Synoski sen dobiega końca, ale nie martwcie się białasy. Wciąż jest jeszcze szansa, żeby zobaczyć Piernikowskiego i 1988 razem na scenie. Syny znalazły się w line-upie festiwalu Tauron Nowa Muzyka w Katowicach - zagrają w piątek (30 lipca) na newonce.stage.
Zanim jednak nadejdzie time to say goodbye - przypominamy selekcję albumów, które ukształtowały synoską wrażliwość. Wyboru tych jedenastu wydawnictw dokonał sam duet...
Massive Attack - Blue Lines [1991]
1988: Zawsze mnie śmieszy, jak ludzie rozkminiają, czy coś jest hip-hopem, czy nie. Ja mam w to wbite, ale też ta płyta ma w sobie taki klimat, że nie mogę na nią patrzeć inaczej niż przez pryzmat hip-hopu właśnie. Rap Tricky'ego, 3D i Daddy’ego G, dubowy background z wokalami Horace Andy'ego, soulowa Shara Nelson i genialne klipy do Daydreaming czy Unfinished Sympathy sprawiają, że to dla mnie jeden z najważniejszych albumów. Hip-hop you don't stop cause I'm not sloppy / I like the beat so we need another copy.
Cypress Hill - Black Sunday [1993]
1988: Zapomniałem o tej płycie. Rok temu odpaliłem i zaj**ało takim flashbackiem, że mnie ścięło. Siła muzyki.
Wu-Tang Clan - Enter the Wu-Tang (36 Chambers) [1993]
1988: Pomijając cały ten powierzchowny Shaolin Wu-Tangów, kryje się dla mnie na tej płycie - i w ogóle na pierwszych płytach produkowanych przez RZA - w ch*j głęboka filozofia. To, jak zaczyna się numer C.R.E.A.M. - chodzi mi o ten pierwszy dźwięk, pierwszą sekundę, ale nie w klipie tylko na płycie, jak Raekwon zaczyna gadać… Albo te chore werble w Bring Da Ruckus; co to w ogóle ma być!?! Linie basu momentami są na tym albumie tak dziwne, że mam wrażenie jakby powstały przypadkowo. No ale wschodnia filozofia słynie z kultu przypadku, niedoskonałości i to mi się na tej płycie miksuje. Każda zgłoska w wokalu i każdy wykorzystany reverb brzmią jak niezamierzone - i w tym tkwi klucz. Dla mnie to jest najważniejsza płyta w ogóle.
Gang Starr - Hard to Earn [1994]
Piernikowski: Współpraca Guru i Premiera to coś zupełnie unikalnego. Czasami płyty Gang Starr zlewają mi się jak kilka filmów w jedną całość. Słucham tego i czuję zapach Brooklynu. Nie interesuje mnie, czy historie, które opowiada Guru, przydarzyły się jemu, czy to już po prostu uliczne legendy powtarzane przez jakiegoś typa na rogu ulicy. Code of the Streets, Tonz ‘O‘ Gunz, no i Mass Appeal.
A Tribe Called Quest - Beats, Rhymes and Life [1996]
Piernikowski: Jeden z lepszych początków płyt, jakie słyszałem. Płyta werbli i basów. Gówno na maksa minimalistyczne i wymedytowane. Dużo powietrza. Zajebiste są momenty, kiedy Q-Tip kończy i wchodzi Phife Dawg... Byli różni od siebie i to robiło to coś. No i w ogóle numer The Hop - mogę słuchać tej jednej prostej pętli cały dzień.
Wu-Tang Clan - Wu-Tang Forever [1997]
Piernikowski: Po 36 Chambers trudno mi było przekonać się do tego albumu. Pojawił się niby większy rozmach i wtedy mnie to trochę odepchnęło. Dziś ta płyta mnie rozwala. Od robiącego za intro Wu Revolution do As High as Wu Tang Get zapi***ala to na jednym oddechu jak jakiś chory mixtape. W tym miejscu muszę też wspomnieć o soundtracku do Ghost Doga, który jest czymś więcej niż soundtrackiem - jest współtworzeniem filmu, gdzie muza i Wu-Tang są podstawą klimatu całości. No i jeszcze Ol’ Dirty Bastard Return to the 36 Chambers: The Dirty Version. ODB to je**ny kot. Sposób, w jaki siedział na bitach i jak się od nich odklejał... Robił co chciał i nawet najgłupsze i najprostsze ruchy zamieniał w genialne momenty, na które czeka się od początku numeru. Charyzma w ch*j. A produkcja RZA i klimat ODB pcha mnie do wspomnienia albumu Lee Scratcha Perry’ego Black Ark in Dub. Śmieszy mnie mówienie, że coś nie jest rapem. Słuchając Lee Perry’ego widzę nić, która łączy go produkcyjnie z RZA i postaciowo z ODB.
Company Flow - Funcrusher Plus [1997]
1988: Kiedy miałem już dość wtórnego i coraz bardziej mainstreamowego hip-hopu z MTV, takie 8 Steps to Perfection było jak balsam. A że jarałem się wtedy też zupełnie przypadkowo Philipem K. Dickiem, to spotęgowało moje uczucia do Company Flow. No i oni mieli ten ultra nowojorski, undergroundowy klimat związany mocno z graffiti. Jedna z płyt, które mnie ukształtowały.
Molesta - Skandal [1998]
1988: Ponadczasowe gówno - wychowałem się głównie na polskim rapie, Skandal zapadł mi najbardziej w pamięć i chętnie wracam do tej płyty. Bity do tej pory mają zajebiste brzmienie, kultowe klasyki jak Klima czy Wiedziałem, że tak będzie, no i masa wersów, które mi robią robotę. Teraz po latach wychodzi z niej dużo naiwności, ale tak jak w wielu przypadkach w polskim rapie ta naiwność powoduje uśmiech, tak tutaj ona tylko potęguje klimat.
Wzgórze Ya-Pa 3 - Trzy [1998]
Piernikowski: Zabić ten hałas, Co ważne a co ważne nie jest z Molestą, Ja mam to co ty z Trzyha...Wzgórze było na maksa nierówne, ale miało przebłyski. I do takich należy też jeden z moich ulubionych polskich numerów, Czekam z albumu Centrum.
Madvillain - Madvillainy [2004]
1988: To jest druga najważniejsza dla mnie płyta rapowa w ogóle. Ikoniczny MF DOOM jest kwintesencją tego, co w rapie kocham najbardziej - pojebana filmowość, klimat… Ta płyta zwiększyła mi rozdzielczość. A Madlib produkcyjnie - obok RZA i J Dilli - najważniejsza postać.
Piernikowski: Ja muszę tu dodać jeszcze Quasimoto Unseen. Rzecz skrojona bardzo swobodnie, a finalnie patrzysz na to jak na jakiś wydumany koncept. Numer Basic Instinct... No, zajebisty.
Sir Menelik - The Einstein Rosen Bridge [2005]
1988: Ultra surowizna momentami, pojebane wokale przepuszczone przez flangery, futurystyczny klimat jak u Rammellzee. Gościnnie pojawiają się tu min. Kool Keith czy El-P, a rarytasy takie jak Bionic Oldsmobile z bitem na przeciwfazie, soulowy refren z Crown of the 12 Stars i zajebisty basik w Physical Jewels na zawsze odcisnęły we mnie piętno.