Szambo w Nicei. Galtier kontra garstka idiotów i ich piosenka o zmarłym Emiliano Sali

Zobacz również:Bolesne nauki polskich bramkarzy w Ligue 1. Pomyłki Bułki i Majeckiego
Christophe Galtier
fot. Catherine Steenkeste/Getty Images

Trzeba być wyjątkowo zgniłym człowiekiem, by w trakcie meczu śpiewać o tym, że Emiliano Sala, ofiara katastrofy lotniczej z 2019 roku, pływa gdzieś pod wodą. Trzeba naprawdę mieć nie po kolei w głowie, by w ten sposób mścić się za przegrany finał Pucharu Francji z Nantes. Francja wstydzi się za środowe zachowanie kibiców Nicei, a Christophe Galtier słusznie zauważa, że stadion to odbicie społeczeństwa. I że jeśli tak wygląda francuskie społeczeństwo, to ten kraj topi się w gównie.

Galtier przyzwyczaił do tego, że lubi nazywać rzeczy po imieniu. Można szturchać go za to, że nie wyciska maksa z obiecującego projektu w Nicei, ale już któryś raz w tym sezonie nie bawi się w dyplomację. Jest południowcem z Marsylii, urodził się na jednym osiedlu z Erikiem Cantoną i jak dawny Eric, wali pięścią w stół, gdy trzeba. Zimą dociskał bogaty Ineos o transfery. Ostatnio znowu siłuje się z nimi na rękę, a poza tym nie boi się powiedzieć kilku słów prawdy własnym kibicom.

– Niech ci ludzie lepiej nie przychodzą na stadion. Jeśli mają obrażać zmarłych, powinni zostać w domu. Wygramy bez nich – powiedział po spotkaniu z Saint-Etienne.

Ten widok był obrzydliwy. Nicea, czyli zespół walczący o europejskie puchary, w pierwszej połowie zamiast słuchać dopingu fanów, wysłuchiwał obelg. Allianz-Riviera miał tego dnia pretensje do całego świata. Lżono choćby Stephanie Frappart, sędzinę przegranego finału Francji na Stade de France. A potem – totalnie z czapy – zmarłego Emiliano Salę, byłego gracza Nantes, którego samolot spadł nad kanałem La Manche zimą 2019 roku. Wers o Argentyńczyku, który słabo pływa i który jest pod wodą uderza w całą społeczność Nicei, choć wiadomo, że to jedynie wytwór garstki chorych umysłów.

Niewielu trenerów stać byłoby na taką przemowę. Galtier nie tylko potępił ten proceder, on z pełnym przekonaniem przejechał się po kibicach, mówiąc, że jeśli mają ochotę, to samo powie im w ośrodku treningowym.

– Trybuny są odzwierciedleniem naszego społeczeństwa i jeśli to jest nasze społeczeństwo, jesteśmy w głębokim gównie – powiedział trener Nicei, któremu fani nie pierwszy raz podcinają skrzydła. Koniecznie trzeba tu wspomnieć o prowokowaniu Dimitriego Payeta w meczu z Marsylią. Skończyło się wtargnięciem fanów na murawę, bójką z udziałem fizjoterapeuty OM i fotkami obrażeń, których doznali sami piłkarze. Nicea do dziś ma jeden punkt kary, o czym tabela czasem nie informuje.

W kontekście całego sezonu jest to ponury obrazek, który zamyka Niceę w klatce z troglodytami. Brytyjski Ineos, który od trzech lat wykłada tu pieniądze, chciał robić projekt jak Red Bull w Salzburgu. Chciał być drugą siłą Ligue 1 – po to właśnie wykupił kontrakt Galtiera z Lille. A dziś okazuje się, że nikt w Europie nie mówi o golach Justina Kluiverta i jak wspaniałym graczem jest Andy Delort, bo trzeba oddać szpalty garstce idiotów.

Dopiero co Nicea szczyciła się tym jak razem z kibicami zbierała pieniądze na Ukrainę. To jedna z najgorętszych publiczności we Francji, pamiętająca czasy klimatycznego Stade du Ray z widokiem palm za trybunami, rozgrzana południowym słońcem, ale niestety tego słońca czasem jest za dużo. Galtier ma rację, że to odbicie społeczeństwa, bo ten sezon w Ligue 1, szczególnie jesienią, był wysypem chuligaństwa i knurzenia.

Nicea jest dziś w trudnym położeniu: ostatni raz szturm na Ligę Mistrzów robiła w 2017 roku, ale Lucien Favre odpadł w eliminacjach z Napoli. Klub marzy o wyjściu poza francuską bańkę, choć w tym sezonie może to być trudne, biorąc pod uwagę słabą wiosnę. Galtier przegrał już Puchar Francji, a teraz walczy o resztkę przyzwoitości. Nie pomagają mu kibice, ale też cały projekt wyhamował – stąd ostatnia głośna krytyka Ineosu, że bardziej skupił się na próbach przejęcia Chelsea i budowie Lausanne-Sport niż na tym, co można zbudować na Lazurowym Wybrzeżu. Galtier chwilę potem rozładował napięcie, mówiąc: „To tak jak w małżeństwie. Nie rozwodzimy się po jednej kłótni”.

Niestety, ale powietrze w Nicei robi się coraz bardziej gęste. Na ten moment, po efektownym ograniu Saint-Etienne (4:2) niby jest czwarte miejsce, ale czołówka nie śpi. W razie wywrotki szambo znowu wybije. Galtier ma umowę jeszcze na dwa lata, ale już teraz mówi się, że niekoniecznie musi zapuszczać korzenie. Były mistrz Francji z Lille na brak ofert nie narzeka. Taka postawa jak po meczu z Saint-Etienne też buduje jego wartość w oczach przyszłych pracodawców.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.
Komentarze 0