Skąd wzięła się loteria draftu NBA, czyli jak Patrick Ewing wylądował w New York Knicks

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Patrick Ewing
Fot. Bettmann/Getty Images

Za nami kolejna loteria draftu NBA. W tym roku najbardziej cieszyli się kibice Orlando Magic – ich drużyna po raz czwarty w historii klubu wylosowała numer jeden w naborze. Skąd jednak wzięła się w ogóle idea losowania? Wszystko miało swój początek w połowie lat 80., a za pomysłem stał nowy wtedy komisarz David Stern. Pierwsza loteria przeszła zresztą do historii nie tylko ze względu na przełomowość, ale również ze względu na... teorie spiskowe. Bo choć minęło od niej już niemal 40 lat, to wciąż wywołuje spore emocje – nie tylko w Nowym Jorku.

Lew Alcindor zaczynający karierę w Suns? Bill Walton trafiający do 76ers, zamiast do Blazers? A może Magic Johnson w Chicago, a nie w Los Angeles? Przez lata o pierwszym wyborze w drafcie NBA decydował rzut monetą. Dwa najgorsze zespoły z obu konferencji miały szanse 50/50, aby wybierać z jedynką. Sprzyjało to celowemu przegrywaniu, bo w najgorszym przypadku najgorsza drużyna całego sezonu wybierała przecież z drugim numerem – jeśli przegrała rzut monetą. Wystarczyło tylko trochę orientować się w koszykówce akademickiej, by odpowiednio przygotować się pod słabszy sezon i zgarnąć w ten sposób jakiś topowy talent, który może odwrócić losy organizacji.

Oczywiście w latach 70. i 80. skauting nie był aż tak bardzo rozwinięty, jak dzisiaj. Często odbywał się pocztą pantoflową. Nie zawsze ci najlepsi zawodnicy byli tak oczywiści. Zdarzali się jednak i tacy, którzy dominowali w NCAA na tyle, że każdy zdawał sobie sprawę, że to właśnie o ich pozyskanie rzucana będzie moneta. Alcindor (później znany jako Kareem Abdul-Jabbar), Walton, Johnson... A w 1985 roku także Patrick Ewing, który od początku zapowiadał się na kolejnego fantastycznego środkowego w lidze, którą Magic, Bird i chwilę potem Jordan tak naprawdę dopiero przejmowali. Zanim do tego doszło, wciąż dominowało przeświadczenie, że to przede wszystkim na podkoszowych buduje się mistrzowskie drużyny.

ZROBIĆ SZUM

Dość powiedzieć, że w latach 1983-1987 aż pięć razy z rzędu numerem jeden w drafcie był właśnie center. Najwięcej ekscytacji niósł 1985 rok, bo to właśnie wtedy do ligi trafić miał Ewing. Zanim twarzą NBA został Michael Jordan – w maju 1985 był przecież dopiero po swoim debiutanckim sezonie – to karty rozdawać miał właśnie mierzący siedem stóp środkowy uczelni Georgetown.

Ewing potrafił wszystko (według ekspertów nie miał dosłownie ani jednej słabości; zaraz po jego wyborze na grafice w rubryce „mocne strony” umieszczono tekst „chyba żartujesz?”) i jeszcze przed pierwszym meczem na parkietach NBA był wielką gwiazdą. W czterech sezonach w NCAA trzy razy prowadził Hoyas do wielkiego finału, zdobywając jedno akademickie mistrzostwo.

W międzyczasie młody, ale bardzo ambitny komisarz David Stern, który stanowisko objął w lutym 1984 roku, próbował rozwiązać problem celowego przegrywania w NBA, czyli jeden z wielu kłopotów ligi w tamtych czasach. Stern nie był zadowolony z tego, co działo się rok wcześniej, gdy drużyny walczyły o Akeema Olajuwona w drafcie 1984. Wtedy rzut monetą wygrali Houston Rockets – zresztą drugi rok z rzędu.

Wprowadzenie loterii było tak naprawdę jedną z pierwszych decyzji nowego komisarza. Co więcej, Stern zdecydował też wtedy, że całe wydarzenie warto pokazać w telewizji. Loteria miała zrobić szum – nieważne jaki. I w sumie zadanie spełniła, bo było i w zasadzie wciąż jest o niej głośno.

PIERWSZA TAKA LOTERIA

Warto jednak zauważyć, że choć dzisiaj takie rozwiązanie – pokazywanie tego typu wydarzeń w telewizji – jawi się jako oczywistość, to jednak wtedy rzeczywistość była zupełnie inna. NBA nie była taką marką, jaką jest dziś. Wręcz przeciwnie: dopiero zaczynała wchodzić na salony po latach bycia tak naprawdę podrzędną atrakcją dla amerykańskiego kibica.

Ciągłe skandale narkotykowe, bójki na meczach, a do tego fakt, że część spotkań fazy play-off nie pokazywano nawet na żywo. To był taki moment, jeszcze zanim Bird, Magic i przede wszystkim Jordan nie odmienili wszystkiego na dobre w drugiej połowie lat 80., gdy liga do wielu przedsięwzięć musiała sama dopłacać.

Także pierwsza loteria draftu okazała się sporym wyzwaniem. Trzeba było wymyślić nie tylko jej reguły, ale też sam sposób losowania. Ostatecznie postanowiono, że wszystkie siedem zespołów, które nie awansowały do fazy play-off, będą miały takie same szanse na pierwszy wybór w naborze. Ale jak sprawić, by losowanie było ciekawe dla widza? Liga zwróciła się m.in. do ludzi od organizacji debat prezydenckich. Pomysłów było kilka, ale ostatecznie pierwsza w dziejach ligi loteria odbyła się przy pomocy... wielkich kopert (z logotypami drużyn, które można było przynajmniej dostrzec na 20-calowych telewizorach) umieszczonych w sporych rozmiarów bębnie losującym.

W INTERESIE LIGI

Nowe reguły wprowadzały dużo większą nieprzewidywalność. Oznaczały bowiem, że najgorszy zespół w lidze ma takie same szanse na jedynkę draftu, jak drużyna, która mogła ledwo nie wejść do fazy play-off. W tamtym sezonie najgorsi byli Golden State Warriors. Rok wcześniej mieliby gwarantowany co najmniej drugi wybór. Najlepsi z najgorszych byli z kolei New York Knicks po najsłabszym sezonie od dwóch dekad. I już przed samą loterią jasne było, że lidze bardzo na rękę byłoby, gdyby Ewing trafił właśnie do Wielkiego Jabłka. Pisał o tym nawet New York Times. Tak duże nazwisko w tak dużym rynku to było dokładnie to, czego potrzebował Stern na samym początku swoich rządów w NBA – szczególnie na rok przed końcem obowiązującej umowy telewizyjnej.

Koperty z bębna po kolei wyciągał sam komisarz. Jedna po drugiej ustawiał je na specjalnie przygotowanym stelażu, a potem od końca otwierał, objawiając światu kolejność draftu. Jako ostatnich wylosował... Warriors, czyli najgorszą drużynę poprzedniego sezonu zasadniczego. Koperta po kopercie doszedł aż do tej, którą wylosował jako pierwszą. Brakowało już tylko logotypu jednego zespołu: Knicks. A to oznaczało, że Ewing rzeczywiście wyląduje w Nowym Jorku.

W ciągu kolejnych godzin tamtejszych kibiców ogarnęło prawdziwe szaleństwo, a po bilety na nowy sezon NYK dzwoniły już setki ludzi. Zadowolony z takiego obrotu spraw miał być też sam Ewing.

KOPERTA Z ZAMRAŻARKI

Radości nie krył także komisarz Stern – kiedyś kibic… Knicks. Jak mówił w rozmowie z dziennikarzami, chodziło przede wszystkim o to, jak dużym zainteresowaniem cieszyło się samo wydarzenie. Loteria przykryła narkotyki, straty finansowe i wszystko, co złe w NBA.

Komisarzowi nie przeszkadzały nawet te głosy, że wydarzenie była ustawione. Wskazywano, że róg koperty z logotypem Knicks był lekko zagięty. Spekulowano też, że koperta mogła być wcześniej w zamrażarce, dzięki czemu Stern wiedział, że to tę najzimniejszą powinien wyciągnąć najpierw. – Niech mówią, co chcą, byleby odpowiednio wymawiali nazwę ligi – odpowiadał Stern w myśl zasady, że lepiej by mówili cokolwiek, niż nie mówili wcale.

Loteria okazała się wielkim sukcesem marketingowym. Była też niejako pierwszym triumfem Sterna, który w kolejnych latach zaczął prawdziwą rewolucję i z pomocą odpowiednich zawodników stworzył z NBA globalną markę. Losowanie numerków było również przełomem, jeśli chodzi o „tankowanie” w lidze (choć nie wyeliminowało tego zjawiska w całości). Kilka lat później dopracowano formułę, zapewniając najgorszej drużynie sezonu miejsce co najmniej w TOP 4 naboru. Od tego czasu kilka razy wprowadzano jeszcze zmiany (np. dziś losowanie odbywa się z pomocą piłeczek ping-pongowych), ale sam pomysł przetrwał.

NIE POTWIERDZAM, NIE ZAPRZECZAM

Z czasem zaczęły też pojawiać się kolejne teorie spiskowe. Tak było m.in. w 2012 roku, gdy loterię wygrali New Orleans Pelicans, czyli zespół należący de facto do ligi, która była wtedy w trakcie jego sprzedaży. Jedynka w drafcie na pewno pomogła dopiąć transakcję. Albo w 2016 roku, gdy Dikembe Mutombo już na kilka godzin przed loterią pogratulował swojej byłej drużynie zwycięstwa. Wpis usunął, internet nie zapomniał, a Philadelphia 76ers rzeczywiście wylosowali numer jeden.

Dotąd jednak najczęściej powraca się do tej pierwszej loterii, dzięki której Ewing wylądował w Nowym Jorku. Stern po latach różnie wypowiadał się na ten temat, nigdy jednak nie potwierdzając – jak i nigdy do końca nie zaprzeczając – że wszystko było ustawione.

Jak było naprawdę, najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy – co dodatkowo buduje przecież legendę tego typu historii. Nie da się ukryć, że liga niekiedy ma interes w tym, by pewne rzeczy potoczyły się tak, a nie inaczej. Tamta loteria była dobrym tego przykładem, choć z drugiej strony Stern zwracał też kiedyś uwagę, że nikt nie miał wtedy czasu myśleć o ustawianiu czegokolwiek, bo wszyscy byli zbyt zajęci przygotowywaniem nowego wydarzenia tak, by niczego nie popsuć. Pewne jest jednak, że był to jeden z pierwszych momentów, gdy o NBA zaczęło być głośno, a sama idea była na tyle dobra, że przetrwała do dziś.

POMYSŁ DOBRY OD POCZĄTKU

Tegoroczną loterię wygrali Orlando Magic, którzy w czerwcowym naborze wybierać będą z jedynką (po raz czwarty w historii klubu). Co ciekawe, od czasu wprowadzenia loterii tylko Los Angeles Clippers wygrali ją więcej razy, choć dwukrotnie musieli oddać swój wybór innym zespołom w ramach transferów wykonanych przed loterią.

Spośród 30 drużyn obecnych dziś w NBA, dziewięć nigdy nie zaznało smaku wygranej: Hawks, Mavericks, Nuggets, Pacers, Lakers, Grizzlies, Heat, Thunder oraz Jazz. Tymczasem spośród ostatnich 25 zawodników, którzy zostali MVP sezonu zasadniczego, dziewięciu zostało wybranych z pierwszym numerem draftu.

Samo zwycięstwo w loterii niczego nie musi oczywiście gwarantować. Dobrze wiedzą o tym choćby Magic (tak Shaq, jak i Dwight Howard doprowadzili ich do wielkiego finału, ale nie do mistrzostwa), czy również… Ewing i Knicks. Bo choć środkowy zrobił w Nowym Jorku fantastyczną karierę, to tytułu nie wywalczył (był jednak blisko choćby w 1994 roku, gdy Knicks dopiero w finale rozgrywek po siedmiu meczach przegrali z Houston Rockets). Przez lata było też kilku zawodników wybranych z jedynką, o których kibice dawno już zapomnieli lub chcieliby zapomnieć. Najważniejsze to wciąż tylko i aż dobrze wybrać w naborze – niezależnie od tego, jaki numerek wylosujesz.

Ale loteria draftu swoje zadanie spełnia w stu procentach: i to od samego początku istnienia. Jest ciekawa, nieprzewidywalna, istotna. Nieważne jak, ale się o niej mówi – czy to w kontekście tegorocznej reakcji Damiana Lillarda na pech Blazers, czy w kontekście teorii spiskowych.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.
Komentarze 0