Są aktualnymi mistrzami NBA, a przed rozpoczęciem turnieju w Orlando nie dawano im praktycznie szans na obronę trofeum. Jednak już w pierwszym występie Toronto Raptors pokazali, że nie można ich lekceważyć, stosunkowo łatwo pokonując Los Angeles Lakers. - Jeszcze nie osiągnęliśmy szczytu naszych możliwości - zapowiada trener Nick Nurse.
Korespondencja z USA
Rok temu krytycy nie zostawiali na Masaim Ujirim suchej nitki. Prezes Raptors zdecydował się bowiem na mocno ryzykowny ruch, wymieniając legendę zespołu i jego lidera od ponad dekady DeMara De Rozana, pozyskując w zamian skłóconego z San Antonio Spurs, uchodzącego za rozkapryszonego gwiazdora Kawhi Leonarda. Jednocześnie wiedział, że najprawdopodobniej będzie go miał do dyspozycji tylko na jeden sezon. Zagrał va banque niczym turysta w kasynie w Las Vegas po dziesięciu darmowych drinkach, stawiając wszystko na jedną szalę. Nie po raz pierwszy.
Kilka miesięcy wcześniej zwolnił Trenera Roku w NBA Dwayne’a Caseya. To zszokowało i wręcz wzbudziło gniew koszykarskich ekspertów. Tym bardziej, że powierzył później to stanowisko 51-letniemu asystentowi, który nigdy wcześniej nie pracował w roli głównego szkoleniowca w tej lidze. Największym dotychczasowym sukcesem Nicka Nurse’a były dwa tytuły mistrzowskie w… NBDL, czyli rozwojowej lidze niższej, w której grają albo zawodnicy za słabi NBA, albo tacy po przejściach. Wcześniej pracował też z sukcesami w lidze belgijskiej i brytyjskiej (między innymi z półamatorskim zespołem London Towers), czyli powiedzmy sobie szczerze - na peryferiach poważnej koszykówki.
Nieliczni znali go jako wybitnego stratega, zwłaszcza jeśli chodzi o grę defensywną, który jednak - podobnie jak wielu innych w różnych profesjach - nie dostał prawdziwej szansy. Ale znany z kreatywnego myślenia Ujiri uważnie obserwował jego pracę w roli asystenta Caseya. Dostrzegł tytaniczną robotę, która przekładała się na sukcesy drużyny.
Raptors od kilku lat byli w ścisłej czołówce Konferencji Wschodniej, ale w play-offach ciągle odbijali się od ściany o nazwie "LeBron James". Król rok po roku kończył ich marzenia o tytule. Gdy jednak James latem 2018 roku przeniósł się na Zachodnie Wybrzeże, szef klubu z Toronto wychowany w biednej rodzinie nigeryjskich emigrantów, zrozumiał, że oto ma przed sobą niepowtarzalną okazję i bardzo wąskie okienko na osiągnięcie historycznego sukcesu.
Sprowadził więc Leonarda, który w ogóle nie chciał tam grać, ale nie miał wyboru. Efekt? Jedna z największych niespodzianek w historii ligi.
Raptors - nie musząc wreszcie przebijać się przez Cavaliers z LeBronem - w końcu awansowali do finału, a tam sprawili sensację. Pokonali zdziesiątkowanych kontuzjami Golden State Warriors i pierwszy raz w historii sięgnęli po tytuł. Leonard grał fantastycznie, zostając MVP decydującej serii, po czym zgodnie z oczekiwaniami fachowców pożegnał się z kanadyjską publicznością i podpisał kontrakt z L.A Clippers.
- Brawo Ujiri! Wiedział, że ma tylko jeden sezon, a osiągnął wielki sukces. Teraz Raptors spadną na samo dno ligi, ale mistrzowskich pierścieni nikt im nie zabierze - mówili zgodnie telewizyjni eksperci. Pomysłowy Masai miał jednak inne plany…
Raptors wcale nie zamierzali rozpocząć na laurach. Wybrali zupełnie inną drogę. Postanowili rozwijać młode talenty i jeszcze bardziej cementować zespołową grę, która dała im sukcesy w poprzednim sezonie. Nawet po odejściu Leonarda nie spuścili z tonu. Bez największej gwiazdy i nie zastępując jej graczem podobnego kalibru przed turniejem w Orlando legitymowali się lepszym bilansem niż przed rokiem.
Dwa lata temu najważniejszym zawodnikiem w stacji menedżerskiej Todda Ramasara był nasz Marcin Gortat. Już wtedy jednak sympatyczny agent mówił mi: "Zobaczysz, Pascal Siakam będzie jednym z najlepszych koszykarzy w tej lidze!" Niczym Jerry Maguire trafił w dziesiątkę. Pozyskał zawodnika, który tak się rozwinął, że obecnie jest powszechnie uważany z jednego z dziesięciu najlepszych graczy NBA (średnie 23.5 pkt, 7.5 zb).
Uczestnik ostatniego Meczu Gwiazd, atletyczny skrzydłowy, potrafiący rzucać, skakać i biegać do kontry. Nie tylko on jednak poczynił olbrzymie postępy, choć eksplozja talentu Sakiama to znacząca przyczyna tego, że Raptors nie stracili na wartości. Ponadto kolejne kroki stawiają ledwie 23-letni O.G. Anunoby, Norman Powell, Chris Boucher czy nawet trafiający bardzo ważne rzuty Fred VanVleet. Obok nich Nurse ma do dyspozycji sprawdzonych weteranów. Serge Ibaka, Hiszpan Marc Gasol czy wiecznie młody Kyle Lowry - w meczu z Lakers najlepszy zawodnik na parkiecie (33 punkty, 14 zbiórek, 6 asyst) - wnoszą niezbędne doświadczenie.
Raptors mają "centymetry" pod koszem i dynamikę na obwodzie, a poza tym wymienność funkcji i perfekcyjnie zaplanowaną przez Nurse’a strategię defensywną. Anthony Davis, który dominował w czwartkowym spotkaniu z Clippers, w konfrontacji z silnymi i wysokimi zawodnikami Raptors męczył się niemiłosiernie, zdobywając jedynie 14 punktów i sześć zbiórek. LeBron był niewiele lepszy (wskaźnik minus 20, gdy przebywał na parkiecie).
- Pamiętam, że podczas jednego z time outów zdałem sobie sprawę, że rzucamy na skuteczności ledwie trzydzieści procent z gry, a mimo to nadal prowadzimy. Wtedy jednak wiesz, że twoja defensywa dobrze funkcjonuje i tak powinno być - mówił po meczu Nurse.
- Wiem, że nie jesteśmy popularnym wyborem analityków, nikt specjalnie nie traktuje nas poważnie, ale nie mamy z tym problemu. Lubimy rywalizację i jesteśmy trudni do pokonania. Co najważniejsze wiem, że nie osiągnęliśmy jeszcze szczytu możliwości tej drużyny. Najlepsze ciągle przed nami - dodawał.
Przynajmniej jeden wiarygodny ekspert ma o nich najlepsze zdanie, a mianowicie… LeBron. - To świetny zespół. Nie ma nawet o czym dyskutować - mówił po meczu z pokorą w głosie James. - Mają znakomitego trenera oraz to mistrzowskie DNA, którego nikt im nie zabierze. W ich składzie są zawodnicy, którzy byli wielokrotnie testowani w meczach o najwyższą stawkę. Nie tylko w NBA, ale także w rozgrywkach FIBA, bo przecież Marc Gasol grał w takich spotkaniach przez całą karierę. Media nie mówią o nich często. Nie doceniają ich tak, jak powinni, ale rywale doskonale wiedzą, z kim mają do czynienia - chwalił.
LeBron wie, co mówi, bo w sobotę przekonał się na własnej skórze. Raptors mieli bronić tytułu jedynie z definicji, a tymczasem wcale nie zamierzają rozstać się z tytułem najlepszej koszykarskiej drużyny świata. A jeśli Nurse ma rację i mogą grać jeszcze lepiej, wówczas w październiku zdarzyć się może cud numer dwa.