Chelsea była tam sensacją, totalnym zaskoczeniem. Manchester City marzył o byciu w takim miejscu, od kiedy Pep Guardiola przejął drużynę z Etihad. Finał Ligi Mistrzów wygrany przez The Blues oznaczał jedno – Thomas Tuchel w bardzo krótkim okresie zrozumiał filozofię Premier League i był gotów dawać lekcje nawet najlepszym, z Guardiolą na czele. Niemiec stał się przekleństwem Katalończyka, ogrywając go trzy razy w ciągu zaledwie kilku tygodni. Nic dziwnego, że sobotni mecz na Stamford Bridge będzie miał dla gości wyjątkowy smak.
119 dni po finale w Porto znów będziemy świadkami batalii dwóch wielkich strategów. Kibice City zastanawiają się, czy Guardiola nie przekombinuje, jak zrobił to już kilka razy w Champions League, gdy ich ukochana drużyna grała bardzo ważne spotkania. No i czy grając cały sezon bez napastnika gwarantującego 15-20 goli da się obronić tytuł?
CHELSEA – KOSZMAR PEPA
Tuchel ma wszystko, żeby po mistrzostwo sięgnąć. Świetnego bramkarza, Edouarda Mendy’ego, który robi co może, by zapomnieć o urazie i pomóc kolegom. Żelazną linię defensywy, dowodzoną przez Antonio Rudigera, chyba najlepszego obecnie obrońcę w lidze angielskiej. No i Romelu Lukaku z przodu. Chelsea cierpiała na brak snajpera, Timo Werner zawodził, a najlepszym strzelcem w poprzednich rozgrywkach został Jorginho, z siedmioma golami. Belgijski czołg ma już trzy trafienia, a jest wrzesień. Dwucyfrówka nie powinna być żadnym kłopotem.
Guardiola przegrał z Chelsea jako trener aż osiem razy i to rywal, który ma prawo śnić się po nocach menedżerowi City. A jeśli przyjmiemy zasadę, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni (ligowy) mecz, to więcej jest powodów do zmartwień niż satysfakcji. Każdy kibic Premier League, który oglądał mecz przeciwko Southampton, widział jak Jan Bednarek i spółka umiejętnie skasowali ofensywne poczynania The Citizens. Jeden celny strzał i remis 0:0 zmuszają Guardiolę do refleksji.
MOCNE DEFENSYWY
W sobotnie wczesne popołudnie na Stamford Bridge zmierzą się zespoły, których wielką siłą jest nieobliczalność. W obu ekipach znamienne jest to, że każdy może w dowolnym momencie meczu strzelić czy asystować. Choć Man City nie ma takiego człowieka z przodu, jakim jest Lukaku dla Chelsea, to jednak wciąż posiada wiele armat, o czym świadczy najlepiej długa lista strzelców u mistrza Anglii – w lidze i pucharach to aż 14 nazwisk! (w szeregach The Blues – 12).
Ale jedni i drudzy spotkają się piekielnie silnymi defensywami przeciwnika. Bramkarza Chelsea pokonał w tym sezonie tylko Mohamed Salah, z rzutu karnego. City także stracili tylko jedną bramkę, a na dodatek od blisko 400 minut nikt w Premier League nie znalazł sposobu na Edersona.
Tuchel świetnie zna Guardiolę, sam w końcu, jako początkujący szkoleniowiec, podglądał najlepszych w tym fachu. Chciał być taki jak oni, a z czasem ich prześcignąć. Już to zrobił, ale w zawodzie menedżera, tak jak w przypadku piłkarzy na boisku, cały czas musisz udowadniać, że jesteś na topie. O ile Guardiola przypomina szalonego twórcę, to prawdziwy artysta, a taki może zawsze zaskoczyć, nawet tych, którzy stoją po jego stronie, Tuchel pełni z dziką satysfakcją rolę pragmatyka. Nie szuka ornamentów, raczej uproszczeń. Liczy się dla niego efekt końcowy, wszak dorastał obserwując potęgę niemieckiej piłki na poziomie reprezentacji, a tam zawsze liczyły się trofea, nie fajerwerki. Guardiola chce te dwa żywioły łączyć. Strzelać gole, jakich nikt inny by nie potrafił, wygrywać w taki sposób, na jaki inni nie mogą sobie pozwolić.
TO JUŻ NIE BUNDESLIGA
Kiedy obaj trenerzy mierzyli się w Niemczech, Tuchel nie potrafił pokonać Katalończyka. Dopiero przesiadka do lepszego, droższego i bogato wyposażonego bolidu sprawiła, że Niemiec poczuł, jaka to frajda mocno depnąć w pedał gazu i uzyskać przyspieszenie, trudno do okiełznania nawet przez pędzący obok pojazd Guardioli. Czasy Bundesligi to przeszłość. A teraźniejszość mówi nam, że to Chelsea ma więcej argumentów w konfrontacji o mistrza. W podniecie dotyczącej hitu w Londynie musimy pamiętać o innych kandydatach – Manchesterze United i Liverpoolu. Ale prawda jest taka, że to starcie CFC z MC pełni dziś rzeczywistą rolę Bitwy o Anglię. Taką, jak kiedyś konfrontacje United Alexa Fergusona z Arsenalem Arsene’a Wengera czy Liverpoolem Rafy Beniteza.
Guardiola za moment może znaleźć się w nowej rzeczywistości. Jako trener nigdy nie przegrał czterech meczów z rzędu z tym samym przeciwnikiem. Za jego kadencji bilans z Chelsea jest wyrównany – po pięć zwycięstw obu ekip w Premier League. Jednak w sobotę to gospodarze są faworytem. Mają przewagę psychologiczną, zbudowaną na sukcesach z końcówki ubiegłego sezonu, a za sobą także bardzo udany start obecnych rozgrywek.
Guardiola sam przyczynił się mocno do zatrudnienia Tuchela w Londynie. Przecież niedługo po meczu wygranym przez City w poprzednim sezonie posadę stracił Frank Lampard. Nie sądzę jednak, by były opiekun Barcelony i Bayernu żałował, bo ma taką naturę, że lubi się mierzyć z najlepszymi.
Jeśli Manchester City przegra na Stamford Bridge, to będzie dla nich najgorszy początek sezonu, uwzględniając sześć kolejek, od 2013 roku. Wtedy jednak, mimo turbulencji we wczesnej fazie kampanii, spisali się znakomicie i ostatecznie sięgnęli po tytuł. Dlatego najbliższemu hitowi nie ma sensu przypisywać fraz w stylu „live or die”, raczej skoncentrować się na uczcie, która bez wątpienia nas czeka. Na samą myśl o tym, że pierwszy raz od blisko dwóch lat będzie mi dane ponownie usiąść na stadionie w Anglii, wypełnionym kibicami, w dodatku przy okazji takiego potężnego meczycha, wywołuje u mnie gęsią skórkę.