Tata Piątkowskiego: Atutem Kamila jest głowa. Jak zagra w kadrze, to z nerwów chyba nie obejrzę (WYWIAD)

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
Fot. Paweł Piotrowski / 400mm.pl
Fot. Paweł Piotrowski / 400mm.pl

- Jak się dowiedziałem o powołaniu, to pierwsza myśl: kurdę, jak zagra, to chyba z nerwów nie obejrzę. Będzie trzeba nagrywać tak jak teraz nagrywam mecze ligowe żonie - mówi newonce.sport tata Kamila Piątkowskiego. Obrońca Rakowa Częstochowa przeżywa niesamowity wzlot: półtora miesiąca po transferze do Red Bulla Salzburg właśnie dostał pierwsze powołanie do reprezentacji Polski.

PAWEŁ GRABOWSKI: Szokuje pana to, ile ostatnio dzieje się wokół Kamila?

SŁAWOMIR PIĄTKOWSKI: Przeraża mnie, że wszystko dzieje się tak szybko. Kamil jest chłopakiem, który lubi pracę krok po kroku. A nagle jest szał. Dopiero co grał w trzeciej lidze, za chwilę debiut w Ekstraklasie, Salzburg, teraz reprezentacji Polski. Boję się, żeby psychicznie dał radę. Wywiady, nie wywiady, cały czas ktoś dzwoni. Mówił mi ostatnio, że tyle tego ma, że woli zamknąć się w domu i zwyczajnie skoncentrować na pracy.

Dwa lata temu Kamil tkwił w rezerwach Zagłębia. Co pan sobie wtedy myślał?

Zawsze w niego wierzyłem, to normalne. Ale jak pojechał do Zagłębia Lubin, to nie myślałem o Ekstraklasie. Myślałem, że wróci na Podkarpacie. Widziałem go w Resovii albo w Stali Rzeszów. Dawałem mu szansę na maks I ligę. Kamil do dzisiaj śmieje się, że nie wierzyłem w niego.

Ale to pan wstawał o piątej rano w niedzielę, żeby jeździć na mecze do Lubina.

Jak grał w Krośnie, to byłem na praktycznie każdym meczu, chociaż mieszkał w akademiku. Gdy miałem czas, to na treningach też byłem. Potem wyjechał 500 kilometrów od domu. Myślałem: kurdę, on na pewno to przeżywa. Mamy też córkę 12-letnią, która siedzi z nami w domu. A on sam w tym Lubinie. I dlatego czasem budziłem się w niedzielę o piątej rano i mówiłem do żony: "Jadę do Lubina!". Żona jak to żona, mówiła, że jestem nienormalny. Wracałem jeszcze tego samego dnia, ale chciałem, żeby czuł nasze wsparcie.

Marzył pan, że będzie miał syna piłkarza?

Grałem w piłkę w III albo IV lidze. Ale nigdy nie miałem tak, że syn musi grać i musi być lepszy ode mnie. Mamy duży ogród, więc kupowałem mu czasem piłkę i sobie tam kopał z kolegami. Jego to strasznie kręciło. Czasem wracałem zmęczony z pracy i nie chciało mi się wozić go na trening do UKS 6 Jasło, ale on już czekał w korytarzy ubrany w buty i weź go teraz nie zawieź. Nie było wyjścia: trzeba było jechać.

Kamil to przykład, że piłka to ogromne wyrzeczenia? Z domu wyprowadził się, mając 12 lat.

Szybko wypatrzył go trener Adamiak w Krośnie. To nie jest daleko, bo 24 kilometry. Ale stwierdziliśmy z żoną, że jak ma lekcje, do tego kilka godzin wychowania fizycznego i jeszcze treningi w Karpatach Krosno, to lepiej żeby mieszkał w akademiku. Inaczej wychodziłby z domu o 7.00 rano i wracał o 20.00. Nie miałby czasu na nic, na naukę szczególnie. Trener Adamiak zaproponował, że jest wolne miejsce w akademiku. Są wychowawcy. Nie ma tak, że jest zabawa, leżenie, tam wszystko było zaplanowane. Nie wyobrażałem sobie, że on wraca o 20.00 do domu i mówię mu: "Siadaj do książek!". Miał to wszystko poukładane. Chyba go tam dobrze przypilnowali. Gimnazjum skończył. Udało się!

Z Jasła do Krosna poszło kilku chłopaków. Dlaczego udało się Kamilowi?

Ci z Jasła, co byli z nim, to na dzień dobry byli lepsi. Ale teraz jak sobie przypominam Kamila od najmłodszych lat, to on nigdy nie zrażał się początkami. Obierał sobie cel i robił wszystko, żeby go osiągnąć. Za chwilę szukał następnego celu. I zaraz znowu następnego. Zagadywał po treningach trenera Adamiaka, żeby pomógł mu z lewą nogą. Wręcz prosił, żeby trener został. Innym razem brał bramkarza i dalej ćwiczyli.

Kiedy miał pan największy moment zwątpienia, że z tej przygody nic nie będzie?

Początek w Lubinie był najgorszy. Kamil pojechał tam i zobaczył, że nie jest Kamilem Piątkowskim z Jasła, że nie jest jednym z lepszych, tylko jest jednym z wielu. Trenerzy też mieli swoich gości z regionu. Jemu się to nie podobało. Nie czuł się gorszy, a nie grał. Był tak, żę dzwonił do mnie po dwóch miesiącach: „Tata, zabieraj mnie stąd”. Mówiłem: „Poczekaj jeszcze miesiąc. Jak nie wyjdzie, to wrócisz na Podkarpacie. Znajdziemy ci tu szkołę i klub”. Ale akurat w tym momencie coś się ruszyło. Zaczął pracować mocniej. Grał w CLJ, potem w rezerwach, bardzo mu pomógł trener Buczek. I za chwilę już go miał pod lupą trener Stokowiec. Kamil jako 16-latek trenował z pierwszą drużyną. Ogólnie mocno się w Zagłębiu rozwinął. Pamiętam, że wcześniej, zaraz po kadrze U-15 miał ofertę z Lecha. Zawiozłem go do Wronek. Trenerzy niby byli na tak, ale bez konkretów. Kamil mówił: „Tata, ja na siłę nigdzie się nie będę pchał. Jak nie widzę u nich wielkiej ochoty, to lepiej odpuścić". Bał się, że to będzie takie granie, że po roku wróci.

Dotarł już do pana fakt transferu do Salzburga? 6 mln euro to trzecia transakcja w historii Ekstraklasy.

Do nas to dalej nie dochodzi. Wiemy, że poszedł, niby już jest zawodnikiem Salzburga, czytamy zachwyty, ale na razie nie potrafię tego objąć w głowie. Pewnie jak pierwszy raz zobaczę go w lidze austriackiej, jak już tam pojadę i zobaczę ten ośrodek, to uświadomię sobie jaką drogę przebył i gdzie jest.

Jak on znosi ten szum wokół niego?

Kamil ma w głowie poukładane. Zawsze wyróżniał się tym, że w stosunku do swoich rówieśników zawsze był stonowany. Jak szli rozrabiać, to on był tym od uspokajania. Wiele razy słyszałem, że jest dwa lata do przodu. Nie chodziło tylko o budowę ciała, ale też o głowę. To, że wyszedł z domu tak szybko, był w Krośnie trzy lata, trzy lata w Lubinie, dwa lata w Częstochowie, procentuje. Widać po nim, że ma duży bagaż doświadczeń. Zresztą ma panią psycholog, z którą współpracuje i ona mówi to samo. Jak pierwszy raz do niej poszedł, to powiedziała, że ona czuje, że nie rozmawia z facetem, który ma 19 lat, tylko co najmniej 25. To duży atut Kamila.

Jest jedna historia z kariery Kamila, która szczególnie wyryła się panu w głowie?

Mnóstwo historii teraz mi przelatuje przez oczy. Pamiętam jak Kamil miał mieć zabieg w szpitalu. Trzy dni leżał, a lekarze go pomijali. W pewnym momencie mieliśmy już dość, bo codziennie mówili nam, że jutro zabieg. Po czterech dniach wypisaliśmy się. Kamil wrócił do Lubina i pierwszego dnia poszedł na basen z dziewczyną. Akurat tego dnia ktoś skoczył z trampoliny do wody i prawie się utopił. Nie było ratownika. Z wody wyłowił go Kamil. Żona mówi, że karma wraca. Jak to się mówi: dobro za dobroć. Może tak miało być, że tego dnia nie było zabiegu i że dzięki temu uratował komuś życie. Dzisiaj życie mu dużo rzeczy wynagradza.

Jak pan zareagował na powołanie Kamila do kadry?

Jak się dowiedziałem, to pierwsza myśl: kurdę, jak zagra, to chyba z nerwów nie obejrzę. Będzie trzeba nagrywać tak jak teraz nagrywam mecze ligowe żonie. Ale tak na poważnie, to fajnie, znaleźć się w takim gronie. Są miliony Polaków, mnóstwo świetnych piłkarzy mamy dzisiaj rozsianych po całym świecie, a nagle widzę na liście nazwisko Piątkowski. Chłopaka z miasta, które ma 36 tysięcy ludzi. Ciągle nie mogę w to uwierzyć.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.