Na przestrzeni ostatnich dwóch dekad pojawiło się w rapie całkiem dużo krążków odbiegających od ówcześnie przyjętych norm. Dziś o tych, które przy okazji nie zdobyły tak dużego uznania, na jakie zasługiwały.
Wydaje się, że w rapie wymyślono już wszystko, a kolejne świeże patenty to wyłącznie kreatywne mutacje i patchworki tych znanych wcześniej. Coś w tym jest, ale zero-jedynkowe podejście do tematu jest zgubne. W końcu każdy z nas mógłby usiąść w pozycji wszechwiedzącej i ględzić o nudziarstwie kolejnych wydawnictw.
Niewątpliwie płyty-zjawiska nie wyrastają w żadnym gatunku jak grzyby po deszczu, lecz polski rap doczekał się i takich, które były pionierskie i zmieniły zasady gry, i takich, które były pionierskie i tym samym zostały nieco przeoczone.
Denver – Kissin' Like Hulk (2007)
W czasach, gdy w przestrzeni internetowej pojawiał się ten materiał, słuchaczom zdarzało się pytać, czy jego autorem nie jest przypadkiem Denver kojarzony z 834. Kontrowersyjnie zrobiło się za to wtedy, gdy producenci i raperzy zaczęli zarzucać gospodarzowi wykorzystanie ich pracy bez wcześniejszej informacji. Cóż, złe (całkiem) miłego początki, bo potem Kissin' Like Hulk słusznie utrwaliło się w świadomości części under-odbiorców jako jedna z pierwszych akcji propagujących elastyczne poruszanie się po bicie oraz świadome i częste podśpiewywanie. Docenienie postaci przyszło jednak dopiero wraz z bitaminowym szturmem, bo przecież chodzi o Vito Bambino.
Elemer – Poszło w biznes (2001)
Rozmowa o albumie Gdzie jest Eis? mogłaby się śmiało skończyć eldokowską konstatacją: ludzie atramentu litry wylali. Solówka warszawskiego oryginała-uciekiniera została już opisana wzdłuż i wszerz, inaczej niż Poszło w biznes, o którym po latach się raczej nie mówi. A szkoda, bo przecież to właśnie ten materiał jest wyraźniejszą, bardziej przegiętą manifestacją wkrętki Eisa w dobre życie i deszcz monet. Momentami Poszło w biznes jest wręcz karykaturalne w wymowie, z tymi aspiracyjnymi zbitkami jak dziwki, basen i machanie kutasem oraz rozbujaną na wszystkie strony przewózką, lecz trudno odmówić mu pionierskości.
Faczyński & Kidd – Pansofia (2004)
Mijają długie lata, a środowisko skupione wokół Skweru nadal pozostaje jaskrawym przykładem podążania własną drogą, bez baczenia na mody. Kilka krążków tego towarzystwa weszło szybko do kanonu polskiej rapowej alternatywy (a dla niektórych nawet kanonu rapowego w ogóle), w tym właśnie Pansofia – jak na datę premiery wyjątkowo rozkrzyczana w wokalu, zrezygnowana, przejmująca, poetycka w wersach i awangardowa w bitach. Mówienie o tej płycie per emo to okrutne spłaszczenie jej mentalu, lecz z pewnością jest coś na rzeczy.
HEADLINERZ – HEADBENGERZ MIXTAPE #HDBNGRZ (2015)
O swagu w 2020 roku mogą mówić tylko ci, którzy ostatnią dekadę spędzili w jakiejś pieczarze pośrodku kniei, ale skoro już go wywołaliśmy, pora pochylić się nad jedynym w swoim rodzaju pastiszem. Nim kolejni znani polscy raperzy zaczęli wzbierać w czymś na kształt drugiej fali hiphopolo, no i cringe'ować, przekraczając w swojej muzyce cienką granicę przypałowości, zwróciliśmy swe uszy ku HEADLINERZ-om. Kaiteu, StahuStah i Gazza opatentowali podkarpacką, przerysowaną, brandową braggę oraz latanie po brzmieniowo allschoolowych i zagranicznych bangerach, testując odbiorców i wprawnie balansując na wspomnianej już granicy. Chociaż od wydania ich płyty minęło raptem pięć lat, możemy się założyć, że dziś wszystko uszłoby im płazem i przy dobrym managemencie zrobiliby spore kariery.
Kazzushi – Wstrentny Żul (2008)
Charakterystykę twórczości Kazzy najlepiej oddał Łysonżi w kawałku Jawnie: ten bit to wjazd, to niszczyciel, ścisz bas, jak chcesz ujść z życiem. Piękne, celne i – patrząc z perspektywy czasu – również smutne słowa, bo kariera producenta nie potoczyła się tak jak powinna. W ekosystemie polskich beatmakerów Kazzushi funkcjonował przecież jako jedyny przedstawiciel swojego gatunku, sypiąc syntetyzującymi, speedowymi bangerami jak z rękawa. Wstrentny Żul do tej pory nie ma swojego odpowiednika w nadwiślańskich albumach producenckich, za to gdyby pojawił się w bardziej cyfrowych i otwartych brzmieniowo czasach to miałby duże szanse na zagarnięcie sporego kawałka tortu. Niestety wcześniej Polska nie była gotowa.
Ras i DJ Tort – MAUi WOW!E EP (2012)
Mówisz: Rasmentalism, myślisz: duetowa długowieczność. Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu Ras i Ment działają ze sobą od 15 lat, a skoki w bok nigdy nie były ich domeną. Warto jednak wspomnieć, że temu pierwszemu zdarzyły się dwie ważne, kontrolowane zdrady, czyli kawałek Thomas Edison nagrany z Qćkiem oraz EP-ka stworzona z DJ-em Tortem. MAUi WOW!E przeszło jednak nieco bez echa, chociaż po prawdzie już zdążyło zapisać się złotymi zgłoskami w historii polskiego hip-hopu, ponieważ mamy tu pierwsze cykacze znad Wisły, które brzmią perfekcyjnie technicznie i po amerykańsku. Tort miał zresztą w owym czasie god mode, bo także dzięki niemu powstał LOT 2011 Te-Trisa, pierwszy bogaty mainstream w Polsce.
TrooM x ka-meal – Primus Luporum (2014)
Czy TrooM to najbardziej zmarnowany talent lat dziesiątych w polskiej grze? Argumentów na poparcie tej tezy znalazłoby się ciut, ciut i jeszcze trochę. Wydaje się, że Primus Luporum zwyczajnie nie pojawiło się wtedy, kiedy trzeba – gdy gospodarz prekursorsko snuł swoje emocjonalne, obłąkane miniatury udziwnionym, czującym melodię flow na przestrzennych, niepokojących podkładach ka-meala, wielka zmiana stylistyczna miała dopiero stać się standardem. I marnym pocieszeniem dla duetu pozostaje fakt, że nieco później masa rozpoznawalnych MC i producentów poszła (intencjonalnie bądź też nie) ich ślad.