Siedem lat rozczarowań Los Angeles Clippers. Doc Rivers uznany za winnego

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Los Angeles Clippers v Orlando Magic
Fot. Michael Reaves/Getty Images

Gdy w 2013 roku opuszczał Boston Celtics, robił to, bo nie chciał brać udziału w przebudowie. Celtowie pożegnali wtedy Paula Pierce'a oraz Kevina Garnetta, era Big Three dobiegła końca. Glenn „Doc” Rivers przeniósł się do Los Angeles z zamiarem walki o tytuł dla Clippers. Ale po siedmiu latach jego przygoda z klubem kończy się bez sukcesów – w poniedziałek Doc został zwolniony.

Kadencja Riversa w roli szkoleniowca Clippers z pewnością nie można uznać za okres udany. W tym czasie ani razu nie udało się jego drużynie przejść choćby drugiej rundy. Łącznie przez te siedem lat wygrał tylko trzy serie fazy play-off . Mówiąc wprost, jest to wynik katastrofalny. Dla porównania Frank Vogel tylko w bańce wygrał trzy serie, wprowadzając Los Angeles Lakers do finałów. Z kolei Brad Stevens – następca Riversa w Bostonie – już trzykrotnie od 2013 roku doprowadził Celtics do finałów konferencji. Największym sukcesem Riversa pozostaje więc mistrzostwo zdobyte w Bostonie dwanaście lat temu. Jakby nie patrzeć, dla tamtej drużyny Doc był trenerem wręcz idealnym.

Celtics z sezonu 2007/08 to w jakimś sensie był samograj, ale z drugiej strony tamta grupa zawodników potrzebowała tego typu szkoleniowca. Rivers to trener wyraźnie nastawiony na gracza, na budowanie relacji. Dobry motywator i mówca. To zresztą on stał za wprowadzeniem filozofii życia „Ubuntu” do drużyny, co doskonale wyjaśnił w netflixowej serii dokumentów The Playbook. Tę filozofię najpierw zaadaptowali najmłodsi w zespole, a potem wzmocnili ją liderzy – jak Kevin Garnett, Paul Pierce czy Ray Allen. Jego wkład w ostateczny sukces Celtów był niepodważalny, także za sprawą doboru odpowiednich ludzi do sztabu. Najlepszym tego przykładem był ówczesny asystent Tom Thibodeau, wtedy specjalista od obrony i architekt świetnego bloku defensywnego Celtics.

JEDYNY TAKI TRENER

Jednocześnie tamten sukces w Bostonie okazał się niemożliwy do powtórzenia w innych warunkach. Znamienne jest zresztą to, że wspomniany odcinek o Riversie z dokumentu Netflixa prawie w całości skupia się właśnie na tamtym mistrzowskim sezonie Celtics. Dla Clippers ktoś taki jak Rivers był tymczasem swego rodzaju… gwoździem do trumny. Przegrać serię mimo prowadzenia 3-1 to akurat dla tego trenera i tej drużyny nic nowego. Rivers miał już w karierze dwa podobne przypadki, w tym już jako szkoleniowiec Clippers w 2015 roku. Wtedy to Houston Rockets wyszli obronną ręką z 1-3. Warto dodać, że Doc to jedyny trener w historii NBA, który ma na koncie więcej niż jedną taką przegraną serię:

Ale przegrać serię mimo prowadzenia 3-1 po trzech meczach, w których drużyna w każdym trwoni dwucyfrową przewagę to już całkiem spora sztuka. Na tyle duża, że taki „wyczyn” Clippers już określa się jako jeden z najgorszych upadków i zawodów w historii NBA. Nie ma się jednak czemu dziwić, bo oczekiwania w Los Angeles na starcie sezonu były ogromne. Kawhi Leonard dołączył do drużyny, by współpracować z Paulem George'em. Po raz pierwszy w historii klubu Clippers byli rzeczywistym kandydatem do mistrzostwa. I musieli za to słono zapłacić. Oddali bowiem nie tylko utalentowanego Shaia Gilgeousa-Alexandra, ale także aż siedem wyborów w pierwszej rundzie draftu. Skończyło się tymczasem jak zwykle, czyli na wielkim rozczarowaniu.

To rzecz bardzo dobrze znana kibicom Clippers, którzy nigdy jeszcze nie posmakowali gry swojego ulubionego zespołu choćby w finale konferencji. To pomimo faktu, że w ostatnich latach grali tam najpierw Chris Paul i Blake Griffin, a teraz Kawhi Leonard i Paul George. Warto przy okazji dodać, że Rivers od 2014 roku prócz funkcji trenera pełnił także rolę generalnego menedżera. Ale w roli człowieka odpowiedzialnego za ruchy kadrowe odnalazł się dużo gorzej, więc w 2017 roku z tych obowiązków został zwolniony.

Podsumowując, siedem lat pracy Riversa w Mieście Aniołów wygląda tak:

2014: 4-3 vs Warriors, 2-4 vs Thunder 2015: 4-3 vs Spurs, 3-4 vs Rockets 2016: 2-4 vs Blazers 2017: 3-4 vs Jazz 2018: bez awansu do fazy play-off 2019: 2-4 vs Warriors 2020: 4-2 vs Mavericks, 3-4 vs Nuggets

Jednak nie tylko o brak wyników tutaj chodzi. Choć trudno jest zrzucać całą winę na trenera oraz sztab szkoleniowy, to jednak trzeba głośno powiedzieć, że Rivers po raz kolejny zawiódł. Po pierwsze dlatego, że Clippers od początku mieli ogromne problemy, aby zintegrować dwie nowe twarze – jednocześnie te najważniejsze – z resztą zespołu. Chemia w drużynie od początku była sporym kłopotem. Tymczasem przecież to właśnie zadaniem trenera jest zadbanie o to, by zawodnicy wskoczyli dla siebie w ogień. To zresztą udawało się Riversowi w Bostonie, ale już niekoniecznie w Los Angeles.

Nie pomagały oczywiście kontuzje, a co za tym idzie mnóstwo zmian w ustawieniach. To nigdy nie jest dobre dla drużyny, która dopiero uczy się ze sobą grać. Było także sporo nieprzewidzianych wydarzeń. Wszak siedmiu zawodników Clippers pojawiło się w bańce z opóźnieniem. Powodem był nie tylko COVID-19, ale też śmierć bliskich członków rodziny. Wszystko to mocno utrudniło „docieranie się” drużyny, a zdobycie mistrzostwa przez drużynę, która wciąż i wciąż nie może znaleźć się na tej samej stronie, jest ogromnym wyzwaniem. Nieważne jak dobrych pod względem indywidualnym ma zawodników.

DOPÓKI OKRĘT NIE ZATONIE

Ale jest jeszcze jeden powód, aby winić Riversa. To coś, co odróżnia trenerów dobrych od wielkich. To coś, z czym od lat problem ma też m.in. Mike Budenholzer, a więc szkoleniowiec Milwaukee Bucks. Umiejętność szybkiego reagowania i wprowadzania zmian z meczu na mecz. W sezonie zasadniczym nie jest to aż tak potrzebne, bo co mecz to inny przeciwnik. Ale w fazie play-off kluczowe jest mieć takiego trenera, który rzeczywiście potrafi sprawnie reagować na to, co dzieje się na parkiecie. Wszak grasz kilka meczów z rzędu z jednym rywalem, który spotkanie po spotkaniu ma tych samych zawodników.

Pod tym względem Riversa i jego sztab należy oceniać więc surowo. Dlaczego? Clippers nie znaleźli żadnej odpowiedzi na akcje pick-and-roll duetu Murray-Jokić. Zmiany w ustawieniu były na tyle dziwne i niejasne, że mogły powodować ból głowy. Uparcie stawiano na Montrezla Harrella, który miał ogromne problemy z Jokicem. Mimo to w meczu numer siedem zagrał prawie dwa razy więcej minut niż Ivica Zubac, który w bańce był po prostu dużo pewniejszy. Zabrakło też większej roli dla JaMychala Greena, który w ograniczonym czasie gry radził sobie bardzo dobrze w pojedynkach z Jokicem. Rivers do samego końca, dopóki jego okręt całkowicie nie zatonął, sztywno trzymał się swojego planu, choć ten pełen był wad.

GettyImages-1272716833-1024x708.jpg
Fot. Douglas P. DeFelice/Getty Images

Tak myśleli ponoć nawet niektórzy zawodnicy Clippers. Dodatkowym problemem dla chemii w zespole mógł być fakt, że Doc miał mieć w drużynie swoich faworytów. To najprawdopodobniej tłumaczy, dlaczego Lou Williams oraz wspomniany Harrell wciąż cieszyli się ogromnym zaufaniem trenera, choć obaj w bańce zaliczyli w stosunku do sezonu zasadniczego tak duży regres jak chyba żaden inny zawodnik. Drużyna z Los Angeles mocno na tym ucierpiała, bo ta dwójka była podstawą ławki rezerwowych. Ich słaba gra po atakowanej stronie parkietu nie mogła już więc „wyrównać” ich wad w defensywie. To było z kolei jeszcze jednym wielkim ciosem dla Clippers.

ZEGAR TYKA CORAZ GŁOŚNIEJ

Oczywiście ogromna część winy spada więc także na samych zawodników, w tym również na dwóch liderów. Leonard oraz George zawiedli w szczególności w decydującym meczu numer siedem, kiedy wspólnie zdobyli mniej punktów (24) i trafili mniej rzutów (10/38) niż sam jeden Jamal Murray (40 punktów, 15/26). Zawiedli również jako liderzy per se. Wedle doniesień prasowych dziennikarzy "The Athletic" czy "The Ringer" to mało kto szanował tam w ogóle zdanie George'a. Zdaje się więc, że bałagan w szatni Clippers był dużo większy, niż mogłoby się to wydawać… A za to w największej mierze odpowiadać powinien trener.

Decyzja o tym, by zwolnić Riversa – który miał jeszcze dwa lata ważnego kontraktu – dla niego samego była zaskakująca. Ale to jasny sygnał wysłany przez Clippers, że wyczerpany został limit niepowodzeń tego szkoleniowca. W zasadzie odkąd tylko trafił do Los Angeles to w pewien sposób „jechał” na swojej reputacji trenera z mistrzowskim doświadczeniem. Sęk w tym, że nie szły za tym żadne sukcesy. Nawet teraz, w momencie, gdy otrzymał do rąk najlepszy skład Clippers w historii klubu, jego mistrzowskie doświadczenie na nic się zdało. Doc bez pracy długo zostać nie powinien, ale wśród faworytów do tytułu jest już chyba spalony.

Tymczasem dla LAC zwolnienie trenera jest pierwszym krokiem w nowym sezonie. Teraz czas na szukanie nowego, co nigdy łatwe nie jest. Wśród kandydatów wymienia się takie nazwiska jak Ty Lue czy Sam Cassell. Obaj byli asystentami w sztabie Riversa, więc taki ruch byłby bardziej z serii wymiany siekierki na kijek. Dla tego pierwszego, mistrza NBA z Clevland Cavaliers z 2016 roku, byłby to powrót na ławkę trenerską, podczas gdy dla drugiego debiut w takiej roli. O powrocie do pozycji szkoleniowca wciąż marzy także Jeff Van Gundy – obecnie ekspert stacji ESPN. Jego nazwisko od lat przewija się w kuluarach przy okazji wciąż otwierających się w lidze wakatów trenerskich.

Ciśnienie na wygrywanie w Los Angeles wciąż jest jednak bardzo duże, bo klub postawił na szali całą swoją przyszłość, aby móc sparować ze sobą Leonarda i George’a. Dla tej dwójki równie ważny był powrót „do domu”, czyli do rodzinnego Los Angeles, natomiast walka o tytuł to nie był jakiś tam dodatek. To miał być cel numer jeden, a teraz zegar będzie tykał jeszcze głośniej… Otóż i jeden, i drugi mogą po sezonie 2020/21 skorzystać z opcji zawodnika w umowie, wejść na rynek wolnych agentów i odejść z klubu. Taki scenariusz jest w tej chwili dość mało prawdopodobny, ale… Zmiana trenera potwierdza, że Clippers tego scenariusza rzeczywiście się boją i chcą zrobić wszystko, aby tego uniknąć.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.