W połowie lat 90. film Larry'ego Clarka wywołał ogólnoświatowy skandal. Nie chodziło o to, że bohaterowie ćpali i na potęgę uprawiali seks, ale o to, ile mieli przy tym lat.
A byli tytułowymi dzieciakami, które nie przekroczyły jeszcze osiemnastki. Recenzentów ogarnął święty gniew, tymczasem widownia ruszyła do kin. Kosztujący zaledwie półtora miliona dolarów obraz w samych Stanach zarobił kilkanaście razy tyle. I to pomimo niezbyt przychylnych opinii; paradokumentalny styl Kids znużył masę widzów. Na pokazie prasowym podczas festiwalu w Cannes dziennikarze walczyli jak lwy o miejsce na sali, by kilkadziesiąt minut później tłumnie wychodzić z niej jeszcze przed końcem projekcji. Skandal był głównym nośnikiem i tematem obrazu, chociaż reżyser Larry Clark uważał, że pokazuje prawdę. Ludziom po prostu trudno zaakceptować fakt, że dzieciaki w 1995 roku uprawiają seks – bronił się w wywiadach.
Zgniłe Wielkie Jabłko
Kids to pocztówka z Manhattanu, który w latach 90. czarował tylko nazwą i historią. Najbardziej znana dzielnica Nowego Jorku w niczym nie przypominała tej, której kilkanaście lat wcześniej Woody Allen poświęcił swój słynny, oscarowy film, nazwany, a jakże, Manhattan. Na ulicach szalały narkomania, AIDS i przemoc. Chodniki zaludniali bezdomni i wagarujący małolaci. Dokładnie tacy, jacy są bohaterami filmu Larry'ego Clarka. Ten fotograf i filmowiec specjalizował się w portretowaniu młodego pokolenia na krawędzi, nastolatków eksperymentujących z narkotykami, zabawiających się bronią. Obsesyjnie rozliczał się w ten sposób ze swoim trudnym dzieciństwem; sam pierwsze przygody z amfetaminą zaliczył jako 15-latek.
Pochodził z Tulsy w Oklahomie, ale przez długie lata mieszkał w Nowym Jorku. Temu miastu poświęcił zresztą kilka albumów fotograficznych, najsłynniejszym był chyba Teenage Lust z roku 1983, opisujący codzienność nastoletnich przestępców z Times Square. Kinem zajął się w połowie lat 90., gdy trafił na scenariusz 19-letniego wówczas Harmony'ego Korine'a, skejta z manhattańskich ulic. Korine opisał w nim to, co dzieje się dookoła jego i jego przyjaciół. Scenariusz nazywał się Kids. Brzmi jak pomysł na debiut początkującego filmowca, nawet jeśli ten filmowiec ma 52 lata.
Nie wiedzieliśmy, skąd właściwie Larry się wziął. Był starszym gościem, który częstował nas ziołem i piwem – opowiadają po latach aktorzy Kids, którzy wzięli udział w dokumencie Kiedyś byliśmy dzieciakami, opowiadającym o kulisach powstania skandalizującego filmu Clarka. Właśnie dzięki niemu po prawie 30 latach od premiery o Kids znów zrobiło się głośno. Dokument autorstwa Eddiego Martina pokazuje, co stało się z bohaterami filmu i dlaczego oskarżali reżysera i scenarzystę o to, że ci chcieli na nich zarobić. Przed kamerą pojawia się wielu z nich.
Kids niczym szukający skandalu tabloid
Film Kids miał – w największym skrócie – fabularyzować codzienność nowojorskich skejtów, ale w możliwie najbardziej naturalny sposób, stąd jego paradokumentalność. Teoretycznie zgadzało się wszystko. Młodziutki scenarzysta, który sam był jednym z nich. Naturszczycy prosto z ulic Big Apple; przed Kids nikt z nich nie miał doświadczenia z kinem. I reżyser-mentor, ale też debiutujący, więc zapewniający świeżość spojrzenia na poruszany temat. Tymczasem widzowie kręcili nosami, bo dla wielu Kids okazało się dziełem dość nużącym. Praktycznie całe 90 minut filmu wypełniała jazda na deskorolce, zażywanie narkotyków i seks. Ten był w uniwersum tytułowych dzieciaków wszechobecny, a bohater, który u Clarka znalazł się na pierwszym planie, 17-letni Telly, postawił sobie za punkt honoru przespanie się z jak największą liczbą dziewic. Nic dziwnego, że przeciętny widz mógł być przerażony. Owszem, slackerzy, czyli młodzi ludzie, którzy nie uczą się, nie pracują i całe dnie zbijają bąki, tracąc godziny na bezcelowym włóczeniu się po ulicach, byli obecni w kinie od dawna, choćby u Jima Jarmuscha (Nieustające wakacje), Richarda Linklatera (Slacker) czy Kevina Smitha (Clerks). Ale ci z Kids byli najmłodsi i najbardziej zdeprawowani. A wszystko to działo się w Nowym Jorku, stolicy świata, ukochanym mieście filmowców, nie jakiejś zapomnianej przez Boga amerykańskiej mieścinie.
Dopiero po latach niektórzy aktorzy, m.in. Hamilton Harris, Jon Abrahams czy Priscilla Forsyth, odważyli się zabrać głos. I powiedzieli, że to nie do końca była prawda. Tak, spędzali całe dnie na ulicach, jeździli na desce, popalali marihuanę. Ale ich rówieśniczki nie były obiektami seksualnych fantazji, ale po prostu kumpelkami, które też szukały pomysłu na przyszłość. Nikt nikogo nie molestował, nie było żadnych konkursów na zaliczanie dziewic. To jednak miało być dla duetu Clark-Korine zbyt nudne. Twórcy Kids byli żądni skandalu, dlatego – rzekomo bez poinformowania zainteresowanych – filmowali aktorów, którzy zażywali narkotyki.
Takich momentów, w którym tylko część obsady wiedziała, że kamera jest w danym momencie włączona, miało być więcej. Jeden z młodocianych aktorów dopiero podczas oglądania Kids w kinie zorientował się, że Clark nakręcił go podczas snu, gdy obok, na tym samym łóżku, dwójka innych odgrywała scenę seksu. Nikt z nas nie wiedział, jak robi się kino, nie mieliśmy scenariusza. Jak ma się 16 lat i non stop chodzi zjaranym, to nie myśli się o takich rzeczach – słyszymy w dokumencie Kiedyś byliśmy dzieciakami.
Getto nie wyjdzie z człowieka
Aktorzy idą jednak w oskarżeniach jeszcze dalej. Zarzucają Larry'emu Clarke'owi, że ten zwyczajnie wykorzystał ich niedoświadczenie i młodzieńczą zajawkę bycia częścią filmowego projektu, nakręcił sceny, w których nie chcieli brać udziału, a potem zrobił z tego pełny metraż, na którym zarobił miliony dolarów. Harmony'emu Korine'owi – że odciął się od nich i rzucił w ramiona show-businessu, a przecież był częścią ich ekipy. To my zarobiliśmy 22 miliony, Larry i Harmony tylko spijali śmietankę – podkreślają. Ale najpoważniejszym zarzutem jest ten, dotyczący śmierci dwójki aktorów Kids, Justina Pierce'a i Harolda Huntera. Ten pierwszy popełnił samobójstwo w 2000 roku, mając już za sobą kilka innych ról filmowych. Drugi powrócił na ulice Nowego Jorku i zmarł w wyniku przedawkowania narkotyków. Ich zgony wstrząsnęły resztą aktorskiej ekipy. Musieliśmy sobie radzić z tym, co wydarzyło się później. Człowiek wyjdzie z getta, ale getto nigdy nie wyjdzie z niego. Mianem getta określam mentalną i emocjonalną traumę, jaką przeszliśmy – powiedział jeden z nich, Hamilton Harris, w rozmowie z magazynem Variety.
A w dokumencie mówią wprost: gdyby nie ten film, być może wrażliwy Justin Pierce nigdy nie odebrałby sobie życia.
Po Kids Larry Clark na dobre oddał się reżyserii, ale żaden z jego kolejnych obrazów nie osiągnął takiego rozgłosu jak debiut; dziś dobiega 80-tki i cieszy się sławą jednej z ikon współczesnego amerykańskiego kina niezależnego. Harmony Korine też został reżyserem; możecie kojarzyć go z takich tytułów jak Spring Breakers, Gummo czy The Beach Bum. Żaden z nich nie zgodził się na wzięcie udziału w dokumencie Kiedyś byliśmy dzieciakami.
A co z tytułowymi bohaterami? Większość z nich żyje dziś normalnym życiem, mają rodziny, zwykłe prace. Zeszli z ulic Manhattanu lat 90., choć ten nigdy nie wyjdzie z nich. Podczas seansu dokumentu czuć, że mówienie o tym wciąż jest dla nich trudne, że tragiczne losy ich dawnych przyjaciół wywołują żywe emocje. Po śmierci Justina i Harolda zrozumiałem, że trzeba dorosnąć – opowiada Hamilton Harris. Co ciekawe, ci, dla których Kids stało się punktem wyjścia do dużych, aktorskich karier, także nie pojawiają się w Kiedyś byliśmy dzieciakami; próżno szukać tam choćby Rosario Dawson, Chloe Sevigny czy grającego Telly'ego Leo Fitzpatricka.
Co było tego powodem? Lojalność wobec Larry'ego Clarke'a i Harmony'ego Korine'a? Lęk przed wiązaniem własnego nazwiska z kontrowersyjnym tematem wykorzystywania na planie filmowym? Trudno powiedzieć. Odpowiedzi na te pytania nie da również seans dokumentu Kiedyś byliśmy dzieciakami, który nie tylko pokazuje od kuchni to, co działo się na planie jednego z najbardziej skandalizujących amerykańskich filmów lat 90., nie tylko przenosi nas w czasie do budzącego grozę Nowego Jorku, zanim znany z twardej ręki wobec przestępców Rudolph Giuliani zaczął robić w nim porządki, ale i portretuje grupę małolatów, którym wydawało się, że poprzez udział w filmie złapali szczęście za nogi, gdy tymczasem praca nad Kids stała się dla nich kursem przyspieszonego dorastania. Na które nie wszyscy z nich byli gotowi.
Komentarze 0