Scottie Pippen - czarna owca "The Last Dance". Dokument pokazał obie strony jego charakteru

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Scottie Pippen #33
Fot. Jonathan Daniel /Allsport

Scottie Pippen jest uważany przez wielu za jednego z najbardziej - jeśli nie najbardziej - niedocenianych koszykarzy wszech czasów. Serial dokumentalny "The Last Dance", który ugruntował legendę Michaela Jordana, jemu jednak wizerunkowo nie pomógł.

Pippen od początku emisji nie wypowiedział się publicznie na jego temat ani razu. Trudno się dziwić. Dokument uwypukla ciemniejsze strony osobowości, które zaszkodziły w karierze bezsprzecznie wybitnego gracza.

- Scottie Pippen nie jest zadowolony z tego, jak został pokazany w "The Last Dance" - tę informację dało się słyszeć niemal we wszystkich najważniejszych sportowych programach publicystycznych w ostatnich tygodniach. "Nie jest zadowolony" to oczywiście delikatne i dyplomatyczne stwierdzenie. Bliższe prawdy są bowiem określenia jak "wściekły”, "maksymalnie wkurzony" czy nawet "obrażony". Dlatego publicznie nie zabiera głosu, choć przecież jeszcze do niedawna był stałym ekspertem popularnego programu "The Jump" w ESPN - tej samej stacji, która w Stanach Zjednoczonych wyprodukowała i wyemitowała hitowy dokument.

ODMOWA WYJŚCIA NA PARKIET

"Obrażony" to znajoma pozycja w słowniku sześciokrotnego mistrza NBA, złotego medalisty olimpijskiego z Barcelony i siedmiokrotnego uczestnika Meczu Gwiazd. Pippen obraził się w kluczowym momencie playoffów w 1994 roku, gdy na 1.8 sekundy przed końcem meczu numer trzy z New York Knicks (którzy prowadzili w tej serii 2-0) Phil Jackson rozrysował ostatnią akcję pod Toniego Kukoca. W odpowiedzi usłyszał on (wówczas) lidera Bulls: "Nie podoba mi się to". Jackson w swoim stylu odparł: "Nieistotne, tak wygląda zagrywka i tak będzie". - W takim razie zdejmij mnie z parkietu - uznał Pippen. - W porządku. Usiądź więc na ławce - odrzekł trener.

Chwilę później Kukoc trafił zwycięski rzut, który odmienił losy - rozstrzygniętej, wydawałoby się - serii, ostatecznie przedłużonej przez Bulls aż do siedmiu spotkań. Warto dodać, że w tamtym sezonie Kukoc trafił trzy zwycięskie rzuty w ostatnich sekundach.

Decyzja szkoleniowca zespołu z Chicago, który przecież nie mógł skorzystać z grającego wtedy w niższej lidze baseballa Michaela Jordana, wydawała się więc uzasadniona. Gdy Chorwat trafił do kosza, a publiczność fetowała zwycięstwo, kamery uchwyciły zmarszczone oblicze Jacksona, który bez śladu uśmiechu na ustach skierował się w stronę pomieszczenia, w którym organizowano konferencje prasowe. W pokoju z dziennikarzami był bardzo oszczędny w słowach. - Jeśli chodzi o ostatnią akcję, Scottie nie chciał być jej częścią, więc posadziłem go na ławce i tylko tyle mam do powiedzenia w tym temacie. Jutro rany trenujemy normalnie o jedenastej. Do widzenia - uciął.

Pippen później żałował swojego zachowania i przeprosił kolegów, ale niesmak pozostał, a legenda zbudowana wokół tej jednej sytuacji przetrwała po dziś dzień i stanowi olbrzymią plamę na jego spektakularnym CV. Tamten zespół Bulls, który przecież osiągał wyniki powyżej oczekiwań, prowadzony przez będącego w życiowej formie Pippena, już nigdy nie podniósł się po tym wstydliwym zachowaniu najlepszego zawodnika. Dopiero powrót Jordana niespełna rok później zmienił sytuację. Pippen miał fenomenalny sezon. Był liderem drużyny we wszystkich najważniejszych kategoriach (śr. 22 pkt, 8.7 zb, 5.6 asyst na mecz) i został MVP Meczu Gwiazd. Dzięki niemu ekipa z Chicago wygrała 55 meczów w sezonie zasadniczym i rozpoczynała playoffy rozstawiona z numerem trzecim na Wschodzie. A jednak do dziś wszyscy pamiętają głównie incydent z tego pamiętnego wieczoru ze spotkania numer trzy z Knicks.

WOJNA O KONTRAKT

Trzy lata później znów "obrażony" Pippen celowo zwlekał z przeprowadzeniem operacji i opuścił początek sezonu 1997/98, zostawiając kolegów w trudnej sytuacji, ponieważ nie był zadowolony z kontraktu, który... dobrowolnie podpisał siedem lat wcześniej. To prawda, warunki umowy były dla niego niekorzystne - pod względem zarobków zajmował dopiero szóste miejsce w zespole i nie mieścił się nawet w pierwszej setce w NBA!

Sam jednak się na to zgodził, gdy przedłużał umowę w trakcie finałów w 1991 roku (łącznie 18 milionów dolarów za osiem lat) i nie potrafił przewidzieć, że salary cap znacząco wzrośnie w nadchodzących sezonach. Zresztą właściciel Bulls Jerry Reinsdorf był znany z tego, że nie lubił wydawać pieniędzy. Nawet Jordan, który w całej karierze zarobił na parkietach NBA mniej od Pippena (87 milionów w porównaniu ze 110 milionami!) odkuł się finansowo dopiero w dwóch ostatnich sezonach w Chicago, a przecież był bezsprzecznie najlepszym koszykarzem świata w latach 90. MJ jednak nie kalkukował, w każdym meczu grał na najwyższych obrotach. Dlatego w "The Last Dance" przyznał, że cały zespół był rozczarowany "egoistycznym" zachowaniem Pippena".

Po zdobyciu sześciu mistrzowskich tytułów jeden z najlepszych skrzydłowych wszech czasów wreszcie dostał swój wymarzony kontrakt (66 milionów na 5 lat) i trafił do Houston Rockets. Stało się to możliwe głównie dlatego, że Charles Barkley zgodził się na obniżone zarobki, aby zmieścić wszystkie wynagrodzenia w salary cap. Szybko jednak żałował swojej decyzji. Dawni koledzy z Dream Teamu przestali być kolegami w gorącym Teksasie i już po kilku miesiącach Pippen został wyekspediowany do Portland.

- Bardzo mnie rozczarował. Chciał odejść już po roku i powinien za to wszystkich przeprosić - mówił Barkley. - Nie przeproszę go nigdy, nawet mając przystawiony do głowy pistolet. To prędzej on powinien mnie przeprosić, że biegał po parkiecie z tłustym tyłkiem. To egoista, który nie ma w sobie pasji do wygrywania. Dlatego nie chciałem już więcej grać w Houston. Powinienem był słuchać Michaela (Jordana), który już dawno mówił mi, że Charles nigdy niczego w życiu nie wygra, bo nie ma odpowiedniego podejścia do koszykówki - skomentował Pippen na antenie ESPN. Barkley w swoim stylu żartował: - Mówi, że nigdy nie przeprosi. No cóż, ja zawsze noszę pistolet przy sobie. Tak więc jeśli pewnego dnia zostanę aresztowany za morderstwo, to będziecie wiedzieć, z jakiego powodu.

NAJLEPSZY NUMER DWA

Często słyszy się argument, że "Pippen nigdy nie zdobył mistrzowskiego tytułu bez Jordana". Można go jednak równie dobrze odwrócić i stwierdzić: "Jordan nigdy nie zdobył mistrzowskiego tytułu bez Pippena". Nie ulega wątpliwości, że to MJ był samcem alfa, liderem i zarazem najlepszym zawodnikiem najwybitniejszej dynastii w historii NBA. Jednak do osiągnięcia tych sukcesów potrzebował swojego ulubionego partnera, prawdopodobnie najbardziej wszechstronnego gracza tamtej dekady.

Mało tego - to Pippen był bliższy zdobycia swojego siódmego pierścienia z Portland Trail Blazers niż Jordan po powrocie z Washington Wizards, z którymi w dwóch sezonach nawet nie zakwalifikował się do play-offów. W pamiętnym sezonie 1999/2000 Blazers w decydującym siódmym meczu finałów Konferencji Zachodniej z Los Angeles Lakers prowadzili na początku czwartej kwarty, na terenie rywala, 75:60, a Pippen wykonywał gesty pod adresem siedzącego na ławce rywali Phila Jacksona. Wtedy jednak Lakers odrobili straty i - po słynnym lobie Kobego Bryanta do Shaquille’a O’Neala, przypominanym przez wszystkie telewizje świata do dziś - awansowali do finału.

- Pippen był fatalnym kolegą z zespołu. Zapomnieliście już, jak to wyglądało, gdy nie miał obok siebie Jordana? On zawsze był zazdrosny i samolubny, na parkiecie oraz poza nim. Nie chciał wrócić na parkiet, gdy zagrywka nie została rozpisana pod niego? Opóźnił operację, aby odpuścić początek sezonu? Klasyczny Pippen - ocenia Doug Gottlieb z Fox Sports. "The Last Dance" jest filmem poświęconym głównie Michaelowi Jordanowi i tak powinno być. Pippen był świetny, jeden z 50 najlepszych koszykarzy w historii, ale to Jordan zdominował tamtą epokę. To on był supergwiazdą. I ludzie chcą głównie oglądać Jordana. Nie ma w tym nic złego - komentował Chris Broussard.

Był prawdopodobnie najlepszym obrońcą w latach 90., obdarzonym wyjątkowo długimi ramionami. Potrafił wywierać presję na najlepszym ofensywnym graczu drużyny przeciwnej, jak nikt inny. Był także najlepszym numerem dwa dla supergwiazdy w historii NBA. Do dziś jednak budzi kontrowersje i nie może znaleźć wewnętrznego spokoju. Czuje się niedoceniany, pomijany w rankingach, degradowany do roli "giermka Jordana". Wieczny maruda i malkontent, ale zarazem obiektywnie wybitny koszykarz.

Minęło ponad dwadzieścia lat, ale nic się nie zmieniło. "The Last Dance" wszystko uwypuklił - ciemne i jasne strony Scottiego Pippena.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W jego sercu na zawsze pozostaje Los Angeles i drużyna Jeziorowców. Marcin Harasimowicz przesyła korespondencję z USA, gdzie opisuje najważniejsze wydarzenia ze świata NBA.