy, przyjaciel Jordana - dop. MH) powiedział mi: "Słuchaj, MJ mówi, że mu się podobasz". Ja na to: "Co ty opowiadasz, tato?" Niedługo potem dostałem telefon of Tima Grovera. Zaprosił mnie na siłownię o 6.30 rano. Wchodzę, a tam Jordan ćwiczy do znudzenia przesuwanie stóp w defensywie. Dowiedziałem się, że ćwiczył tam codziennie. Powiedział mi, że lubi moją grę i chce, abym mu towarzyszył w treningach. Zaczęliśmy robić to regularnie. Rok później graliśmy w jednej drużynie w letnich sparingach towarzyskich, a przeciwko sobie mieliśmy wielu znakomitych koszykarzy z NBA jak Penny Hardaway, Ray Allen, czy Antoine Walker. Jordan miał już 40 lat, a my nie przegraliśmy ani razu. Nie mówię o jednym dniu - nie przegraliśmy choćby jednego meczu przez całe lato! Taki był dobry! - wspominał Crawford.
Początkowo młodziutki koszykarz wchodził tylko na zmiany. W trzecim sezonie zaczął wychodzić w pierwszej piątce, a w czwartym jego talent rozwinął się na tyle, że stał się kluczowym zawodnikiem ofensywnym (17.3 pkt, 5.1 asyst) i po raz pierwszy w karierze zdobył 50 punktów (przeciwko Toronto Raptors). W nagrodę został sprzedany do New York Knicks w wymianie, w której udział wzięli m.in Dikembe Mutombo, Othella Harrington oraz… Cezary Trybański.
KARIERA TURYSTY
Paradoksalnie swój ostatni mecz w barwach Bulls rozegrał przeciwko Jordanowi, wówczas kończącemu karierę w Washington Wizards. - Już wcześniej Michael zapraszał mnie na prywatne treningi, byłem u niego w domu i razem wystąpiliśmy w reklamie - wspomina Crawford. - Podziwiałem go od dziecka, więc gdy najlepszy koszykarz w historii zwrócił na mnie uwagę, na pewno dało mi to olbrzymią dawkę wiary w siebie. Od momentu, gdy powiedział, że podoba mu się moja gra nie miało znaczenia, co ktokolwiek inny sądził na mój temat. Wtedy wiedziałem, że będę miał udaną karierę - wspomina Crawford.
Długo jednak wydawało się, że przede wszystkim brakuje mu szczęścia. W Nowym Jorku spędził cztery trudne lata, gdy trenerzy zmieniali się regularnie, przychodzili coraz to nowi gracze o znanych nazwiskach (w tym na jego pozycji Stephon Marbury czy Steve Francis), którzy okazywali się rozczarowaniem. Zespół grał fatalnie i nie potrafił ani razu awansować do play-offów, a wymagająca publiczność w Madison Square Garden gwizdała niemiłosiernie.
Potem odszedł do Golden State Warriors, gdzie nie brakowało talentu, zespół grał ultraofensywną koszykówkę, ale nie wygrywał. W obu zespołach znów potrafił rozegrać mecz, w którym zdobył 50 punktów. Następnym przystankiem była Atlanta. Tam wreszcie nie tylko w końcu awansował do play-offów, ale został także wybrany Najlepszym Rezerwowym NBA, co później powtórzył jeszcze dwukrotnie w Los Angeles. Potem był krótki pobyt w Portland i pięć lat w roli super-zmiennika w Clippers.
Drużyna prowadzona najpierw przez Vinny’ego del Negro, a następnie Doca Riversa, stała się jedną z największych potęg w NBA. Zbudowana wokół charyzmatycznego lidera Chrisa Paula, z fruwającymi pod koszem mistrzem wsadów Blake'iem Griffinem i królem zbiórek DeAndre Jordanem potrafiła optymalnie wykorzystać snajperski talent Crawforda, który po raz pierwszy (i jedyny) w całej karierze stał się znaczącym komponentem corocznego pretendenta do mistrzowskiego tytułu. Ostatecznie jednak projekt nie przyniósł zamierzonego celu i w 2017 roku zespół praktycznie przestał istnieć. Paul odszedł do Houston, w jego ślady poszli Griffin (Detroit) i Jordan (Dallas, a teraz Brooklyn), natomiast Crawforda wytransportowano do chłodnego Minneapolis.
- Doc pozwolił mi być sobą. Nigdy nie mówił, jak inni, że nie potrafię bronić, czy to, czy tamto… Zawsze podnosił mnie na duchu. Mówił: "To jest twoja rola, masz zdobywać punkty i nikt nie robi tego lepiej od ciebie" - opowiadał Jamal.
CRAWFORD, CZYLI NAUCZYCIEL
W zespole Timberwolves, a następnie w Phoenix Suns był z założenia mentorem w bardzo młodej drużynie. Pomagał gwiazdom zupełnie innego pokolenia, jak Devin Booker, który mógłby być jego synem. Nigdy jednak nie przestał robić tego, z czego zawsze słynął najbardziej, czyli umieszczać piłkę w koszu. W zespole z Arizony nie tylko poprawił rekord Jordana, stając się najstarszym zawodnikiem w historii, który zdobył 50 punktów, ale uczynił to - również rekord! - z czwartym zespołem w swojej karierze. I mimo, że miał już czterdziestkę na karku, wydawało się, że spokojnie może jeszcze występować w NBA przez 2-3 lata. Do nowego, ofensywnego charakteru ligi pasował bowiem jak ulał. Tymczasem z niewiadomych względów telefon milczał.
- W ostatnim miesiącu gry w NBA zdobywałem średnio 41 punktów na mecz. W ostatnim spotkaniu rzuciłem 51. Dlatego nie mogłem zrozumieć, dlaczego nikt mnie już nie chce. Czułem, że przecież nadal mogę grać na tym poziomie. Spodziewałem się, że latem dostanę mnóstwo ofert, a tymczasem rozmawiałem z kilkoma zespołami, ale nic ostatecznie z tego nie wyszło. Byłem trochę przygnębiony, ale potem pomyślałem: "Jeśli mam skończyć karierę po zdobyciu 51 punktów to chyba lepszego momentu już nie znajdę" - wspominał niedawno.
Crawford zawsze był uważany za jednego z najsympatyczniejszych koszykarzy w lidze i to jak najbardziej zasłużenie. Skromny, bardzo spokojny i przede wszystkim - kochający koszykówkę. Nic więc dziwnego, że w internecie wiele osób dopominało się o Jamala. Bill Russell, Blake Griffin, a nawet Ice Cube pisali na Twitterze, że "J-Crossover". musi dostać kolejną szansę. - Nauczyłem się cierpliwości. Odebrałem mnóstwo esemesów, wyrazów wsparcia - mówi Crawford. Gdy wreszcie pojawiła się okazja do zasilenia zdziesiątkowanego kontuzjami, młodego zespołu Nets - nie wahał się ani przez moment.
- Jamal to kolekcjoner punktów - powiedział Kendrick Perkins w ESPN przed jego ponownym debiutem w NBA. Crawford wszedł na krótko w meczu z Milwaukee Bucks - jedynym wygranym przez Nets podczas turnieju w Orlando, co było olbrzymią niespodzianką. Szybko trafił dwa razy do kosza, w tym raz z dystansu, po czym musiał zejść z powodu drobnego urazu pachwiny, ale ma jeszcze wrócić w przyszłym tygodniu.
Na to wszyscy liczą. Jamal Crawford to chodząca historia koszykówki. Historia, której ostatni rozdział pisze się na naszych oczach.