Prykson Fisk: Kiedyś bałem się emocji w rapie (WYWIAD)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
20190201161834-1.jpg

Od prowadzenia warsztatów z beatboxu w szkołach przez zażywanie psychodelików po nagrywanie rapera ze schizofrenią - rewelacja z Siedlec ma sporo do opowiedzenia.

Prykson Fisk to raper, który w ostatnich miesiącach wypuścił własnym sumptem dwie EP-ki pełne lo-fi, jazz-rapu oraz boom-bapu. Projekty spotkały się z bardzo przychylnymi opiniami środowiska, a coraz więcej osób zwraca uwagę na zawodnika wagi ciężkiej z Siedlec. Jednak sympatyczny raper o potężnej posturze przygodę z muzyką zaczął ponad dekadę temu, więc postanowiliśmy przybliżyć wam jego historię.

Wczesne inspiracje muzyczne Pryksona…

…wyglądały tak, że mam starszego o sześć lat brata, więc głównie moja wizja muzyki opierała się na tym, co mi puszczał - Das EFX, Wu-Tang, Onyx, Snoop, ATCQ, Notorious B.I.G., Cypress Hill, Nas. Moja babcia słuchała dużo jazzu i zaszczepiła we mnie miłość do tej muzyki. W jej domu zawsze był adapter i pokaźna kolekcja winyli, ale także kaset VHS, więc słuchaliśmy wspólnie winyli i oglądaliśmy filmy. Mój wujek dużo podróżował po świecie, więc czasem przywoził mi kasety i płyty z tych wojaży. Obecnie mieszka w Edynburgu i jest wziętym krawcem, który niedawno uszył garnitur dla kogoś z brytyjskiej królewskiej familii. Dla księcia Karola chyba… Sorry, nie pamiętam (śmiech).

To właśnie od wujka dostałem w wieku pięciu lat pierwszą kasetę. Co zabawne - był to Vanilla Ice. Na tej taśmie usłyszałem pierwszy beatbox w moim życiu, a że ogólnie param się tym zajęciem zawodowo, było to dla mnie ważne wydarzenie. Na poważnie przygodę z beatboxem zacząłem, gdy miałem 10 lat. Uczyłem się tej sztuki ze słuchu, imitując to, co znałem z nagrań. Rodzice mieli duuużo cierpliwości (śmiech). Po latach zacząłem jeździć z ekipą, która realizowała warsztaty i programy w szkołach mających za zadanie aktywizować młodzież. Do tej pory utrzymuję się głównie z beatboxu.

Miałeś jakieś prace zarobkowe niezwiązane z muzyką?

Nie, choć czasem bywało ciężko. Wiedziałem jednak, że choćbym miał zapierdalać na budowie dla kasy, to chce robić muzykę.

Studia?

Tak, studiowałem dziennie pedagogikę (kierunek – animator i menedżer kultury) w Siedlcach na Akademii Podlaskiej, ale niestety jej nie skończyłem. Cały czas mieszkałem w domu rodzinnym, już wtedy tylko z ojcem i dużo jeździłem wtedy po Polsce, jako beatboxer. Wykładowcy i rektorzy byli zadowoleni, że godnie reprezentuje uczelnie w stacjach radiowych czy telewizyjnych. Faktycznie trochę tego było, bo to był okres, w którym bardzo często odwiedzaliśmy programy śniadaniowe albo graliśmy na telewizyjnych koncertach. Przynosiłem tylko ładne papierki z mediów, żeby dostawać zwolnienie ze szkoły. Niestety nie wszyscy byli tak w porządku, a jeden profesor uwalił mnie na trzecim roku z Antropologii Kultury. Poniekąd dyplom byłby z tego, co robię zawodowo, więc szkoda, że nie mam papierka, ale i tak sobie radzę. Prowadzę warsztaty i biorę udział w programach, gdzie powtarzamy dzieciakom, że należy inwestować w siebie i swoją pasję, bo to może gdzieś w życiu zaprowadzić. Młodzi są zainteresowani beatboxem, a najbardziej intensywny czas przychodzi w wakacje i dużo wtedy jeżdżę. Warsztaty są rozbite na kilka dni: pierwsze trzy poświęcam na szkolenie, a dwa ostatnie aranżuje moich podopiecznych, żeby mogli wspólnie zagrać numer. Wolę pracować z dzieciakami w wieku licealnym, bo w podstawówce, wchodzą w grę tylko proste zajęcia z rytmiki i klaskania.

Kiedy beatbox zmienił się w rapowanie?

Zacząłem rapować w liceum, głównie dlatego, że mój brat się tym zajmował. Od zawsze pisałem teksty do szuflady i podświadomie chciałem nawijać. Miałem wokół siebie starszych kolegów, którzy mnie ściągali w dół, jak im pokazywałem pierwsze zwrotki. Próbowali mi obrzydzić to zajęcie i zachęcali, abym dalej szedł w beatbox, skoro osiągnąłem już pewien poziom. Zaparłem się jednak i zabawne jest to, że dalej robię muzykę, a tamci goście już dawno odpadli. W tamtym okresie poznałem też koleżkę, który miał cały sprzęt do produkcji muzyki: MPC, odsłuchy studyjne, mixer Vestaxa, Technicsy, masę płyt winylowych i mikrofon pojemnościowy. Trafiliśmy na siebie kiedyś w skateshopie w moim mieście i zaprosił mnie do domu, bo słyszał, że coś rapuje. Nie powstało z tego nigdy nic konkretnego, ale potrójnie zaszczepiło to we mnie rap, jak i całą zajawkę studyjną. Już w tamtych czasach zacząłem inwestować zarobione pieniądze w moje własne studio. Zakupiłem pierwszy wieloślad i wszystko się zaczęło.

Ciężej nauczyć się beatboxu czy rapowania?

Rapowania się nie nauczysz, jeśli naturalnie nie masz w sobie pewnej płynności, naturalności. W beatboxie wystarczy tylko odrobina predyspozycji, aby w kilka lat ciężką pracą osiągnąć bardzo dużo.

Kiedy poczułeś, że masz w sobie ten naturalny vibe?

Słuchałem dużo muzyki, uprawiałem beatbox, więc miałem silnie wykształcone poczucie rytmu. Poczułem jednak, że to ma sens, jak tylko nagrałem pierwszą zwrotkę. Nawet starsi kolesie nagrywający ze mną byli pod wrażeniem, jak to dobrze wyszło. Poczułem wiatr w żagle i postanowiłem cisnąć.

WNT8158-FB.jpg
fot. Wunatfotografuje

Nie miewałeś momentów kryzysu? Wykonujesz niezbyt popularny na ten moment klasyczny i boom-bapowy rap.

Tak, bywały depresyjne loty, ale zawsze się to kończyło podwójną motywacją do robienia muzyki. Bywało czasem ciężko finansowo, ale zawsze wpadły jakieś warsztaty, pokazy czy koncerty. Ostatnio sporo ludzi zamawia moje płyty, co mnie mega cieszy i utwierdza w tym, co robię. Każdy kryzys staram się przekuć w progres. Mam też studio w domu, gdzie zajmuje się mixem i masterem, czasem realizuje wokale. To jest jednak zajęcie z doskoku, bardziej wspieram kolegów czy znajomych, niż na tym zarabiam. Czasem pomagam zajawkowiczom – nagrywa na przykład u mnie koleżka ze shizofrenią.

Nie miałeś oporów z nim pracować?

Akurat nie wiedziałem o tym wcześniej, wyszło w trakcie nagrania. Obserwowałem go uważnie i widziałem, że ma specyficzne tiki: machał dłonią w niekontrolowany sposób, dziwnie cieszył się, jak udało mu się nagrać. Pewnego dnia tak go nosiło, że zapytałem wprost, czy nie bierze jakiś poważnych lekarstw. Usłyszałem: tak, mam schizofrenię, sorry, nie chciałem ci mówić. Powiedział co bierze, a że moja kobieta jest położną, szybko się dowiedziałem, że to są bardzo ciężkie leki.

Przychodzi dalej?

Tak. Zaczęliśmy szczerą rozmowę i spytałem, o jego myśli. Upewniałem się także, czy nie ma agresywnych postaw wobec otoczenia, żeby móc pracować z nim w spokojnej atmosferze.

Może wróćmy do twojej drogi muzycznej. Coraz mocniej wkręcałeś się w tworzenie muzyki…

W jakimś 2009 zgubiłem trochę zajawkę na rap i zacząłem robić grime, dubstep, drum and bass. Nagraliśmy nawet mixtape w 2010 roku – Bracia Grime. Jeździliśmy grać na imprezach drum’n’bassowych na które zresztą do tej pory nas zapraszają.  Załapałem skilla w nawijce, ale miałem problem z bitami. Szukałem zakurzonych loopów z mocnymi bębnami, ale nikt znajomy nie robił bitów w takim klimacie, więc zacząłem sam pracować nad produkcjami. Jakiś czas później poznałem Smokina i zrobiłem z nim kilka numerów, ale z Marcinem na ostro zaczęliśmy działać we trójkę, razem z DJ’em Bulbem, przy projekcie Dusty Vibez w 2013 roku, który nagraliśmy z raperami z Wielkiej Brytanii takimi jak: Leaf Dog, Joker Starr, King Kashmere, Verb T. Krótko po tym, jak usłyszałem singiel Not Like Before zespołu The Four Owls, poprosiłem mamę, która mieszka w Edynburgu, żeby kupiła mi ich album. Przysłała, a później po creditsach znalazłem każdego z nich na Facebooku i podbijałem. Do Verba napisałem w Wigilię, dziękując mu z całego serducha za ten numer, bo przywrócił moją wiarę w rap, w momencie, kiedy znudziły mi się dubstepy i drumy. Pragnąłem powrotu do korzeni. Odpisał, że jest to dla niego mega ważna wiadomość, bo leży w szpitalu z chorobą Crohna. Przegadałem z nim prawie całą wigilię. Zaproponowałem mu współpracę, którą pewnie przyjął ze względu na okoliczności, ale jak wysłałem mu bity Smokina – wiedziałem, że jest zadowolony. Nagraliśmy numer i poprosiłem o kontakt do następnych kilku kolegów, z którymi nagrałem kolejne numery i tak trwa to do dzisiaj.

Nie brakuje ci konsekwencji w dążeniu do celu.

Potrafię być uparty i to daje rezultaty, a najlepszym tego przykładem jest płyta LoFi. Zajarałem się bitami jazzowo-relaksującymi (low fidelity), ale ponownie - nie miałem skąd ich ogarnąć. Wszedłem na SoundCloud i okazało się, że jest tego mnóstwo. Napisałem do dwudziestu różnych gości z ekipy Himalaya Collective, ale nie byli wtedy zainteresowani współpracą. Wysłałem jednak numery kompletnie nie w ich klimacie, a tylko jeden typ się zorientował, że to może być fajne połączenie i podesłał mi bit, który jako pierwszy wszedł na album. Po nagraniu numeru do tego podkładu, już nie miałem problemów z odpowiedziami na proponowaną współpracę. Tak powstało w wielkim skrócie LoFi.

Jak doszło do nagrania zwrotki Ero na LoFi?

Mój serdeczny ziomek i świetny grafficiarz Czarek, który odpowiada także za okładkę wydawnictwa, znał Erosa, bo wielokrotnie na przestrzeni lat malowali razem. Czarek wpadł kiedyś do mnie, usłyszał Hip-Hop Lifestyle i stwierdził, że widziałby w tym numerze Erosa. Ustawił nas, a jak się spotkaliśmy, to pierwsze, co usłyszałem od reprezentanta J o kurwa, jaki ty jesteś wielki (śmiech). Pogadaliśmy, puściłem mu numer, zajarał się i po miesiącu miałem zwrotkę.

Wiem, że masz także nagrany album z Kubą Knapem. Jak doszło do tej współpracy?

Przez mojego ziomka Zembera, który zadzwonił pewnego dnia i powiedział, że właśnie załatwił mi feat z zajebistym raperem, ale nie chciał mówić z kim i się rozłączył. Wysłał mi tylko zdjęcie samych nóg, które były ewidentnie dość długie (śmiech). Wiedziałem, o kogo chodzi! Knap zobaczył cyphery Renegatów Funku i się zajarał. Po dwóch dniach już był u mnie na chacie w Siedlcach. Jestem w gorącej wodzie kąpany, więc jak tylko się pojawił - chciałem uruchamiać sprzęt i nagrywać. Knap, widząc to, powiedział: Spokojnie, pogadajmy, wypijmy herbatkę – zanim się obejrzysz, będziemy siedzieć i pisać. Przez trzy godziny opowiadaliśmy o sobie, jakby to był wieczorek zapoznawczy. W pewnym momencie Kuba wstał, poprosił, żebym puścił bit i po piętnastu minutach miał już napisany kawałek. Nagrał i zapytał: to co, robimy dalej? Miałem kilka bitów od ziomali, on tak samo, więc zaczęliśmy wymyślać kolejne utwory razem z Korsonem i DJ’em Bulbem. Pierwotnie projekt miał być EP-ką, ale Kuba przyjechał jeszcze trzy razy do nas na nagrania i wyszło w sumie kilkanaście numerów. Wydajemy to przez WCK47.COM, materiał będzie dostępny tylko w opcji preorder. W lipcu startuje cała akcja, więc gorąco polecam.

Hip-Hop-Kemp-2018-0015.jpg
fot. Wunatfotografuje

Myślisz, że klimaty, które reprezentujesz, mają obecnie większą szansę na przebicie się w mainstreamie? Włodi nagrał materiał z brzmieniami lo-fi, schafter też święci spore sukcesy…

Pierdolę modę i się nie zastanawiam – jak nawijam na którejś płycie. Z drugiej strony, wydaje mi się, że jest niezły moment na lo-fi w głównym nurcie, a sukces schaftera jest tego najlepszym dowodem. Nie jestem jego fanem, ale doceniam, bo robi dużo dobrego dla lo-fi. Przynajmniej tak mi się wydaje. Brzmienie jest bardzo wartościowe: nie przepadam za trapem, ale taki jazz-trap w klimatach lo-fi – wjeżdża mi zawsze i wszędzie. Co do Włodka, wiadomo, że zawsze na propsie od Skandalu. schafterem się nie jaram, bo choć po moich ostatnich EP-kach do końca tego nie słychać, to reprezentuję styl bardziej uliczny, a jego tematyka jest skierowana na podstawówkę.

To ewidentnie nie twój przelot, bo wiele z twoich numerów jest mocno psychodelicznych. Na 100ER EP stworzonej z producentem AWGS nawijasz, że mieszkasz w podziemiach wniosków. Drogi jest czynsz w takim miejscu?

Czasem bywa bardzo drogi (śmiech). Raz wydawało mi się, że przepłacę go własnym życiem. Swego czasu często podróżowałem po grzybach, przedobrzyłem jeden raz i wydawało mi się, że umieram. Prawdziwy bad trip. Od tamtej pory mam wielki szacunek do tych substancji. Psychodeliki to dobra rzecz, ale muszą być przyjmowane z głową. Najpiękniejsze i najgorsze rzeczy przeżywałem po grzybach, lecz niezależnie co przeżywasz, po kilku dniach od ich zażycia możesz wyjść na ulicę i spojrzeć na świat zupełnie inaczej.

Może po psychodelikach przychodzą ci wersy w stylu: Życie jest piękne, choć bywa solą w oku.

Doceniam to, że mogę żyć, choć czasem nie jest łatwo. Tak po prostu. Przeżyłem w życiu sporo przygód związanych z narkotykami, alkoholem, zawodami miłosnymi, akcjami ulicznymi i policyjnymi. Numer Serce, który przytaczasz, pisałem w momencie lekkiej załamki.

Muzyka pozwala ci znaleźć ujście dla emocji?

Tak, muzyka jest najlepszym terapeutą. Dzielę się tym, że jestem szczęśliwy, że jest chujowo, wszystkim. Jednak to podejście mi wjechało z czasem, bo kiedyś bałem się emocji w rapie. Chowałem się za jakimś nic nieznaczącymi wersami, a jak chcesz, żeby to naprawdę zagrało – musisz oddać siebie w muzyce. Problemy nie są takie straszne, gdy mówimy o nich na głos. Najtrudniejsze emocjonalne zwrotki pójdą na nadchodzącą płytę Renegatów Funku, którą wydamy na winylu we wrześniu. Znalazł się tam chociażby Deszcz, gdzie nawijam o śmierci swojego ojca, który praktycznie zapił się na śmierć na moich oczach. Pisałem to jednak w tym samym okresie co Serce, więc już wyprułem się ze smutnych rzeczy. Na co dzień jestem dość pozytywnym koleżką, co pewnie zauważyłeś.

To lamparcie futro, które często przywdziewasz na klipach, zawsze robi mi uśmiech.

(śmiech) To jest moja zimowa, dwustronna kurtka, którą kiedyś trafiłem na Ebay i zamówiłem ją z Chin. Jak nie jest zimno – futro idzie na zewnątrz. W duży mróz misiek ląduje do wewnątrz i nawet przy minus 40 mogę spać na dworze (śmiech)

Obyś nigdy nie musiał. Wydałeś samodzielnie dwie EP-ki, które zostały dostrzeżone i skomplementowane przez środowisko. Jak obecnie dzielisz czas między beatbox a rap?

Dużo piszę i nagrywam rap, a beatbox niestety stał się tylko i wyłącznie smutną koniecznością, niezbędną do zarabiania pieniędzy. Niestety, tak go traktuję. Codziennie muszę napisać minimum kilka wersów, bo inaczej będę chory. Nie mam już takiej potrzeby, jeśli chodzi o rozwój w beatboxie. Właśnie zacząłem pracę nad 102NER EP, więc zmierzając do konkretnej odpowiedzi na pytanie: 60 procent czasu poświęcam na rap, a 40 procent to cała reszta mojego życia.

Miałeś plan alternatywny, który wcieliłbyś, gdyby nie wyszło z muzyką?

Zawsze miałem zajawę, żeby być lektorem w reklamach, czy generalnie - pracować głosem. Powiem ci jednak szczerze, że nie widzę już siebie w czymś innym, niż rap czy ogólnie muzyka. Jestem wpierdolony w nią tak mocno, że potrzebuję tego do normalnego funkcjonowania w naszym świecie. Bogu dzięki mam partnerkę, która mnie motywuje, napędza i wspiera. Nie widzimy się czasem klika dni, bo znikam grać koncerty czy nagrywać nowe numery. Ona to rozumie i wie, że jest mi to zwyczajnie potrzebne do życia, mało tego - sama czasem uczestniczy w nagraniach, dogrywając wokale, ponieważ pięknie śpiewa. Alternatywy nie ma, jest tylko muzyka!

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Host radiowy i dziennikarz muzyczny. Współautor serii książek „To nie jest hip-hop. Rozmowy” oraz współprowadzący audycji POD OBRĘCZĄ.