Prawie milion obserwujących na Instagramie, miesięcznie ponad 1,5 miliona słuchaczy na Spotify i albumy sprzedawane w dziesiątkach tysięcy kopii. Czemu Tom MacDonald zawdzięcza swój sukces?
Artykuł pierwotnie opublikowany w maju 2023 roku
Cancel culture rządzi światem, planeta zwariowała. Wszystko, co mówimy, jest homofobiczne albo rasistowskie. Jeśli jesteś biały, jesteś uprzywilejowany i automatycznie winny – rapuje w utworze Fake Woke Tom MacDonald; jeden z pierwszych raperów na świecie, którzy nie tylko dotarli do konserwatywnej publiki, ale też sporo na niej zarobili.
Korwiniści zamiast neonazistów
O amerykańskich raperach, którzy promowali Donalda Trumpa czy domagali się budowania muru na granicy z Meksykiem, pisał w piątym wydaniu newonce.paper Jacek Sobczyński. I choć teoretycznie Tom MacDonald wpisuje się w tę grupę, to trudno zestawić go w jednym rzędzie z resztą hip-hopowych prawaków. W przeciwieństwie do Tysona Jamesa czy rzucającego n-wordami Adama Calhouna MacDonald nie jest jednorazową ciekawostką, tylko mocno zakorzenionym w środowisku graczem, którego lojalny fanbase wznosi na szczyty.
MacDonalda wyróżnia również podejście; choć politycznie skręca w prawo, to robi wszystko, żeby uchodzić za centrystę, który po prostu nie zwariował i jest normalny. Nieustannie pilnuje, żeby nie przesadzić i nie przekroczyć granicy. Nie zapożycza języka od Calhouna (mimo że nagrał z nim płytę), nigdy publicznie nie poparł Trumpa (mimo że były prezydent USA obserwował go na Twitterze) i nie widział nic złego we współpracy z transseksualną artystką. Dlatego też nie został idolem małej grupki neo-nazistów, tylko liczonych w milionach amerykańskich odpowiedników korwinistów; wyznawców brania wszystkiego na chłopski rozum.
Jeśli czarnoskóry pije obok mnie koniak, nie myślę potem, że ulubionym drinkiem wszystkich czarnoskórych jest Hennesy! – rapuje w WhiteBoy, a ludzie w komentarzach cieszą się, że wreszcie ktoś powiedział prawdę o rasizmie, który – jak twierdzą – nie istnieje. W Fake Woke MacDonald świadomie ignoruje sedno sprawy, śpiewając: Black Lives Matter to najgłupsza nazwa, system nas wszystkich niszczy dokładnie tak samo! W Everybody Hates Me szydzi z feministek. Natomiast w Straight White Male prześmiewczo podsumowuje: Nie jestem rasistą. Lubię czarnoskórych ludzi, czarnego Jezusa i czarną kawę.
To właśnie żarty i populizmy zapewniły mu sławę, to dzięki nim zebrał wokół siebie słuchaczy, których wcześniej pomijał rapowy przemysł. Chodzi o powstałą w wyniku boomu na rap nową grupę odbiorców; białych reprezentantów biednej klasy średniej, którzy żyją na marginesie, ale nie należą do społeczności powszechnie uznawanych za dyskryminowane. Jest dużo białych ludzi, którzy zadają sobie pytanie: „a co ze mną? Moje życie też jest popieprzone" – mówił w wywiadzie MacDonald, kiedy dziennikarz The Rolling Stone zapytał go rasizm w stosunku do białych.
Prawicowy rap zaangażowany
Dość szybko zdałem sobie sprawę, że najwięcej robią dla mnie ci, którzy mnie nienawidzą – opowiadał, nie ukrywając, że hojnie korzysta z polaryzacji społeczeństwa: Ale nie jestem w tym sam! To samo robi CNN czy Fox News – twierdził. MacDonald żeruje na tematach, które dzielą Amerykanów. Po premierze Whiteboy otwarcie przyznał, że chciał wszystkich wkurzyć, dlatego rapował o dumie ze ślicznych, błękitnych oczu.
Za to w wydanym niedawno singlu Dirty Money zjechał cały establishment, wcialając się w rolę mędrca, objaśniającego świat: Media mają kanały inwestycyjne sponsorowane przez Pfizera (...) Demokratów nie obchodzi, że nasi żołnierze nie mogą się wydostać z Bliskiego Wschodu (...) Życie czarnoskórych obchodzi [media], tylko wtedy gdy są zwłoki i można zarobić na protestach w obronie George’a Floyda.
Teksty takie jak te z Dirty Money ocierają się czasami o teorie spiskowe, ale trudno powiedzieć, żeby raperowi to w jakiś sposób zaszkodziło. Przez lata wypracował sobie mechanizmy obronne. Gdy rapował o rasizmie, do teledysków zapraszał czarnych aktorów. Po zarzutach, że marginalizuje problem dyskryminacji, nagrał piosenkę If I Was Black, w której nawija między innymi: Gdybym był czarny, to bałbym się chodzić po ulicy, bo sąsiedzi mieliby mnie za przestępcę. A po tym jak w Snowflakes skrytykował aborcję, udzielił wywiadu, w którym tłumaczył, że tak naprawdę nie jest za jej całkowitym zakazem. To wszystko uchroniło go przed odrzuceniem przez rynek. I choć MacDonald wciąż nie może liczyć na współpracę z mainstreamowymi raperami, to jego utwory pojawiają się w mediach – i to nie tylko tych prawicowych.
Przekaz ponad wszystko
Zgrabne odpieranie krytyki i mieszanie tematów politycznych z troską o społeczeństwo sprawia, że niektórym trudno jednoznacznie ocenić twórczość Toma MacDonalda. Z jednej strony bagatelizuje rasizm, ale z drugiej – zwraca uwagę na ważne problemy. We wspomnianym wyżej Fake Woke nie tylko atakuje liberałów i zaczepia Eminema, ale też otwarcie piętnuje promowanie narkotyków: raperzy pchają Xanax na szczyt Billboardu! Mimo wszystko jego muzyka w dużej mierze wyolbrzymia skrajne przykłady rasizmu wobec białych i atakuje ruchy antyrasistowskie i feministyczne. MacDonald bazuje na pustych sloganach i populizmie, a kapitał zbija na pogłębianiu polaryzacji, w której nie widzi nic złego.
Jego przykład jest jednak ważny i ciekawy, ponieważ w świecie coraz większych podziałów może pojawiać się coraz więcej Tomów MacDonaldów, którzy sprawią, że prawicowy rap przestanie być niszą, a zostanie stałą częścią rapowego środowiska.