Na czuja – stosując metodę badawczą Franciszka Smudy – najłatwiej byłoby o założenie, że atrakcyjne osoby na co dzień grają jakby na kodach. Setki milionów filmików zebranych pod hasztagiem pretty privilege na TikToku świadczy o tym, że taki mechanizm odnotowywany jest w skali masowej. Najczęściej jednak w sposób jednostronny. Skąd bierze się przywilej urody i dlaczego najlepiej byłoby go zaorać? Odpowiedzi szukamy ze wsparciem Marty Niedźwieckiej – psycholożki, terapeutki seksualności i relacji; autorki podcastu O Zmierzchu i współautorki, wraz z Angeliką Kucińską, audycji Piąty Element.
Artykuł pierwotnie ukazał się w maju 2023 roku
Chociaż termin pretty privilege odmieniany jest przez wszystkie przypadki, panuje w obrębie zagadnienia niezły kocioł pojęciowy. Bo skoro pada hasło pretty, chcąc podejść do tematu poważnie, wypadałoby pochylić się nad tym, jakie atrybuty uznajemy za atrakcyjne i co o tym decyduje. Kolejne sprawa to nieszczęsny privilege, który jako jednoznaczny przywilej może być odczytywany wyłącznie, jak poza nawias wyciągnie się rewers tego zjawiska.
Chaos zostaje jeszcze spotęgowany, gdy dorzuci się do dyskusji zwodnicze wątki poboczne. Jak kabotyńska narracja w mediach społecznościowych prowadzona przez ekstremalnie atrakcyjne postaci, które czerpią zyski ze swojej powierzchowności, ale równocześnie przekonują, że wygląd nie ma znaczenia i liczy się to, co jest w środku. Albo – kolejna patologia internetowa – incelskie eksperymenty, które mają na celu udowodnienie, że przystojniacy w aplikacjach randkowych spotykają się z przyzwoleniem na zachowania wykraczające poza granice dobrego smaku.
Ładne jest dobre
Jakby nie było – intuicyjnie wyczuwany beauty bias to fakt, nie opinia. Weźmy badanie, ktore w 2016 roku przeprowadzono na Metropolitan State University of Denver. Po tym, jak wygląd studentek został oceniony na podstawie zdjęć przez zewnętrznych wolontariuszy, a następnie wzięto pod lupę ponad 160 tysięcy stopni wystawionych na uczelni – nie dało się nie zauważyć premii za atrakcyjność. Handicap urody całkowicie pryskał ponadto, gdy w grę wchodziła nauka online zamiast spotkania twarzą w twarz z wykładowcą.
Why beauty matters? Odpowiedzi na to pytanie w kontekście rynku pracy podjęli się z kolei dekadę wcześniej Markus Mobius z Harvardu i Tanya Rosenblat z Wesleyan University. Zrobili oni eksperyment, który polegał na przeprowadzeniu procesu rekrutacyjnego, obejmującego rozwiązywanie labiryntów. Poza standardową procedurą – każdy badany miał więc machnąć labirynt, a potem oszacować, ile podobnych mógłby zrobić w kwadrans, co interpretowano jako poziom wiary we własne możliwości. W kolejnym kroku pracodawcy kontynuowali rekrutację, korzystając z różnych metod (CV, telefon, rozmowa face to face) i sami kalkulowali, ilu zagadkom uczestnicy zdołaliby sprostać w piętnaście minut. Ekonomiści uzbrojeni w pełny zestaw danych – w tym: ocenę atrakcyjności przeprowadzoną przez grupę studentów – wyciągnęli z nich taki wniosek, że – wyłączając analizę życiorysu zawodowego – rekruterzy mieli tendencję, żeby zakładać wyższą produktywność osób postrzeganych jako ładne.
Jeszcze jedno. Na Uniwersytecie Wisconsin-La Crosse przeprowadzano badanie na blisko 300 studentach zapisanych na zajęcia z psychologii. Oceniali oni zdjęcia kobiet i mężczyzn pod kątem atrakcyjności, a później mieli zdecydować komu w hipotetycznej sytuacji pożyczyliby pieniądze. Wybór najczęściej padał na atrakcyjne kobiety.
Kultura kontra natura
Tendencja, żeby łączyć atrakcyjność fizyczną z wyższymi standardami etycznymi – funkcjonująca w zagranicznych publikacjach pod nazwą beauty-is-good stereotype – została rozpracowana nie tylko na chłopski rozum. Zjawisko okazało się na tyle frapujące, że naukowcy pochylili się nad tym, czy czasem na poziomie mechanizmów neuronowych nie ma zależności między oceną powierzchowności i tzw. charakteru. W praktyce polegało to na badaniu uczestników rezonansem magnetycznym, gdy oceniali oni atrakcyjność fizyczną i pozytywne aspekty hipotetycznych działań. Okazało się, że piękno i dobroć są w korze mózgowej silnie skorelowane, powodując analogiczne skoki aktywności.
Od razu nasuwa się pytanie: dlaczego pewne właściwości fizyczne wydają nam się atrakcyjne? Czy to wrodzone, czy nabyte? Czy to kultura, czy to natura? Odpowiedź zawsze brzmi „both” czy też fifty-fifty. Mamy biologiczne predyspozycje, które powodują, że za piękne uważamy harmonijne rysy. Wysoko oceniamy twarze, które przypominają te dziecięce; duże oczy, jasną skórę. Istnieją badania, które konkretnie pokazują, jakie proporcje nam się podobają. Dużo tu rzeczy wynikających z tego, że ocenianie wyglądu drugiej osoby służy i zawsze służyło budowaniu relacji społecznych – tłumaczy Marta Niedźwiecka. Zwraca przy tym uwagę, że nasze ustawienia domyślne są niesprawiedliwe i – zamiast inkluzywności – promują pewne dobory seksualne i bezpieczne połączenia. Dlatego często wypieramy je w ramach politycznej poprawności kulturowej. Z tym, że biologia nie determinuje wszystkiego. Gdyby tak było, wszystkim mężczyznom heteroseksualnym podobałby się jeden typ kobiety, wszystkim heteroseksualnym kobietom – jeden typ mężczyzny i tak dalej. A mamy jednak indywidualne cechy osobowościowe oraz kulturę, która powoduje, że realizujemy dany rodzaj wzorca urody uznawany za obowiązujący. Faktycznie jest tak, że na poziomie spontanicznego reagowania wyżej oceniamy osoby atrakcyjne. Nie brakuje jednak okoliczności, w których uroda nie pomaga, a wręcz przeciwnie – dodaje.
Beauty penalty
Pretty privilige wprowadza spory zamęt pojęciowy, którego ekstremalnym przejawem były choćby emocje wzbudzane przez Teda Bundy'ego; przystojnego i elokwentnego... seryjnego mordercy z nekrofilskimi ciągotami. Doszło do tego, że – trzy dekady po jego egzekucji – Netflix musiał apelować do widzów, żeby lekko wyluzowali z entuzjazmem towarzyszącym premierze Conversations with a Killer: The Ted Bundy Tapes.
Na poziomie najbardziej codziennym – beauty penalty (jak bywa określany cień przywileju urody) znajduje odbicie w seksualizacji i przedmiotowym traktowaniu bądź podważaniu kompetencji ze względu na atrakcyjność. Stąd m.in. stulejarski stereotyp głupiej blondynki. „Pretty privilege” w rewersie oznacza, że wpisując się w kanon urody, spotkasz się z pozytywną oceną, ale punkty zostaną ci odebrane w kontekście, gdzie tradycyjnie uroda jest w skojarzeniu przeciwstawna do kompetencji. Jeżeli jesteś więc atrakcyjnym mężczyzną i postanawiasz zostać wykładowca uniwersyteckim, najprawdopodobniej będziesz musiał udowadniać swoją wiarygodność. Jeżeli jesteś atrakcyjną kobietą i postanowisz zrobić karierę naukową, będziesz musiała włożyć dodatkową pracę, żeby udowodnić, że jesteś nie tylko ładna, ale też mądra – wymienia Marta.
Pretty privilige nie jest i nie powinien być w związku z tym traktowany jako sytuacja typu I co pan zrobisz? Nic pan nie zrobisz. Optyka biologiczna jako usprawiedliwienie wypada średnio. Analogicznie – nie rozwiązujemy zwykle sporów sekwencją ciosów buła-łokieć-kołowrotek, bo choć istnieje naturalna pokusa, wypracowaliśmy filtr cywilizacyjny, który słusznie nas od tego powstrzymuje. Swoją drogą – nie ma co składać wszystkich ciemnych stron przywileju urody na karb biologii, gdy – na jej fundamentach – wytworzyliśmy kulturę, która jest od natury nawet bardziej jeszcze wykluczająca. Jak z tego wybrnąć? Trzeba pracować nad inkluzywnością. Oglądając różne kształty i kolory, ćwiczymy mózg w adaptacji. Im więcej znormalizowanych, urealnionych obrazów ciał w pozytywnym – niekoniecznie seksualnym – kontekście zobaczymy, tym bardziej oswoimy się z tym, że zróżnicowanie jest szerokie – przekonuje autorka O Zmierzchu.
Jeżeli mamy więc w sobie dwa wilki, z których jeden jest całkowicie podporządkowany biologicznej komponencie, warto może wsłuchać się w tego drugiego – odrobinę bardziej cywilizowanego.
Inspiracją była publikacja Vice'a – A Psychologist Explains Why Life is Easier For Attractive People. W kwietniu ubiegłego roku materiał na temat pretty privilege zrobiła także PsychoLoszka.
Komentarze 0