Blisko 25 lat temu cała Polska poczuła siłę stołecznego środowiska. O ile jednak Skandal Molesty czy Produkcję Hip Hop DJ’a 600 V wspomina się równie często, jak zasłużenie, o tyle o Hiphopowym raporcie z osiedla w najlepszym wykonaniu mówi się nad wyraz rzadko. A to właśnie ten krążek, a szczególnie jego pierwsza połowa, najlepiej oddawał szare i beznadziejne realia mojej własnej ośki – pisze Filip Kalinowski.
Czas zapierdala, a colęda (pisana przez c, bo każdy robi błędy – przyp. red.) nie ustaje / Mam swoje nawyki i swoje zwyczaje / Społeczniaków nie uznaje, mam swoich koleżków i z nimi się zadaje / Mam się za realistę, na świat patrzę realnie / Wiem co mogę zdobyć, a co jest nieosiągalne – nawijał Pepper na otwierającym ten krążek, jednym z pierwszych numerów MorW.A., Coś się rozkręca. I nie dość, że ten równie podniosły, jak mroczny bit Volta do dziś pozostaje jednym z naszych faworytów z jego przepastnej dyskografii, a wczesne tracki tegoż ursynowskiego składu wciąż robią na nas największe wrażenie, to jeszcze każde z tych słów pasowało jak ulał do podwórkowych realiów, w które wrastał właśnie kilkunastoletni chłopaczek. Chłopaczek, jakim wówczas byłem. Bo choć w wersie: młoda nasza data w niczym nie przeszkadza, Wigor nie miał raczej na myśli czternastolatków, to w tej linijce znajdowałem zawsze usprawiedliwienie dla tego, by colęda w moim gówniarskim życiu również nigdy nie ustawała, stare baby, które obserwowały nasze poczynania z rozłożonych na parapetach poduszeczek, dzwoniły na policję zawsze ciut za późno, a to wszystko, co chciałem wówczas mieć – a nie chciało mi się do tego miarowo dążyć i na to pracować – uważałem za realistycznie nieosiągalne.
Wątek społeczniaków, starych bab czy też całego wrogo nastawionego do rapu establishmentu i mediów pociągnęli dalej reprezentanci Molesty i Zip Składu w numerze Koncerty. Pełen ścinków z telewizyjnych doniesień i wywiadów, zapis tego, jak postrzegane było wówczas środowisko hiphopowe przez dziennikarzy głównego nurtu, został zainspirowany przez legendarny artykuł z Gazety Wyborczej, w którym anonimowy reporter opisał promocyjny koncert Produkcji Hip-Hop jako pole bitwy. Akurat tego dnia w Stodole nie byłem, ale już wszystkie inne koncerty czy imprezy z tamtych lat, na które przemycały mnie starsze ziomy, utwierdzały mnie w tym, że do podobnych wniosków dojść było dosyć… łatwo. Melanże, awantury w Hybrydach to jeszcze wówczas nie były dzieje i właściwie na każdym rapowym spędzie dochodziło do mordobicia. Bardziej jednak niż z kulturą hiphopową, utożsamiałbym je z ciężkim klimatem miejskim, który w ówczesnej Warszawie był wyczuwalny na każdym winklu.
O to, by dostać w kły, nie trzeba było się zwykle prosić.
Swoje tragiczne żniwo na stołecznych osiedlach zbierała wówczas nowa heroina, czyli brown sugar, oznaczający kradzież z użyciem przemocy, ówczesny paragraf 210 był jednym z najczęściej popełnianych przestępstw nawet w centralnych punktach miasta, a napięcie wynikające z rosnących różnic społecznych i pesymistycznych nastrojów schyłku millenium wyczuwalne było również w temperamentach wychodzących wieczorem na miasto młodych warszawiaków. I naprawdę nie miało znaczenia, czy słuchali oni w wolnym czasie rapu, techno czy studenckiego rocka. W przeciwieństwie do reprezentantów innych subkultur, hiphopowcy jednak byli jedynymi, którzy o wszystkich tych bolączkach mówili szczerze, otwarcie i dobitnie. Bo jak nawijał Sokół: Jeśli myślisz że tu chodzi o to żeby się pokiwać i sialala / Trzymać w górze płonących zapalar. Nara!
Obok młodszej o rok, drugiej płyty Molesty Ewenement, najlepszym przykładem takiego podejścia – i też jednym z najmroczniejszych dźwiękowych obrazków z Warszawy schyłku lat 90. – jest kolejny track z Hiphopowego raportu, czyli Na krawędzi. Pierwszy legalnie wydany numer Hemp Gru został zarejestrowany w czasach, gdy ten klasyczny duet nie nosił jeszcze swojego późniejszego miana, Wilku podpisywał się WWDZ (Wściekły Wilk Demon Zła), a Bilon – Bilka (swoją drogą drugiego z nich trudno wręcz rozpoznać w tym nagraniu, głos mu się zmienił nie do poznania).
I nie dziwi nas zupełnie, że ten właśnie track – jako jeden z niewielu rapowych numerów – trafiał później na ścieżki dźwiękowe stołecznych filmów grafficiarskich, bo naprawdę trudno znaleźć w historii polskiego rapu równie hermetyczne, mroczne i niejednoznacznie opisujące uliczne realia nagrania, jak właśnie ta kryminalna mantra płynąca z Mokotowa bram. Ba, przy Na krawędzi większość amerykańskiej podwórkowej klasyki z dokonaniami Queensbridge na czele zdaje się nagle całkiem pozytywna i optymistyczna. A kiedy Wilku nawija, że: Nocą bryką z ziomkami po rewirach śmigamy / Jaramy skręty i w prawdy gramy / Dobro i zło dla mnie są tym samym / Zrozum to, nie oceniaj, bo to ma znaczenie / Jak uosobienie wszystko wokół pochłaniam / Coś zajebać trza, a potem się najarać / Tak wygląda rzeczywistość szara / Z dala trzymaj się, jeśli śmierdzi ci / Nie tykaj mnie bo prawdziwy jest mój syf wciąż przechodzą mnie ciarki, a w tym ’98 roku zwrotki przyszłego HG towarzyszyły mi na ripicie w dziesiątkach wieczornych eskapad na osiedle i nocnych przejażdżek furą któregoś ze starszych kumpli. Wersy pokroju: jak koszmarny sen gwałcę twoje sny czy: zapamiętaj Holocaust jest, nie szukaj winy do dziś wydają mi się niesamowicie mocne, a nawet jeśli – próbując silić się na obiektywizm – mógłbym dziś podważyć jakość tego nagrania, to jego klimat góruje nad skillami.
I każdemu, komu to nie pasuje, mogę tylko zacytować refren - bij strzałę jeśli ci śmierdzi, ja i moi ludzie żyjemy na krawędzi. Albo wtedy żyliśmy, albo może jeszcze celniej - wtedy wydawało nam się, że żyjemy.
Pod spędzane pod klatką bądź na klatce (w zależności od aury), pełne wrażeń, a jednak monotonne dni idealną ścieżkę dźwiękową stanowiło również kilka innych numerów z tegoż Hiphopowego raportu. Na opatrzonej charakterystycznym zdjęciem pordzewiałej i zszarzałej blokowiskowej rzeczywistości debiutował bowiem również Małolat, nieodżałowany Chada po raz kolejny prezentował swoją wersję surowego i ciemnego osiedlowego bluesa, a Molesta zapowiadała już – chwilę po premierze Skandalu – że Teraz nazywać się będzie Ewenement i nie oznacza to zupełnie zmiany ich stylistyki na bardziej rozrywkową, a… wręcz przeciwnie. No i było też na tej taśmie drugie tyle numerów spoza stolicy albo z jej pozytywnej, jasnej strony, ale to mnie wówczas jeszcze zupełnie nie interesowało. Nie pasowało bowiem do otaczającej mnie codzienności, w której ciemne, pesymistyczne realia najlepiej wpisywały się właśnie te mroczne i melancholijne, minimalistyczne bity Volta i harde przewijki nieco starszych reprezentantów mojego miasta. Miasta, które – będąc szczeniakiem z dzielnicy, która dobrze chowa – uważałem oczywiście, że jest najlepsze i w ogóle jedyne. Ale o kibicowskich zaszłościach dzielących środowisko rapowe u schyłku zeszłego wieku może jeszcze przyjdzie czas coś na newonce napisać. A na razie posłuchajmy sobie warszawskiego, podwórkowego ambientu sprzed tych 24 już lat.
Komentarze 0