Andrea Pirlo mówi, że nie myśli o dymisji, ale w tej chwili mierzy się z łatką najgorszego trenera w historii Juventusu. Niesamowity jest ten zjazd: od wielkiego piłkarza, uwielbianego w każdym zakątku świata, do człowieka wytykanego palcami, którego bierność na ławce zaczyna przerażać.
Nie ma reguły. Sukcesy w trenerce może osiągać Zinedine Zidane, który jako zawodnik wygrał wszystko. Ale może to być też Thomas Tuchel, gracz z trzeciej ligi, słyszący w wieku 24 lat, że ma kolana 40-latka. Niemcy są dziś wzorem, jeśli chodzi o burzenie murów i dawania szansy ludziom spoza środowiska. Niemniej mit wielkiego piłkarza wciąż funkcjonuje. Łatwiej wspinać się po szczeblach, gdy ma się uznane nazwisko.
Nie daje to oczywiście żadnej gwarancji sukcesu, co widzieliśmy już w przypadku Thierry’ego Henry’ego w Monaco, a dziś obserwujemy u Pirlo. Obaj oczywiście są dopiero na początku drogi. Niżej lista piłkarzy (bez kolejności, to nie jest ranking), którzy zweryfikowani zostali w kilku miejscach albo jak Neville, dostali takiego gonga, że do świata trenerów z pewnością już nie wrócą.
TONY ADAMS
W Hiszpanii zapamiętany został z nagrania telewizji Movistar+, na którym siedzący na ławce rezerwowych Isco krzyczy do Adamsa: „Kelnerzy, poproszę coca-colę!”. Chodziło o specyficzny strój legendy Arsenalu, wówczas trenera Granady. Do dziś nikt nie wie, co mu do łba strzeliło, gdy w kwietniu 2017 roku wymyślił sobie, że uratuje zespół przed spadkiem. Przegrał wszystkie siedem meczów i od tej pory nie dotyka pracy trenera.
Odkąd pamięta, w nowej roli spotkały go praktycznie same upokorzenia. Wycombe: spadek z League Two, Portsmouth: dymisja po trzech miesiącach i 10 punktach w 16 meczach. Był jeszcze Azerbejdżan i tamtejsza Gabala, ale bez wielkiej historii. A przecież mówimy o uczniu Arsene’a Wengera, byłym kapitanie The Gunners z ponad 500 meczami na koncie. Adams jedyne, co po sobie zostawił, to anegdoty i filmiki na YouTube z dziwacznymi metodami treningów. Widać, że to ekscentryk i raczej ciekawostka niż ktoś, kto faktycznie może porwać ludzi do pracy.
LOTHAR MATTHAUS
Uderzająca jest różnica w liczbie tytułów Matthausa jako piłkarza i jako trenera. Ten pierwszy miał Złotą Piłkę, był mistrzem świata i siedmiokrotnym mistrzem Niemiec, gablota wręcz ugina się od pucharów. Ten drugi nie ma absolutnie nic. Rapid Wiedeń zostawił na ósmym miejscu, z Partizanem skończył w sądzie, a reprezentację Węgier po słabym okresie obsmarował w mediach. Miał też przygodę w Brazylii. Atlético Paranaense do dziś nie wie, o co chodziło z tym, że zrezygnował po siedmiu meczach. Przez chwilę mówił o problemach osobistych i powrocie za cztery dni, ale nie wrócił już w ogóle, nie odebrał nawet rzeczy osobistych. Klub w podziękowaniu za jego profesjonalizm opublikował rachunek telefonicznych, który wykręcił w hotelu na koszt pracodawcy. Kwota wynosiła 6 tysięcy dolarów.
Matthaus nie ma też sukcesów w Salzburgu i izraelskim Maccabi Netanya. Nie wywalczył awansu na Euro 2012 z Bułgarią, więc został zwolniony. To nie może być przypadek, że w tylu miejscach pracy kończyło się fiaskiem. No i że żaden klub z Bundesligi ostatecznie po Matthausa nie sięgnął. Były obrońca Bayernu skarżył się, że kluby nie chcą go zatrudnić, bo kojarzony jest z Bawarią. Rzekomym powodem mogłyby być również bliskie relacje z „Bildem”. Dzisiaj Mattheus dobrze radzi sobie jako ekspert, gdzie można dużo mówić i nie ponosić żadnej odpowiedzialności. Nikt też nie przylepi mu łatki „zero tituli”.
GARY NEVILLE
Być może, gdyby dostał drugą szansę, okazałoby się, że wcale taki najgorszy nie jest. Neville doskonale zna się przecież na piłce, od lat ma uznaną markę eksperta w telewizji, ale no właśnie - telewizja to nie boisko i Neville już to wie. Sześć lat temu dostał do prowadzenia całkiem niezły zespół Valencii, praktycznie na dzień dobry przegrał 0:7 z Barceloną, a potem passę porażek rozciągnął do dziewięciu. Wytrwał w sumie 120 dni. Zostawił drużynę zaraz przy strefie spadkowej, czytając o sobie w prasie, że jest najgorszym trenerem w historii ludzkości.
Piłkarze Valencii po latach mówią, że za wcześniej dostał klub o takiej marce, w obcym kraju bez znajomości języka. Neville opowiadał, że w pewnym momencie był w tak złej kondycji psychicznej, że przestał przychodzić na treningi. Nie mógł znieść tego, że musi prowadzić sesje przez tłumacza i że w żaden sposób nie może wyrazić tego, kim tak naprawdę jest. Alex Ferguson radził mu: „Pozbądź się na dzień dobry ludzi, którzy idą w odwrotnym kierunku niż ty”. Nie posłuchał, chciał zgrywać miłego, co dzisiaj uznaje za błąd.
W Valencii zostały po nim monthypythonowskie sceny jak próbuje rozmawiać z piłkarzami łącząc dwa języki. „Gaya juega por la left?” (Gaya gra... na lewej?) albo „We'll play cuatro, cuatro, two” (Zagramy... cztery-cztery... dwa) to klasyka tego okresu. Najlepiej wyjaśnił go Mourinho: „Ławka trenerska to nie studio telewizyjne. W trakcie meczu nie wciśniesz przycisku „pauza”, nie rozrysujesz pisakami błędów, nie przestawisz piłkarzy na tablicy”. Neville jest dziś z powrotem uznanym ekspertem stacji Sky Sports. Raczej nie ma co się spodziewać jego powrotu do trenerki.
GIANFRANCO ZOLA
Był w Chelsea asystentem Maurizio Sarriego. Od tego czasu pozostaje bez pracy, dalej czekając na trenerski przełom, ale ten chyba już nie nadejdzie. Zola był wielkim piłkarzem w Serie A i Premier League, niestety jako trener miota się od ściany do ściany. West Ham zostawił tuż przy strefie spadkowej, w Watfordzie przegrał baraże o awans do Premier League, a przygodę z Cagliari rozpoczął od 0:5 z Palermo. Wytrwał zaledwie trzy miesiące. Fatalny był tez w Al-Arabi i Birmingham, co na długi czas wyleczyło go z samodzielnej roli pierwszego szkoleniowca. Zespół wygrał 2 mecze na 24. Zola zostawił go trzy mecze przed końcem sezonu, wystając zaledwie trzy punkty nad strefą spadkową.
DIEGO MARADONA
Argentyńczycy od lat zadawali sobie to pytanie: jak człowiek, który nie był w stanie zapanować nad swoim życiem, miał być przewodnikiem dla dwudziestu kilku młodych ludzi? Lista klubów, które prowadził Maradona to lista żenująca. Są na niej wycieczki do Dubaju i Meksyku. Każda próba kończyła się szybko i burzliwie. Gdy w 2008 roku objął reprezentację Argentyny, zaczął od wojenek z dziennikarzami. „Ssijcie dalej” - wykrzyczał na konferencji prasowej. Skończyło się dwumiesięczną absencją.
Mundial w RPA dwa lata później zakończył na ćwierćfinale i szopkami na konferencjach. Ostatnie lata spędził w Gimnasia La Plata, gdzie już na starcie wygonił siedmiu piłkarzy do rezerw, zakazał koloru zielonego i sprowadził kapłana. Innymi słowy trzeba karierę trenerską Maradony sprowadzić do anegdot. To nie był wybór podyktowany wiedzą i chęcią budowania, prędzej chwytanie się kolejnego kontraktu, byle tylko wycisnąć trochę grosza.
ZBIGNIEW BONIEK
Prezes PZPN-u rzadko wraca do tamtych czasów, ale to są powszechnie znane i łatwo dostępne fakty. Po zrobieniu kursu w słynnej szkole Coverciano zanurzył się w świat trenerki i już na starcie doznał podtopienia. Z AS Bari i US Lecce spadł z Serie A, bez sukcesu pracował w III-ligowym Sambenedettese i tylko z Avellino wywalczył awans do Serie B. Transparent „Boniek trenerem, Polska outsiderem”, który kibice wywiesili podczas meczu z Danią w listopadzie 2002 roku wymownie podsumowuje też jego epizod w reprezentacji Polski.
- Doszedłem do wniosku, że stres towarzyszący pracy trenera ligowego nie jest mi potrzebny - mówił prawie dwie dekady temu w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” - Nie chcę całe życie każdego piątku i soboty spędzać na obozie, nie chcę myśleć codziennie, kto ma pierwszy stanąć w murze, kogo posadzić na ławce. Byłem niezależny finansowo i powiedziałem sobie: moje życie jest ważniejsze, chcę się nim cieszyć. Czy rozczarowałem się zawodem? Nie - dodawał. Dzisiaj Boniek lubi powtarzać, że rola trenera w piłce jest często przeceniana i że na końcu o wszystkim decydują piłkarze. - Nigdy mi się nie zdarzyło, kiedy jeszcze grałem w piłkę, żebym po meczu mógł powiedzieć, że wygrałem dzięki trenerowi albo przegrałem przez niego. Trener nie wygrywa meczów - opowiadał w rozmowie choćby z „Expressem Ilustrowanym”.
CHRISTO STOICZKOW
Dziesięć lat spędził w trenerce, ale ten okres można spuentować tytułem menedżera miesiąca w RPA i zajęciem drugiego miejsca Mamelodi Sundowns. Poza tym posucha. A przecież mówimy o legendzie bułgarskiej piłki, gwieździe Barcelony i laureacie Złotej Piłki. Stoiczkow zawsze wyglądał na faceta, który wszystko wie najlepiej, ale tacy w zarządzeniu grupą najczęściej kończą z niczym.
Jako selekcjoner reprezentacji Bułgarii wyleciał z boiska w meczu ze Szwecją i oczywiście nie awansował na Euro 2008. Stilian Petrow powiedział, że wypisuje się z kadry, bo z tym facetem nie da się nawiązać dialogu. Wcześniej dwóch innych graczy poszło tą drogą. W piłce klubowej było jeszcze gorzej. Celta Vigo spadła przecież z ligi, a CSKA Sofia opuścił po miesiącu, gdy zobaczył, że w klubie nie ma ani pieniędzy, ani pomysłu właścicieli jak te pieniądze zdobyć.