Od 20 lat pisze teksty. Teraz też napisał - ale dużo dłuższy. Nazywa się Dwa psy przeżyły i jest debiutancką powieścią Mesa, która 6 maja ukaże się w księgarniach, a teraz porozmawiał o niej z Jackiem Sobczyńskim.
Podobno przy debiutach największą pułapką, w jaką wpada każdy autor, jest pokusa opowiedzenia o zbyt wielu rzeczach. Tymczasem u ciebie cała historia jest bardzo prosta.
Wydaje mi się, że i tak nie uniknąłem tej pułapki. Powiem ci o swoich plusach i minusach debiutującego pisarza. Minusem było to, że strasznie wkręciłem się w liczbę znaków. Jak spotkałem się z Pablopavo, to od razu spytałem: Słuchaj, ty jako były felietonista też masz pewnie tą naleciałość, ile znaków miały Mikrotyki? A ile znaków będzie miała twoja następna książka? Pamiętam, że widełki na T-Mobile Music, gdzie pisałem felietony, miały między 3500 - 5000 znaków. Do Co Jest Grane - 2500, w porywach 3000 znaków, do Gazety Magnetofonowej w okolicach 5000 znaków. Po takim felietonie czułem się mocno spruty i myślałem, że napisanie książki jest niemożliwe, bo i te 5000 znaków to już dużo. A z doświadczenia Pablopavo wyszło mi, że książka, którą w ogóle możemy zawracać drukarni głowę, ma około 200 000 znaków. To mnie trochę zblokowało.
Ta książka ma trochę format piosenki. Są dwie historie - czyli dwie zwrotki, jest rodzaj mostka...
...i to jest ten plus. W sumie nie tyle plus, ile predyspozycja - to, że rytm zdania od razu musi być dla mnie śpiewany lub rapowany. Dlatego trafiłeś z tą piosenką, ale ta książka to nie jest jedno flow. Jest ich kilka - skomplikowane, testujące cierpliwość czytelnika, southside'owe, zapierdalające flow, takie jak Gambino z Bonfire, a nie że jestem najebany syropem i składam dwa słowa, z czego jedno to Gucci. Potem robi się lżej, przechodzimy do prostszych rytmów, a na końcu jest jeszcze inaczej. Ale mam nadzieję, że rytm zdania został zachowany, że to nadal płynie.
Po 20 latach pisania rapsów masz to od razu, wiesz, że ale wygląda fajnie na kartce, ale natychmiastowo musisz zmienić je na lecz. Jeśli wrzucisz jeszcze jedną sylabę, to wszystko się sypie. Ta rytmiczność myśli jest świetną rzeczą w rapie. Bycie raperem pomogło mi w napisaniu tej książki. Ale mam jeszcze mnóstwo nauki przed sobą.
To trochę jak Picasso, który najpierw uczył się malować po bożemu, a potem wjechał w abstrakcję.
Dokładnie! Myślałem o Picassym ostatnio. Widziałem się ze swoim pandemicznie zalęknionym przyjacielem, cały czas klikaliśmy w komunikatorach, aż wreszcie zobaczyłem się z nim na zdystansowaną flaszkę. Powiedział: Słuchaj, ja jestem od gitar, ty uczysz mnie innej muzyki, ale teraz przewrotnie puszczę ci najlepsze rapowe kawałki 2019 według Pitchforka, ciekaw jestem co powiesz. I puszcza cztery turbochujowe numery, bierze mnie tak pod włos i mówi: Ale Piotr, może ci się nie podobają, bo są niuskulowe? Człowieku, ja nie jestem, kurwa, jakimś betonem truskulowym. W tych raperach nie ma sznytu wspomnianego Picassa, który najpierw opanował warsztat pędzla i płótna, a potem stwierdził: pierdolę. Geometryczne figury to jest wszystko, czego potrzebuję.
Ty mówisz mi, że zaletą tych gości jest nędza formy. Ja uważam, że oni po prostu nie potrafią rapować. A nie, że potrafią na różne sposoby, ale wybrali akurat ten, który potrafi opanować mój czteroletni kuzyn. Można by odbić piłkę, że punk rock powstał przecież z negacji warsztatu, ale w punku masz świetne teksty.
Ale czekaj, gadamy o formie, a nie wierzę, że siadając do pisania od razu miałeś w głowie liczbę 200 000 znaków.
Forma była moją podstawową blokadą. Zawsze lubiłem opowiadać historyjki. Była taka piosenka Powiedz, gdzie jest F, która była bardzo, można powiedzieć, opowiadaniowa. Ale musiało minąć 20 lat, żebym sieknął powieść.
Odblokowała mnie tematyka, której nie mógłbym unieść w piosenkach, no i uwolnienie się od Tego Typa Mesa. Na takiej zasadzie, że to, co wychodzi z moich ust - szczególnie, kiedy było się szkolonym według zasad, że to, co wyjdzie z twoich ust, może bardzo szybko spowodować bliznę na twoim czole - ma zwykle bezpośrednie połączenie z aktualnym mną i lubię to, ale kartki zacząłem rozgrywać inaczej. Mogłem zmyślać albo łączyć postaci i to było świetne uczucie, bardzo odkrywcze i odblokowujące. Na przykład postać kumpla, Adama, składa się z cech mojego przyjaciela i mojego wroga. Nie umiałem robić tego w piosenkach, pewnie przez zbytnie przywiązanie do wspomnianego etosu, może nie tyle prawilności, bo nigdy nie byłem ulicznym raperem, ile tego etosu stania za swoim słowem. Wiadomo, że write what you know i pisząc książkę wiedziałem, że nie pierdolę czegoś odrealnionego i nie wchodzę w świat elfów i czarodziejek. Ale poza tym nie musiałem stać za słowami swoich bohaterów.
Ja sobie zadałem podstawowe pytanie - o czym jest ta książka? I zastanawiam się, czy ty w wieku 37 lat chciałeś przedstawić się ludziom na nowo, ale tak, żeby słuchacze pokminili, jaka część głównego bohatera, Waltera, jest tobą, a jaka fikcją.
Tę rozkminkę trzeba zostawić krewnym i znajomym królika. To zawsze jest problem człowieka, który wypuszcza książkę, miałem to zresztą nawet po niektórych płytach. Pewnie wielu ludzi słowa tak ma, nawet jeśli akcja nie dzieje się współcześnie, a na przykład w XIII wieku, to pewnie i tak zadzwoni jakaś ciocia i zacznie ci napierdalać w słuchawkę: Słuchaj, a ten tutaj woj na koniu to jest tak naprawdę wuj Stefan, prawda? Pisarz ma ten sam zakłopotany wyraz twarzy: No może poniekąd, ale to jest trochę wuj Stefan, a trochę ciocia Aurelia, bohater ma różne cechy... Myślę, że to jest zadanie detektywistyczne, mocno irytujące dla rodziny literata. Cała reszta może po prostu z pewną frywolnością i czytelniczą radością podejść do książki.
A na twoje pytanie o to, o czym jest ta książka, odpowiadam, uwaga, krótko, czyli nie w swoim stylu: to jest książka o człowieku, który myśli, że wie lepiej, ale niestety się myli.
Tu telefony od rodziny mogą być proste: Piotrek, czy ty naprawdę zabiłeś człowieka? (śmiech). A skoro już o tym - czemu główny bohater zabija?
Wielu wspaniałych ludzi zdecydowało się na samobójstwo spowodowane frustracją. Czytałem ich biografie i byłem zawiedziony tym, że znaleźli w sobie dość siły, by targnąć się na własne życie - w zależności od systemu wartości to akt tchórzliwy albo autoeutanazja, to już każdy sam sobie ocenia - ale już jak mieli siłę, żeby targnąć się na własne, najbardziej atawistycznie chronione życie, to czemu przy okazji nie jebnęli swojego wroga, oprawcy? Zawsze mnie to zastanawiało.
Mnie to się z kolei skojarzyło z nihilizmem Jokera.
Nihilizm kojarzy mi się z wyjebaniem na poczucie sprawiedliwości, a bohater książki ma je na pierwszym miejscu, on czuje się kompetentny w ocenianiu świata, dopiero potem jego przygody każą się zastanowić, czy faktycznie ma rację. Mnie się Joker nie podobał, wyszedłem z niego wkurwiony, było mi wręcz przykro, że tak zajebisty aktor i tak cudowna muzyka zostały zużyte na taką powierzchowną, łatwą do nagradzania krytykę współczesnej Ameryki. Ja jestem trochę amerykanistą - hobbystą. Paradoks tego narodu, czyli wielki patriotyzm, wczuwka we flagę, ale i pełna niechęć do płacenia podatków na to, by przykładowy szkolny dozorca, który wiesza tę flagę miał podstawowe ubezpieczenie zdrowotne, sprawia, że Amerykanie w moich oczach są tragikomiczni. Skoro to taki światowy lider, czemu doprowadzili do tego, że mają w miastach dzielnice bezdomnych? Życżę im więcej krytyki siebie jako społeczeństwa, do podważania kultu dolara, a nie tylko gadania w każdym wytworze kultury o tym, że federal government is bad i tyle. Męczy mnie to i Joker też mnie zmęczył. Sprowadził rozwiązanie frustracji do rewolucji, co jest głupie i niebezpieczne, jeśli obejrzy to o jeden idiota za dużo.
Czy ta frustracja wynika z jego zawodu? Walter jest artystą, a ty podkreślasz w pewnym momencie, że artysta jest wiecznie sfrustrowany, nawet kiedy mu wychodzi.
To jest pewna pesymistyczna optyka. On ma jedną optykę, jeden punkt widzenia, ja mam różne - zależy od dnia, od spożytych substancji, poziomu depresji albo euforii. W dobry dzień uważam, że jeśli ktokolwiek kupił którąkolwiek z moich płyt, na których masz polszczyznę serwowaną w taki dość zawiły i wymagający sposób, to jest niewiarygodne. Każda z tych sprzedanych płyt powinna być powodem do imprezy. W gorszy dzień uważam, że mało osiągnąłem i jestem kupą. Także u mnie to jest karuzela. U Waltera mamy spójny, ostro zawiedziony życiem punkt widzenia.
Lubisz go?
Lubię, ale mnie wkurwia. To tak jak z większością bliskich mi bohaterów literackich.
Wspominałeś o zawiłej polszczyźnie, która jest obecna także tu, pod postacią wszechobecnych metafor. One przychodziły ci do głowy podczas pisania?
To było jak z pisaniem tekstów. U pisarzy ery przedcyfrowej masz te myśli zapisane szybko na opakowaniach po papierosach, ja mam do tego poobijany smartfon. Te wątki zostały przesiane z wielu innych i stwierdziłem: nie no, dobra, albo to się ukaże w 2020, albo zaraz ktoś to zrobi przede mną i będę miał tylko do siebie pretensje, albo zostanie to pominięte. A dla mnie na przykład wątek hipochondrii jest ważny.
Po tej książce nie można ci znowu zarzucić, że jesteś polskim Bukowskim. Nie ma tego, czego po tobie oczekiwano: mitologizacji alkoholu, kobiet. To celowe?
Nie, nie musiałem walczyć z żadnym wizerunkiem. Miałem problemy natury formalnej, żeby ją skończyć, ale boksowanie się z wizerunkiem sprzed lat mam dawno odhaczone i przerobione na terapiach. Wiesz, jeśli ktoś w 2009 dobrze bawił się przy piosence Jak to?, jeśli była to jego pierwsza piosenka z kodeiną w głosie i southowym podziałem rytmicznym, niby z Atlanty, a to przecież polska apteka była, i on wtedy zaliczył melanż życia, to taki właśnie słuchacz, który nie ma złych intencji, będzie kojarzył mnie z tamtym grubasem z tego teledysku. Rozumiem takiego słuchacza, przejmowałem się tym jakieś cztery terapie temu.
Ja jako słuchacz też kojarzę szereg artystów tylko z singlem, klipem. Nie wiem dlaczego - czy wtedy dorastałem albo pierwszy raz się zakochałem, dla mnie często dany artysta to jest konkretny singiel, żaden inny. Nie mam żalu, że ktoś mnie kojarzy z Meso-Bukowskim a la 2009. Poza tym Hank... On jest kreacją, w którą ja po przerobieniu wielu jego książek jestem w stanie wejrzeć. To alkoholik, ale nie tak radosny, jak komuś może się wydawać, jak łyknął jego dwie książki w liceum. Jest kobieciarzem, ale nie żadnym berlusconistycznym playerem. Charles Bukowski był kochliwą ciamajdą, żaden był z niego player. On zakochiwał się we wszystkim, co przekroczyło próg jego mieszkania. Ja osobiście nigdy nie miałem tej cechy, sprawnie oddzielałem kochliwość od seksualności. Jak ktoś myśli, że Bukowski to chlanie i ruchanie - jest w wielkim błędzie.
Ja mam wrażenie, że w Polsce czytelnictwu Bukowskiego zrobiono dwa razy krzywdę. Najpierw wtedy, kiedy ci wszyscy ambitni licealiści się na niego rzucili, a potem - kiedy parę lat później go odrzucili.
Pełna zgoda. Jego największe zalety to poczucie humoru i cudownie prosta samokrytyka, autoironia. Zostawmy wizerunek.
A czy twoja książka to też w jakimś stopniu finał tych terapii?
O nie, terapia jest procesem. A finał terapii może być początkiem następnej terapii. To nie są łatwe rzeczy - grzebanie w głowie człowieka, który chce pracować w środowisku sprzyjającym spierdalaniu samooceny. Bardzo często zazdroszczę mojemu najlepszemu przyjacielowi, który jest po socjologii, a został konduktorem, a teraz sobie zdał na kierownika pociągu i ma wyjebane. Jak myślę o jego pracy, o tym, jaki może mieć wpływ na jego samoocenę, to myślę, że się ustawił doskonale. A jeśli masz życie podatne na wahania, to terapia jest procesem. Jak ktoś z moich wypowiedzi wywnioskował, że można to odhaczyć w dwa lata i będzie wtedy happy life, to mam spoiler - nie, nie można. Ale moje problemy sprzed czterech lat to nie moje problemy dzisiaj. I za to chwała dobrym terapeutom.
Nie masz wrażenia, że w tym momencie, w którym aktualnie się znajdujemy, z całą kulturą będzie jak z literaturą powojenną? Nie mieliśmy przedtem doświadczeń skrajnych, momentów, że czegoś nam się zabrania, coś nam grozi. Ten cień będzie się kładł na sztuce?
Może tak być. Ja co prawda urodziłem się w stanie wojennych, więc zapach smarów w gąsienicach czołgów - żeby nam się zrobiło literacko i grafomańsko w jednym zdaniu - mam we krwi. Natomiast ocena bieżących wydarzeń jest teraz niemożliwa ze względu na daleko idące konsekwencje, postępujące bezrobocie, na to, że nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy to bezrobocie z gatunku takich, że będziemy oglądać foty jak z 1929 - siedzą typy zajebane bimbrem przed domami i znikąd pomocy. Jak napisał - nie wiem, czy się z nim zgodzisz, bo trzeba mieć w sobie trochę kobiety i mężczyzny - Marek Koterski w jednym ze scenariuszy: dla mężczyzny bezrobocie jest trochę jak gwałt dla kobiety. Dochodzą inne wyzwania, czy odzyskamy zaufanie do siebie, czy ta łatka potencjalnego nosiciela zostanie lub przeciwnie, odczujemy, że wszyscy jesteśmy w miarę podobni i zjednoczymy się jako naród? Także dla sztuki - czy teksty kultury stworzone przez artystę, który swoje poczucie bezpieczeństwa brał za pewnik, nie będą się wydawały naiwne.
Może to jakiś okres inspiracji, jeśli już szukać pozytywów w tej dupie.
Ja liczę, że może nadgonimy trochę za Ameryką, co do której, jak już ci wspominałem, mam bardzo ambiwalentny stosunek. Podoba mi się w Stanach rozpolitykowanie raperów, opowiadanie się za konkretnymi rozwiązaniami. To wszystko miało miejsce w okolicach wyboru Donalda Trumpa w 2016, szkoda, że wygrał o włos, podczas gdy najbardziej politycznym dokonaniem polskich artystów w ostatnich latach było pójdź głosować, do czego sam zresztą namawiałem. Może dla niektórym głów było to tożsame z jebać PiS, a tymczasem wśród młodych ludzi ten sam PiS zwyciężył. Jeśli pandemia może pomóc w pewnym zrozumieniu, że nie można unikać polityki, bo polityka i tak cię dojedzie, to jest to pozytywne.
Dla ciebie książka to początek zmiany skóry?
Ha, ha - w Polsce to raczej moment weryfikacji talentu. Czy publiczność i ziomki słusznie pasowały cię na autora tekstów? Czy warsztat i talent pozwolą na nowe życie po rapie? A może tylko grałeś rapera i bez trudu zostaniesz np. aktorem? Ale pytasz, czy będę dalej pisał. Będę, na pewno.
Książkę Mesa Dwa psy przeżyły kupicie przedpremierowo na alkopoligamia.com; jej wydawcą jest Wielka Litera.