PZPN-owski serial o obecnej polskiej kadrze zatytułowano „Niekochani”. Znacznie prawdziwiej byłoby „Niekochany”. Bo tylko jeden w tej drużynie jest naprawdę niekochany. Zmasowana krytyka tego zespołu to wyraz wyjątkowo uzasadnionych nadziei, jakie się z nim wiąże.
Wrześniowe mecze reprezentacji Polski były pierwszymi od czasu emisji PZPN-owskiego serialu o kadrze Jerzego Brzęczka. Już prawie zapomniałem, że w kwietniu, siedząc zamknięci w domach, co sobotę przez trzy tygodnie zaglądaliśmy za kulisy nowej reprezentacji Polski. Przypomniałem sobie, dopiero gdy zabierałem się do napisania komentarza po meczu z Holandią, kiedy znów, mimo teoretycznie całkiem honorowego wyniku, miałem opublikować coś krytycznego o tej kadrze. Jak niemal po każdym meczu w ostatnich dwóch latach. Oglądając tamten serial z osobą średnio zainteresowaną piłką, czułem się niemal winny. Może niekoniecznie tak się czułem, ale czułem, że powinienem. Byłem przecież przedstawicielem grupy czepiającej się kadry, która wygrywa. Byłem tym przebrzydłym pismakiem, który krytykuje, ma oczekiwania, chce widzieć więcej, niż widzi i nie daje się porwać euforii po wymęczonym zwycięstwie z Macedonią Północną. Dla przeciętnego zjadacza chleba, który wtedy po raz pierwszy lepiej poznał tamtą kadrę, selekcjoner był pokrzywdzonym, a media krytykującymi hienami. Oblężona twierdza, która nie wiadomo dlaczego jest atakowana.
UKOCHANA DRUŻYNA POLAKÓW
Do wątku tego serialu wrócił niedawno także Tomasz Ćwiąkała na swoim kanale. Podobnie jak on, po czasie zastanawiam się, czy ktoś tu nie upadł na głowę. Jacy „Niekochani”? Niekochany w tej kadrze jest tylko jeden człowiek. Jeśli cała jego drużyna rzeczywiście jest niekochana, to dlatego, że to właśnie jego drużyna. Nie ma to nic wspólnego z piłkarzami. Od czasów pierwszych dobrych meczów Adama Nawałki reprezentacja to jedyna naprawdę kochana polska drużyna. Ludzie, którzy gardzą ligowym kopaniem, na mecze kadry są w stanie jeździć po kilkaset kilometrów. Bo nauczyli się, że to nie jest drużyna przaśna jak ekstraklasowe podwórko, tylko na swój sposób europejska. Pełna piłkarzy, którzy nie robią zdjęć, gdy pojawią się na dużym stadionie i nie proszą rywali o autografy, tylko pytają, jak się miewa ich kot, bo są kumplami z klubu.
MARKI OSOBISTE
Ta drużyna, wokół wielu z tych ludzi, była przez ostatnie lata uwielbiana. W 2016 roku każda matka w Polsce chciała mieć takiego zięcia jak Łukasz Fabiański. Każdy ojciec chciałby mieć syna, który walczy jak Michał Pazdan. Każda nastolatka chciałaby, aby jej partner ubierał się jak Grzegorz Krychowiak. Każdy student chciałby pójść na imprezę z „Turbo-Grosikiem”. Każdy Polak czuł, że Kamil Glik to swój chłop, z którym by się dogadał. I cała Polska współczuła Jakubowi Błaszczykowskiemu przestrzelenia rzutu karnego. A nie wymieniłem przecież idola wielu chłopaków marzących o karierach piłkarskich, czyli Roberta Lewandowskiego. Tak, ta kadra przez ostatnie lata miała wiele postaci, które ludzie powszechnie lubili, rozpoznawali i szanowali, co było jeszcze potęgowane przez filmiki na Łączy nas Piłka, często oglądane chętniej niż mecze. Skąd więc nagle „niekochani?”
Ta drużyna, ci piłkarze, nadal są kochani. Właśnie dlatego Jerzy Brzęczek jest aż tak mocno krytykowany. Gdyby ludzie nadal uznawali tych graczy za bandę patałachów, jak przez lata myśleli o reprezentantach Polski, machnęliby ręką na kiepską grę i faktycznie cieszyli się, że udało się uniknąć kompromitacji, a czasem nawet kopnąć z sensem. Gdyby ludzie nie zauważyli, że coś się zmieniło, nadal powtarzaliby, że z tymi piłkarzami nawet Mourinho nic by nie zrobił. Tak, jak mówią o piłkarzach z ekstraklasy. Różnica jest jednak taka, że dziś niemal każdy widzi, że Mourinho z tymi piłkarzami zrobiłby znacznie więcej. I to niekoniecznie ten portugalski. Polski Mourinho, ten z młodzieżówki, pewnie też.
SKOJARZENIE Z EKSTRAKLASĄ
Ludzie krytykują Brzęczka, bo do tej kadry po prostu nie pasuje. Pod żadnym względem. Oni są pokoleniem, które bez kompleksów podbija Europę. On jest jedną z twarzy pokolenia, które przegrało eliminacje do wszystkich turniejów, w jakich grało, mimo że za młodu dobrze rokowało. I które, wyjeżdżając za granicę, miało kompleksy. Kojarzy się z latami 90., czyli epoką, o której w polskiej piłce chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Odprawy pokazane w „Niekochanych”, na których on co drugie słowo mówi „k...”, a rzeczywiste merytoryczne wskazówki taktyczne wysyła Lewandowski, Krychowiak, czy Łukasz Piszczek, który wpadł na chwilę, pokazują rozdźwięk tych dwóch pokoleń. Kojarzy się wreszcie z ekstraklasą. Z Wisłą Płock, z Lechią Gdańsk. Ze wszystkim tym, z czym reprezentacja Polski przestała się w ostatnich latach kojarzyć.
ZACHODNIA DRUŻYNA
Ludzie podśmiechiwali się czasem z modnych szaliczków Adama Nawałki, ale choćby na ich przykładzie widać różnicę. Nawałka też mógł się kojarzyć z ekstraklasą, przecież też przepracował w niej większość życia. Szybko udało się mu jednak stworzyć wrażenie, że jest ponad nią. Zasłużenie czy nie, zapracował na wizerunek światowca. Także eleganckim sposobem bycia i czarującym uśmiechem, przez co gospodynie domowe go lubiły, niezależnie od tego, co mówił. Merytorycznie też do tej grupy pasował. Bo choćby te karimaty rozłożone przed dogrywką w meczu ze Szwajcarią na Euro 2016 dobrze współgrały z wizerunkiem tego pokolenia piłkarzy. Dbałości o najmniejsze detale, poprawiania zespołu choćby o kilka procent. Zawodnicy grali na Zachodzie, a Nawałka swoim sposobem pracy i bycia sprawił wrażenie, że też przynależy do zachodniej piłki. Reprezentacja Polski była dlatego uwielbiana, że tak naprawdę miała bardzo niewiele wspólnego z polskim futbolem. Krążyła gdzieś ponad nim.
KWESTIE WIZERUNKOWE
W tym wszystkim jest oczywiście bardzo wiele przesady, mitów, argumentów irracjonalnych, krzywdzących uproszczeń. Być może Brzęczek i Nawałka tak naprawdę merytorycznie aż tak wiele się nie różnią. Przez pewne drobiazgi, zachowania, wypowiedzi i sposób prezentowania się w mediach zapracowali jednak na taki wizerunek. Brzęczek jako trener tej drużyny kłóci się z wizerunkiem reprezentacji z ostatnich lat. Także dlatego tak często mówi się w kontekście dorosłej kadry o Czesławie Michniewiczu. On też wywodzi się z ekstraklasy i też jako selekcjoner nie nosiłby modnych szaliczków. Jest jednak w środowisku znany z tego, że jako pierwszy używa wszelkich nowinek technologicznych i jeśli jest na świecie jakieś nowe narzędzie do analizy, to on już je ma i z niego korzysta. Czyli robi to, co kojarzy się w ostatnich latach z polską reprezentacją.
PODCIĄGANIE SELEKCJONERÓW
Do wszystkiego musi być odpowiedni moment. Franciszek Smuda jako selekcjoner w latach 90. nikogo by nie szokował, a może nawet byłby dla tamtego pokolenia dobrym kandydatem. W 2012 roku, gdy Polska zapraszała do siebie całą Europę, budowała autostrady i piękne stadiony, a jej najlepsi zawodnicy zdobywali mistrzostwo Niemiec, był już jednak kimś z poprzedniej epoki i obciachem jak „Koko koko Euro Spoko”. Brzęczka spotyka coś podobnego. I nie ma to nic wspólnego z wiekiem, bo przecież od Nawałki jest młodszy. Być może dla pokolenia piłkarzy prowadzonych przez Pawła Janasa byłby jeszcze całkiem normalnym trenerem. Dla obecnego, pracującego z największymi współczesnymi mózgami tej dyscypliny – aktualni reprezentanci Polski grali m.in. u Guardioli, Kloppa, Ancelottiego, Sarriego, Bielsy, Allegriego, Wengera czy Emery'ego – nie jest. Jeśli selekcjonerem zostaje Polak, to nie on ma wciągnąć piłkarzy na wyższy poziom, tylko samemu podciągnąć się tam, gdzie oni są, czyli do świata zachodniego futbolu. Nawałce się to udało. Brzęczkowi jak dotąd nie.
KRYTYKA Z TROSKI
Powszechne narzekanie na selekcjonera odbieram więc przede wszystkim jako objaw troski. Wiele osób widzi, że trafiło się nam naprawdę dobre, jak na polskie warunki, pokolenie piłkarzy. Że mamy wybitną jednostkę otoczoną kilkoma naprawdę bardzo dobrymi zawodnikami i że takie sprzyjające warunki warto by wykorzystać do maksimum, bo nie wiadomo, kiedy znów się powtórzą, ale raczej nieprędko. Jeśli więc słychać głosy, by przed Euro zwolnić selekcjonera, mimo wygranych eliminacji, to nie dlatego, że drużyna jest „niekochana”, tylko dlatego, że jest kochana i ludziom szkoda, by marnowała kolejny turniej i następną szansę z człowiekiem, który do niej nie pasuje. Na początku roku prezes Zbigniew Boniek usłyszał od Mateusza Rokuszewskiego, redaktora naczelnego weszlo.com, słowa, jakich nikt wcześniej publicznie mu w twarz nie powiedział: „Przez pana kaprys marnujemy mocne pokolenie reprezentacji z najlepszym piłkarzem w historii polskiej piłki włącznie”. Choć został później przez wściekłego Bońka zakrzyczany, mam wrażenie, że tamtego dnia powiedział na głos coś, co wielu kibiców w duchu myśli. A krytyka, narzekanie i prześmiewcze memy, które pojawiają się pod adresem Brzęczka niemal po każdym meczu jego drużyny, to wyraz bezradnego patrzenia, jak ukochana polska drużyna znów zmierza do rozbicia się o ścianę.