Beka z bogaczy zdominowała świat kina i seriali. Celne czy przesadzone?

Zobacz również:Z Hawajów do Włoch. Czym „Biały Lotos” po raz drugi uwiódł widzów? (RECENZJA)
Zrzut ekranu 2023-01-22 o 14.16.56.png
fot. archiwum dystrybutora

W ostatnim czasie największe kinowe i serialowe hity poruszają ten sam temat. Portretują intrygi multimilionerów. Warto przyjrzeć się, jak szydera z bogaczy zdominowała popkulturę i kiedy hasło „eat the rich” stało się powszechnym sloganem.

Rodziny, które były najbogatsze we Florencji w 1427 roku, wciąż najbogatsze we Florencji. 10 najbogatszych facetów na świecie podwoiło swoje fortuny w czasie pandemii. Czyli wtedy, kiedy zarobki 99 proc. ludzkości w ogólnym ujęciu się obniżyły. Polski milioner Janusz Filipiak, założyciel firmy Comarch i właściciel klubu Cracovia, nawiązując do ekologii, radzi ubogim, aby nie żarli tyle mięsa. I jednocześnie uważa, że sam nie musi rezygnować z prywatnego odrzutowca.

Znacie te newsy? Nawet jeśli jesteście wielkimi piewcami wolnego rynku – wyborcami Konfederacji, bezkrytycznymi fanami Leszka Balcerowicza albo chociaż kolekcjonerami późnych tekstów ekonomicznych Augusta von Hayeka – musieliście natknąć się w ostatnich latach na nagłówki krytykujące nierówności społeczne. Temat ogromnych dysproporcji pomiędzy elitą najbardziej wpływowych krezusów – zblatowanych ze światem polityki – a resztą społeczeństwa jest silnie obecny w dyskusjach od ponad dekady. I absolutnie nie dziwi, że zdominował świat popkultury.

Wystarczy prześledzić doniesienia ze świata kinematografii z ostatniego miesiąca, by uświadomić sobie, że krytyka bogaczy to temat najgłośniejszych produkcji. Od zbierającego mieszane recenzje Glass Onion, przez w dużej mierze chwalony drugi sezon White Lotus, aż po nowy film Rubena Östlunda W trójkącie. Każdy z tych obrazów – choć nakręcony w innej stylistyce – rozgrywa się w luksusowych hotelach lub u wybrzeży niemal niedostępnych kurortów czy rajskich wysp. I każdy bezpardonowo uderza w miliarderów, obrazując ich odklejkę. Jednocześnie nurza się w ich świecie z niemal nieskrywaną perwersją. Skąd w zasadzie wzięły się te tendencje i czemu w sumie mają służyć?

Bankster staje się głównym villianem

Drogę do eksplozji popularności tzw. satyry na bogaczy z pewnością utorował kryzys finansowy z końca pierwszej dekady XXI wieku. Krytyka systemów bankowych, w których możliwe było udzielanie kredytów o wysokim ryzyku, ale i manipulacje rynkiem czy nawet malwersacje – co przykładowo w Islandii skończyło się wyrokami dla wysoko postawionych bankierów – doprowadziła m.in. do powstania ruchów społecznych sprzeciwiających się kapitalizmowi kasyno. Choć można zakładać, że demonstranci z Occupy Wall Street skupiali się na wadach systemu – pamiętajmy, że ich główne hasło brzmiało: Jestem 99%. To zresztą tym wydarzeniom zawdzięczamy spopularyzowanie określenia bankster. Choć nie wszystkie kraje kryzys dotknął w równie dużym stopniu, to dzięki wzrostowi znaczenia mediów społecznościowych związane z nim nastroje docierały szerzej. To w nich obieg informacji dyktowany był przez oddolne działania. Gdy pojawiało się coraz więcej doniesień o tym, jak przy masowych zwolnieniach i stratach firm wysoko postawione osoby decyzyjne potrafiły jednocześnie przyznawać sobie duże premie, bogaci ludzie przestali jawić się wyłącznie jako ci piękni i zaradni.

„Kapitał w XXI wieku”

Mimo że antagonizmy pomiędzy przysłowiowym ludem a elitami występowały od zarania dziejów i były żyzną glebą do tworzenia się wielu systemów politycznych – obraz zamożnych nie zawsze kreślony był z przekąsem. Owszem, Fitzgerald w Wielkim Gatsbym portretował świat, w którym obracają się milionerzy – jako pełen krętactw i wyzbyty moralności – już niemal 100 lat temu. Ale można odnieść wrażenie, że druga połowa XX wieku na Zachodzie to czas pokory wobec krezusów.

Nie ma się co dziwić – doktryna liberalna, napędzana przez rządy Margaret Thatcher czy Ronalda Reagana cieszyła się dużą popularnością w demokratycznym świecie. Założenie, że każdy może się bogacić, jeśli jest odpowiednio zaradny, dotarło i za Żelazną Kurtynę. Chociażby nad Wisłę, gdzie rozpoczął się wkrótce proces transformacji ustrojowej. Milionerów w prasie z czasem przedstawiano bez podejrzliwości. Nawet prasa brukowa traktowała ich jako celebrytów. Do tego wszelkie rankingi najbogatszych w czasopismach pokroju Forbes dodawały krezusom raczej estymy. I tworzyły otoczkę dostępności – bo dzięki pojawianiu się nowych nazwisk na listach, zwłaszcza tych z krajów rozwijających się, łatwo było odnieść wrażenie, że każdy może stać się milionerem.

Jasne – wzrost gospodarczy, rozwój nowych technologii i dziedzin otwierał drogę do bogacenia się kolejnym innowatorom czy przedsiębiorcom. W końcu nawet w Polsce z roku na rok przybywa ludzi, których majątek wyceniany jest na więcej niż milion dolarów. Jednak rzeczony bieg wydarzeń związany z kryzysem oraz wejście do mainstreamu ekonomii takich autorów jak Thomas Piketty (jego Kapitał w XXI wieku o nierównościach ekonomicznych stał się bestsellerem – przyp. red.) sprawił, że zaczęto zwracać uwagę na to, co kryje się za wierzchołkiem społecznego iceberga. A w zasadzie: jak na całą społeczną piramidę wpływają praktyki najbogatszych i ich wzrost dla samego wzrostu.

Wilk z Wall Street, Paris Hilton i Instagram

Kiedy zaczęła się współczesna dekonstrukcja mitu o miliarderach? Można powiedzieć, że najważniejszym dziełem popkultury pokryzysowej Ameryki był Wilk z Wall Street. Fakt, można mieć wątpliwości co do społecznej recepcji tego filmu. Wszak duża część widowni, czego świadkiem byłem, oglądając go w czasach premiery w jednym z multipleksów, potraktowała seans jako dobrą rozrywkę. Jazdę bez trzymanki z obrzydliwie bogatymi maklerami. To jednak specyfika kina Scorsese. Ale podobnie jak Chłopców z ferajny ciężko dziś nazwać pochwałą gangsterskiego życia, tak i wybryki sportretowane na podstawie wspomnień Jordana Belforta u wrażliwego odbiorcy zapalą czerwoną lampkę. W końcu przedstawiony świat finansjery to nie stockowe uniwersum rozważnych dżentelmenów – raczej plac zabaw złaknionych wszystkiego dużych dzieciaków.

Wreszcie możliwości, jakie przyniosła kultura rozrywkowa – a wraz z nią rozwój influencerstwa w negatywnym rozumieniu – uruchomił coś w społeczeństwie. Jak wiemy, media społecznościowe na dłuższą metę źle wpływają na psychikę. Nowy wymiar celebryctwa – zapoczątkowany w czasach millenijnych przez dziedziczkę fortuny Paris Hilton, ale rozpowszechniony na masową skalę za pośrednictwem Instagrama doprowadził do przesycenia ekskluzywnym lajfstajlem. Zwłaszcza że nierówności – zamiast zmniejszać, zwiększają się.

Może i globalnie rzecz biorąc, ludzkość się bogaci, ale większa ekspozycja w mediach tych, którzy pławią się w nieporównywalnie większym luksusie od innych wywołuje niezdrowe emocje. Zwłaszcza gdy za oknem wojna, pandemia czy inflacja. Zwłaszcza gdy w doniesieniach prasowych coraz częściej czytamy, że majątek to niekoniecznie efekt nadzwyczajnej zaradności. A często kwestia oportunizmu, przekrętów, dziwnych powiązań czy po prostu odpowiedniego urodzenia. Jeśli dorzucimy do tego problem unikania podatków przez największych, na wielką skalę ujawniony m.in. podczas akcji Panama Papers, zrozumiemy, skąd bierze się gniew wobec nich i potrzeba wyśmiewania.

Społeczeństwo nie istnieje?

Bogacze coraz częściej w kulturze zaczęli być przedstawiani już nie jako wielcy ludzie sukcesu, których warto naśladować, ale jako owładnięci żądzą władzy socjopaci. Jeden z najlepszych seriali portretujących dzieje rodu współczesnych multimilionerów, czyli Sukcesja, świetnie ukazuje dylematy jednego procenta. Ciągłe intrygi, walka o jak najwyższą pozycję (bo przecież już nie o pieniądze – te są dla rodziny Royów studnią bez dna) i umiejętność bycia jak największym skurwielem to wartości premiowane u szczytu – komunikują bez ogródek twórcy. Dla tych u szczytu nie ma społeczeństwa, nie ma etyki. Jest suma korzyści i prężenie muskułów.

Idąc tym tropem, eat the rich przestało być wyłącznie hasłem używanym przez wkurzoną lewicę, a przeniknęło do mainstreamu. Dziś mówi się o nim w kontekście filmu Menu – czarnej komedii połączonej z horrorem w reżyserii Marka Myloda (swoją drogą, reżyserował także kilka odcinków Sukcesji). Co ciekawe, rzeczywistość najbogatszych, nawet jeśli nie jest celem krytyki twórców, bywa często światem przedstawionym popularnych seriali na platformach streamingowych. Od pełnej klisz bajki dla dorosłych Emily in Paryżu, gdzie dziedzice rodzinnych majątków to główni bohaterowie paryskich rautów, aż po produkcje o rodzinie królewskiej. Jest w tym więc pewna sprzeczność – luksusowe życie zamożnych po prostu magnetyzuje odbiorców.

Z jednej strony współcześni multimilionerzy mnożą sposoby, by tworzyć enklawy niedostępności. Niedawno Guardian opublikował materiał o tym, jak super bogaci preppersi z branży technologicznej kupują luksusowe bunkry i wynajmują militarną ochronę – zabezpieczając się przed katastrofą klimatyczną. Z drugiej – coraz większa widoczność w sieci, którą zamożni – aktywni na Twitterze czy na Instagramie – zapewniają sobie na własne życzenie, doprowadza do irytacji pozostałej części społeczeństwa. Zwłaszcza gdy ci pierwsi roszczą sobie prawo do pouczania innych, jak świat powinien być urządzony. Nie dziwi więc, że twórcy filmowi podchwytują ten klimat, a odbiorcy napędzają popyt na dzieła traktujące o milionerach. Paradoksalnie – na poziomie kulturowym – zostaliśmy zamknięci w luksusowym świecie, choć większość z nas nigdy go nie zazna na własnej skórze. Być może jednak taka forma symulacji, w której zarazem możemy poczuć smak bogactwa, jak i z niego szydzić, jest w jakiś sposób atrakcyjna?

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.
Komentarze 0