„Uśmiech” nie zawsze oznacza radość. Oceniamy ostatni album Jana-rapowanie i Nocnego

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
jannocny.jpg

Materiał, który niespodziewanie pojawił się na streamingach 25 lutego, przyniesie wiele zmian w karierze obu twórców. Jeśli mówić sobie cześć, to tylko w taki sposób.

Klasyczne zestawienia raper/producent zdarzają się w polskim rapie coraz rzadziej. Jako jeden z ostatnich (poza chociażby PRO8L3M-em) bastionów tej opcji wydawniczej kojarzono duet Janek i Nocny, którzy nie tyle biorą urlop od siebie, ile rozchodzą się na dobre.

Co przyniesie przyszłość? Tego do końca nie wiedzą pewnie nawet sami zainteresowani, a odpowiedzi nie przynosi także Uśmiech, najdojrzalszy krążek w dorobku duetu. I to wcale nie dlatego, że jest jak system matrioszek, wzmocnionych hojnym podlaniem przez Super Glue.

1
Młodzieńcza nieradość

Znalezienie adekwatnego słowa, jeśli chodzi o nasze odczucia względem tekstów, zajęło nam dłuższą chwilę. Ostatecznie stawiamy na zaniepokojenie, bo choć tytuł (zresztą pozornie) sugeruje coś innego, mamy do czynienia z jednym z najbardziej gorzkich albumów ostatnich lat w polskiej grze.

Nie to, żeby Janka rap był kiedykolwiek wybitnie wesoły – bo nigdy nie był, wątpliwości często przezierały nawet spod radosnych wersów. Wydawało się jednak, że koniec końców bardzo dobrze radzi sobie z falą sukcesów, mogąc być wzorem dla reszty szybko i masowo spropsowanych newcomerów. Uśmiech zdaje się mówić, że jest zupełnie inaczej.

Raz po raz odnosi się wrażenie, że krakowski raper odczuwa opóźnione w czasie konsekwencje podobne do tych, które stają się udziałem części utalentowanych piłkarzy, przenoszących się w bardzo młodym wieku do gigantycznych firm. Ci, którzy czarują na murawie i wydają się mieć psychikę twardą jak skała, tak naprawdę przeżywają wszystko do wewnątrz, bojąc się okazania słabości w obliczu rozpędzonego hypetrainu, z którego nie sposób wysiąść bez zrobienia sobie krzywdy w ten czy inny sposób. Wyrwani z naturalnego, całkiem komfortowego dla mentalu środowiska, szukają odskoczni we wszystkich doraźnych, długodystansowo zdradzieckich uciechach, o których słyszymy w tym muzycznym – jak stwierdza sam autor – pamiętniku. Podejrzewamy, że szybko odezwą się głosy o farmazonach cedzonych przez zmanierowanego raperzynę, który ma wszystko i jeszcze śmie narzekać, robiąc z siebie ofiarę. Cóż, mądrze przewinął kiedyś o tym Wiciu: Każdy ma problem ogromny jak Persja / Tylko z perspektywy drugiego to zawsze Liechtenstein.

2
Prosto i przed siebie

Sznyt, który stworzyli Jan i Nocny, nie znajduje punktu odniesienia na naszej scenie. I już nie znajdzie, bo ostatnia część swoistej trylogii sama się od niego odżegnuje w ważnym aspekcie, co jest ciekawym twistem na końcu wędrówki wydawniczej duetu.

Jeśli kojarzyliście tego pierwszego głównie jako zręcznego tribute'owca, dającego po swojemu drugie życie klasycznym, follow-upowanym wersom, to możecie się solidnie zdziwić. Tym razem rap-intertekstualność jest, patrząc przez pryzmat trzech płyt, bardzo ograniczona (choć takie Skończymy gdzieś w korpo, a dom na przedmieściach spokojnie można odczytać jako nawiązanie do Eisa – i to takie do sześcianu). Opowieści wysuwają się na pierwszy plan, nie zawierając zbyt wielu ulepszaczy, a gospodarz prowadzi je po bitach emblematycznym dla siebie rapo-gadaniem, za to dojmująco wątpiąco-pytającym głosem.

Bez nerwów, bez złudzeń? Coś w tym jest, w końcu ani razu nie wymusza emocjonalnej reakcji. A smaczki? Spory kawał flow z utworu mY wydaje się bliski pomysłowi na nawijkę znanemu z tracków Zeamsone'a, a szczególnie tych z albumu Hundred Bands.

3
Człowiek emigra

Stwierdzenie, że Warszawa jako taka urasta tu do miana symbolu zepsutego miasta, oferującego przyjezdnym wyłącznie słodkie momenty i gorzkie dłużyzny, jest grubą nadinterpretacją. Nie da się jednak ukryć, że stolica i Kraków pojawiają się tu na zasadzie opozycji, o czym przekonuje następowanie po sobie trwających niemal tyle samo tracków: GŁÓWNY i CENTRALNY.

W nich ujawnia się siła tandemu, bo wbrew pozorom to Nocny jest tu centralnym punktem. Chociaż błyszczy w całym tym maratonie płytowym, szlifując swoją formę producencką i coraz bardziej oddalając się stylistycznie od kolegów po fachu, te dwa kawałki mogą stać się wizytówką jego talentu. Gdyby te podkłady były instrumentalami to i tak każdy powinien w mig skumać stosunek rapera-gospodarza do dynamiki obu miast. Pierwszy podkład ciąży ku klasyce i ma w sobie nie nutę, lecz całą partyturę nieprzypałowej nostalgii, za to drugi jest masywny i brzmi jak theme klubu, z którego możesz nieopatrznie wytoczyć się dopiero chwilę przed południem. Gród Kraka (także dzięki sentymentalnym liniom, postawionym w kontrze do stołecznej szybkości i dworcowych pato-akcji) zaczyna uchodzić za raj utracony, do którego wraca się podczas autoanalizy, jak w maglujących dzieciństwo Dziewczynach z klasy czy okopanym w zwątpieniu Thx.

Może być to oczywiście potraktowane przez niektórych jako wygodny skrót myślowy i zbytnie poleganie na tęsknocie, kwestia podejścia. Uważamy jednak, że szukanie negatywów należy skończyć na dwóch kawałkach, które tu zwyczajnie nie pasują. Pół biedy, że Zapałki są zbyt mało klarowne. Bąbelek po prostu nie pasuje tu przez swój optymistyczny wydźwięk i jednak zbyt dalekie wybieganie w przyszłość, mocno zaburzające harmonię całości.

Teraz, jak wiadomo, będzie przerwa, a Uśmiech sugeruje, że tuż po niej możemy doczekać się narodzin zupełnie innego rapera. Niekoniecznie lepszego, niekoniecznie gorszego. Możliwe, że z takim samym skillem, lecz zupełnie nowym podejściem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.