Przenieście się w czasie do roku 2008. I wyobraźcie sobie, że ktoś mówi: ten koleś od Zmierzchu będzie kiedyś Batmanem.
Ta sama osoba mogłaby jeszcze dodać: a ta dziewczyna od Zmierzchu będzie główną kandydatką do Oscara. Dowód na to, że kino nigdy nie szufladkuje na zawsze. Trochę szczęścia, parę trafionych angaży i nagle jest się w zupełnie innym miejscu. Kto nie wierzy, niech spyta Davida Duchovnego. Już wydawało się, że na zawsze pozostanie Foksem Mulderem – a stał się Hankiem Moodym. Pytanie o to, czy Robert Pattinson zapisze się w masowej świadomości bardziej jako Edward Cullen, czy Batman pozostaje otwarte.

Podobno nie tylko reżyserka Zmierzchu, Catherine Hardwicke, nie widziała go w roli Edwarda. On sam podczas przesłuchań nie czuł tej roli, był zawstydzony, zmieszany. Może bał się, że potencjalny sukces na dobre przywiąże go do kreacji łamaczy małoletnich serc? Kiedy pojawił się w serii o Harrym Potterze jako Cedric Diggory, fanki sagi żałowały, że na tak krótko. Ale tu zainterweniowała Kristen Stewart, która miała przekonać Hardwicke, że Pattinson jest Edwardem idealnym. Miała rację, choć po udanej pierwszej części wampirzej sagi kolejne odsłony wystawiały widzów na bardzo ciężką próbę.
Trochę bezwiednie Robert Pattinson wykonał wówczas pierwszy krok do książkowego poprowadzenia aktorskiej kariery w XXI wieku. Po pierwsze – zostań sławny. I to w miarę szybko.
Związany umową z producentami Pattinson spędził kolejne lata na planie, kręcąc trzy następne części Zmierzchu. W międzyczasie wystąpił w romansach Twój na zawsze i Woda dla słoni. Dobór nieprzypadkowy; Pattinson nie chciał wchodzić w role ambitniejsze, żeby jego młoda widownia nie poczuła, że coś tu nie gra. Czuł też, że to jest ten moment, by przekuć popularność na konkretne pieniądze, dlatego przy Twój na zawsze został też producentem wykonawczym. Ale do mediów przedostawały się głównie informacje o tym, jak radzi – czy raczej: jak nie radzi sobie ze sławą. Wszystkie te historie o pijącym na umór, aroganckim gwiazdorze, dla którego fanki włamują się na plan filmowy i destabilizują pracę ekipy, wyskakując znienacka tylko po to, by się do niego przytulić. O romansie z Kristen Stewart, którą rzekomo miał zdradzać z Katy Perry. O rzucaniu aktorstwa, wracaniu do aktorstwa i... dyskusyjnego podejścia do higieny osobistej. Jakby spojrzeć na to z dystansu, to okazuje się, że role Pattinsona były tu najmniej istotne. Chciałem być aktorem, tworzyć coś prawdziwego. Sława to ciężar, nie przywilej – jęczał w 2010 roku w wywiadzie dla Style Magazine, chociaż podobne gorzkie żale wylewał w praktycznie w każdej innej rozmowie z mediami. Ten, kto w tamtych czasach czytał serwisy plotkarskie, mógł nabrać podejrzeń, że bycie Robertem Pattinsonem jest najbardziej niewdzięczną rzeczą na świecie.
Punkt drugi, również wypełniony bezwiednie – pozwól się znielubić. Wbrew pozorom to dobry punkt wyjścia do poprowadzenia kariery w sposób taki, jaki najbardziej ci odpowiada.

Przełom nastąpił w roku 2012. Nie dość, że do kin trafiła druga i ostatnia część Przed Świtem (finałowy epizod sagi Zmierzch podzielono na dwie odsłony), to jeszcze Robert Pattinson zaszokował świat, pojawiając się w głównej roli u Davida Cronenberga, naczelnego futurysty – fatalisty kina artystycznego. W jego adaptacji Cosmopolis, znanej powieści Dona DeLillo, zagrał biznesmena, którego od pogrążającego się w chaosie świata oddzielają kuloodporne szyby limuzyny. Przez dwie godziny kamera obserwuje go, jak siedzi na tylnim siedzeniu i patrzy na to, co dzieje się na ulicach metropolii. Dzieje się dużo, bo film jest krytyką współczesnego świata i zaniku międzyludzkich komunikacji, postępującym za sprawą dużego rozstrzału pomiędzy biedną większością a bogatymi wybrańcami losu. To była bardzo trudna rola – Pattinson pojawia się tu dosłownie w każdym ujęciu – wymagająca maksymalnego skupienia, kontrolowania ruchów i mimiki. Udało się, był jasnym punktem tego dość powszechnie skrytykowanego filmu. A skąd ten szok? Bo fani byli pewni, że na dobre zadomowił się w blockbusterach. Aktor miał jednak większe ambicje. To nic, że Cosmopolis było niszową produkcją dla wąskiej grupy odbiorców. Wiedział, że aby zrobić to, na co miał największą chrapkę, czyli pokazać się światu jako aktor, nie celebryta, musi grać poważne role u znanych twórców.
Punkt trzeci, zaplanowany i wypełniony w stu procentach – udowodnij, że umiesz grać. I nie patrz na zarobki, przecież jesteś już bogaty.
Stosunek krytyków i widzów do Roberta Pattinsona zaczął zmieniać się z roku na rok. Od: co za drewno!, przez: on chyba nie jest taki zły, po: hej, ten człowiek naprawdę umie grać! Aktor na dobre zadomowił się w kinie autorskim. Najpierw kontynuował współpracę z Davidem Cronenbergiem, pojawiając się w Mapach gwiazd – na drugim planie, ale zawsze. Następnie fantastyczna kreacja w Rover Davida Michoda, gdzie wcielił się w rolę autystycznego zakładnika przestępcy; mocno minimalistyczną, przykuwającą uwagę w praktycznie każdej scenie, w której się pojawił. A później Good Time braci Safdie i Pattinson jako autor fatalnego skoku na bank. Tu zagrał diametralnie inną rolę niż u Cronenberga – zamiast kamiennej maski, rozedrgany, balansujący na skraju upadku człowiek z emocjami na wierzchu. To też dowód na jego artystyczną wszechstronność; te kreacje są wzajemnymi rewersami. I psychologiczny horror Lighthouse, aktorski pojedynek z Willemem Dafoe. Pattinson za każdym razem grał świetnie. Przekonał do siebie krytyków tak samo, jak wcześniej robili to kojarzeni z głupimi komediami Jim Carrey i Adam Sandler. Hollywood kocha takie historie.

Punkt czwarty – wejdź do czołówki najlepszych aktorów. Bo w tej najpopularniejszych już jesteś.
Po tych filmach mainstream odkrył go na nowo. W 2020 roku stał się kimś na kształt nowego Indiana Jonesa w Tenet Christophera Nolana, ale wiadomo, że główną gwiazdą tego filmu był scenariusz; prawdopodobnie najbardziej zawiły tekst w historii współczesnego kina masowego. A za moment wcieli się w rolę Batmana, która wywołała dyskusje – no jasne, że wyciągnięto mu Zmierzch. Tak jakby zapomniano, że przed wejściem w kostium człowieka-nietoperza powszechnie chwalony Michael Keaton miał na koncie tylko kilka mało ambitnych komedii i Sok z żuka. Tymczasem od premiery ostatniej części Zmierzchu mija już dekada, a Robert Pattinson niejako odkrył się na nowo. To już nie idol nastolatek, zwłaszcza że te nastolatki są dziś dorosłymi kobietami, a poważny aktor z mocnym CV. Niektórzy z komentujących w sieci uważają, że jest na Batmana zwyczajnie zbyt przystojny, skoro dotychczasowi odtwórcy roli superbohatera reprezentowali tak zwaną urodę charakterystyczną. Ale z taką argumentacją można dojść do wniosku, że role komiksowych herosów są zarezerwowane wyłącznie dla obsady serialu Fargo. Wszechstronność Pattinsona każe przypuszczać, że i tu da radę. Zresztą, zupełnie na serio – czy o którejkolwiek z jego ról można powiedzieć, że jest słaba? Nie, słabe bywały filmy, w których występował. On zawsze trzymał poziom.
Punkt piąty – wróć do kina masowego, ale na własnych zasadach. Tu też się udało.

Komentarze 0