W kluczowej scenie część pasażerów eleganckiego statku wycieczkowego rzyga, część sra, a część stara się nie wywinąć orła na odchodach, bo w toaletach wybiło szambo. Estetyka jak z Jackass, chociaż mówimy o filmie, który w ubiegłym roku zdobył Złotą Palmę w Cannes.
Czuć, że krytycy mają ogromny problem z W trójkącie. Nie chodzi o interpretację – satyra jest tu wyjaśniona wielkimi literami. Idzie właśnie o tę łopatologię. Im mocniej reżyser Ruben Ostlund jest hołubiony (Szwed nie ma jeszcze 50-tki, a już wszedł do wąskiego grona twórców z więcej niż jedną Złotą Palmą na koncie), tym bardziej oczywiste są cele jego żartu. Już przy jego poprzednim filmie – The Square zapalała się czerwona lampka, bo nie potrzeba wielkiej przenikliwości, żeby zrozumieć, że świat sztuki współczesnej sam często wystawia się na pośmiewisko. Tutaj Captain Obvious ma jeszcze więcej do powiedzenia. Głupawi influencerzy i bogacze wylegujący się na pokładzie statku niczym znudzone kocury, podczas gdy słabo opłacana obsługa zasuwa, by być na każde ich skinienie. Nie odkrywa Ostlund Ameryki. Zwłaszcza, że hitowy Biały lotos opowiada o dość podobnie skonstruowanej rzeczywistości. Z drugiej strony – i to trzeba podkreślić – facet ma fantastyczny dryg reżyserski i po prostu umie opowiadać tak, że chce się to wszystko oglądać. Z trzeciej – może rację ma Małgorzata Halber, która na Facebooku zasugerowała, że świat potrzebuje takiego kina, bo bogaczom trzeba cały czas przypominać, że są dupkami? Głupio się jest do tego tytułu przyczepić, ale nie czepiać się – jeszcze gorzej.
Spalona na mahoń pańcia każe wskakiwać obsłudze statku do basenu, bo przecież wy też potrzebujecie odpoczynku i w ogóle to wszyscy jesteśmy równi, nie? Smutny, samotny typ podrywa kobiety przy barze, informując je w okolicach trzeciego wypowiedzianego zdania o tym, że jest obrzydliwie majętny. A bogaty Rosjanin ma wszystko gdzieś, skoro mógłby kupić sobie i ten statek, i wszystkich jego pasażerów. Najwięcej radości dostarcza mu osuszenie butelki wódki z wiecznie pijanym kapitanem i rytualne pokłócenie się o Marksa i Lenina. Pieniądze pieniędzmi, ale i tak wszystko kończy się zawsze na wielkiej polityce. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim lawiruje influencerska para, która – jak Jack w Titanicu – trafiła tu trochę na krzywy ryj. A przecież i tak wszyscy stają się bezradni w obliczu katastrofy, gdy przetrwają tylko najsprytniejsi. Z reguły ci z najniższych pokładów – biedniejsi, którzy muszą myśleć, żeby przeżyć. Tutaj Biały lotos zamienia się w Zagubionych; pasażerowie dosłownie wypadają z fejkowej rzeczywistości w pierwotną dzicz. I nagle wszyscy jesteśmy rzeczywiście równi.
Nie mogę wybaczyć Rubenowi Ostlundowi tej jazdy po stereotypach. Szczególnie, że on naprawdę ma papiery na robienie wielkiego kina. W doskonałej scenie libacji kapitana i rosyjskiego bogacza (przy włączonym radiowęźle) dialogi są jak slalom gigant, a reżyser wywrócił jeszcze wszystko do góry nogami, czyniąc z wychowanego w komunistycznym ZSRR biznesmena anioła kapitalizmu, a wywodzącego się z obrzydliwie wolnorynkowej Ameryki kapitana – zagorzałego komucha. Albo akt pierwszy i wyborna kłótnia influencerskiej pary.
Trochę nie dziwi, że bazujące na antynomii głupi bogacze – mądrzy biedacy W trójkącie wygrywa prestiżowe nagrody, skoro przyznają je ludzie nie mniej odklejeni od bohaterów Ostlunda. I chyba Szwed tak to sobie sprytnie wymyślił. Od The Square stosuje maksymę Z kogo się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie, czaruje znakomitą reżyserią, strzela one-linerami, ale byle nie było zbyt zawile; żeby i zwykły widz się zachwycił, i pani z festiwalowego jury zaśmiała. Nie spodziewajcie się, że W trójkącie wyciągnie z międzyklasowych relacji coś więcej niż dobry mem. Ten statek płynie po dość płytkich wodach.
Ale i tak trzeba nim popłynąć. Dla misternej konstrukcji pojedynczych scen; dla naprawdę nieźle rozpisanych bohaterów; dla humoru. Dlatego, że Ruben Ostlund wychodzi poza luksusową łódź i zadaje pytanie o to, czy aby wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że jako świat dryfujemy w kierunku apokalipsy; że funkcjonujemy pomiędzy skrajnościami, które z każdym dniem coraz mocniej się pogłębiają; że social media kompletnie przeniknęły się z tzw. normalnym życiem.
W trójkącie to zapiski z ostatnich chwil znanego nam świata przed zagładą; impreza na Titanicu, ale taka, gdzie Jack i Rose wzajemnie wymiotują sobie na wieczorowe stroje. No właśnie – poza tym wszystkim, dla przełamania, Ruben Ostlund namiętnie atakuje widza ludycznym żartem i jeśli dalej nie przekonałem, że warto, to trzeba dodać, że oczywiście, jest też moment, gdzie chłop poślizgnął się na gównie i upadł. To zawsze bawi.
tekst powstał przy współpracy z Gutek Film
Komentarze 0