Wczytany save z lata 2019. Berliński „Big city club” znów w punkcie wyjścia

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Napastnik Herthy Berlin
Jan-Philipp Burmann/City-Press via Getty Images

Dziesiąty trener od wyjazdu z Polski. Dyrektor sportowy wygoniony po dwunastu latach. Były mistrz świata nowym kolegą z szatni. Przestawienie wajchy na walkę o utrzymanie. Krzysztof Piątek w zimowym oknie transferowym ostatecznie nie zmienił klubu. To klub wokół niego się zmienił.

Pokolenie wychowane na grach komputerowych wie, że przed rozpoczęciem trudnej misji, warto wcisnąć przycisk zapisywania, by w razie niepowodzenia, nie musieć zaczynać od samego początku. W futbolu rzadko jest możliwość powrotu do momentu, w którym jeszcze wszystko było dobrze. Hertha Berlin jednak ją miała. Po wpompowaniu setek milionów euro, wymienieniu połowy drużyny, zatrudnieniu nowego prezesa, dyrektora sportowego oraz czterech trenerów i zrobieniu z siebie pośmiewiska na pół kraju, w końcu powiedziała, że już wystarczy. Uruchomiła grę jeszcze raz. Odnalazła na liście plik o nazwie lato_2019 i najechała na niego kursorem. Po kliknięciu, na bieżni Stadionu Olimpijskiego znów pojawił się uśmiechnięty Pal Dardai.

PROSTA GRA

Węgierska legenda klubu, berliński rekordzista pod względem liczby występów w Bundeslidze, już raz była w podobnej sytuacji. W 2015 roku Hertha zmierzała prostą drogą do 2. Bundesligi. Rozbitemu zespołowi brakowało struktur, hierarchii, jasnego planu. Trener młodzieży, obdarzony naturalną charyzmą, szybko wylał fundamenty, którymi były ciężka praca, poświęcenie i prostota. Obrońcy grali w obronie, napastnicy w ataku. Nie rotował składem. Nie zmieniał ustawień w trakcie gry. Nie stosował elementu zaskoczenia. Hertha, która we wcześniejszych latach dwukrotnie spadała z ligi, została szarym średniakiem. Cztery pełne sezony z Dardaiem praktycznie zlewają się w jeden. Siódme, szóste, dziesiąte i jedenaste miejsce. Wygrywanie ze słabszymi od siebie, przegrywanie z silniejszymi. Dobra obrona, nudny atak. Praca w starostwie powiatowym, a nie kitesurfing.

ZDEZELOWANE KOMBI

Kiedy w lecie 2019 roku na horyzoncie pojawiła się fala wielkich pieniędzy od inwestora Larsa Windhorsta, Hertha zapragnęła czegoś więcej. Zechciała być nie tylko solidna, lecz atrakcyjna. Miała dość bycia bezpiecznym rodzinnym kombi. Chciała być sportowym kabrioletem. Lifting nie udał się ani Antemu Coviciowi, ani Juergenowi Klinsmannowi, ani Alexandrowi Nouriemu, ani Bruno Labbadii. Ba, kombi stawało się coraz bardziej zdezelowane i coraz częściej zaczęto mu wtykać za wycieraczki oferty złomowania pojazdów. Dardai patrzył na to wszystko z bliska. Choć zalecało się do niego kilka klubów, które marzyły o końcu lęków egzystencjalnych i nudnym środku tabeli, Dardai nie chciał się ruszać z Berlina ani do Moguncji, ani do Kolonii. Odpoczął, a później przejął zespół szesnastolatków. Przycinał żywopłot, patrzył jak wokół płonie i czekał, aż zadzwonią.

MUR ZNÓW UPADŁ

W Hercie coraz dobitniej dowiadywali się natomiast, ile Dardaia trzeba było cenić i że lepsze jest wrogiem dobrego. Gdy zamiast do strefy pucharowej, zaczęli się zbliżać do spadkowej, Carsten Schmidt, nowy prezes, rządzący raptem od 1 grudnia, uruchomił gilotynę. Razem z Labbadią, pozbył się też Michaela Preetza, dyrektora sportowego, który w Hercie spędził ćwierć wieku. Zaczynał jeszcze jako piłkarz. Po końcu kariery w 2003 roku płynnie przeszedł do działu sportowego, a w 2009 roku zastąpił Dietera Hoenessa jako dyrektor sportowy. Po tym, jak przetrwał na stanowisku dwa spadki, uchodził w środowisku za niezatapialnego. Joerg Schmadtke, ceniony dyrektor sportowy, obecnie pracujący w Wolfsburgu, stwierdził kiedyś na łamach „11Freunde” z odrobiną zazdrości, że Preetz jest jedynym dyrektorem sportowym w lidze, dla którego degradacja nie oznacza zwolnienia. Ostatnio stał się jednak symbolem szarzyzny Herthy. Mimo obostrzeń koronawirusowych kibice zbierali się pod stadionem, by domagać się jego dymisji. Doczekali się. Zwolnienie Labbadii nie jest końcem ery, bo trenerów miała Hertha ostatnio całe mnóstwo. Odejście Preetza to jak drugi upadek muru.

MENTALNE WYZWANIE

Najspokojniejsze lata rządów Preetza przypadły właśnie na czasy Dardaia. A jednak między byłymi kolegami z boiska relacje od zwolnienia Węgra nie były najlepsze. Gdyby nie zmiana dyrektora sportowego, na pewno nie wybrano by go na nowego trenera. Który zresztą po pierwszym meczu z Eintrachtem Frankfurt (1:3) nie omieszkał wbić szpilki byłemu szefowi. – Nakupowali do kadry wielu młodych zawodników, ale doświadczeni gdzieś im umknęli – mówił. Sytuację, jaką zastał, nazywa najtrudniejszą w karierze. Nawet nie ze względów sportowych, bo przecież, choć Hertha ma tyle samo punktów, ile będąca na miejscu barażowym Arminia Bielefeld, jej potencjał piłkarski jest znacznie większy niż reszty konkurentów w walce o utrzymanie. Walka o utrzymanie ma też jednak czynnik mentalny, co sugeruje sama nazwa „walka”. O utrzymanie trzeba walczyć, niekoniecznie grać. Zawodnicy ściągani z myślą o europejskich pucharach, raczej młodzi i mający spore mniemanie o sobie, niekoniecznie muszą się odnaleźć w okładaniu się łokciami z Arminią Bielefeld.

ZGRAJA FREELANCERÓW

Media regularnie piszą, że szatnia Herthy to obecnie zbiór freelancerów, funkcjonujących nie jako części zespołu, lecz jednoosobowe działalności gospodarcze. Zwraca się uwagę na problemy kadrowe. Z zawodników mogących gra w środku pomocy można by zmontować całą wyjściową jedenastkę, podczas gdy na skrzydłach są braki. Po letnim wystawieniu za drzwi Pera Cilian Skjelbred czy Vedad Ibisević stadu brakuje przewodników. A drużyna dzieli się na graczy technicznie dobrych, ale niechętnych do pracy bez piłki i technicznie surowych, lecz zaangażowanych. W efekcie nie funkcjonuje ani obrona, ani atak. Ci, którzy potrafią grać, nie mają wystarczająco wsparcia od tych surowych. Ci, którzy angażują się w obronę, nie radzą sobie bez tych, którzy nie mają ochoty zasuwać.

REGULOWANA SMYCZ

Dardai nie będzie taktycznie wymyślał niczego nowego, wprowadzając może więcej elementów charakterystycznych dla drużyn o utrzymanie – co powinno sprzyjać Krzysztofowi Piątkowi, nadającego się do grania z kontry lepiej niż do ataków pozycyjnych – i dokonując kilku zmian personalnych, jak odkurzenie Runego Jarsteina, czy Santiago Ascacibara. Ma jednak wpuścić do szatni trochę świeżego powietrza po bardzo chłodnym i oschłym Labbadii. Węgier zawsze prowadził drużynę na smyczy z regulacją długości. Gdy można było, zostawał więcej swobody i luzu, a kiedy okoliczności tego wymagały, skracał linkę. Taka elastyczność przyda się po trenerze, który drużynę trzymał niemal za obrożę. Do sztabu został dołączony Andreas „Zecke” Neundorf, kolejna legenda Herthy, który ma być dobrym policjantem przy trochę ostrzejszym Dardaiu.

PERSPEKTYWY PIĄTKA

Węgier jest już dziesiątym trenerem, u którego Piątek zagrał podczas dwóch i pół roku pobytu za granicą. Można zakładać, że niczego nowego Polaka nie nauczy, nie rozwinie go i nie dołoży do jego repertuaru nowych elementów, ale być może będzie w stanie lepiej wykorzystać to, co już umie. Ważne, że w debiucie Dardaia Polak strzelił gola i to grając od pierwszej minuty, co powinno mu pomóc w ugruntowaniu pozycji. Zwłaszcza że to raczej wobec Dodiego Lukebakio i Matheusa Cunhi zgłasza się zastrzeżenia co do zaangażowania i chęci pracy w obronie. Akurat wobec Piątka pod tym względem zarzutów raczej nie było. A u tego trenera to znacznie ważniejsze niż sprawność kopania piłki. To jednak nie w ataku nowy trener Herthy planuje najwięcej zmienić. Arne Friedrich, tymczasowy dyrektor sportowy, kolejny były zawodnik berlińskiego klubu, ściągnięty przez Klinsmanna jako „Team Performance Manager”, zareagował w ostatnich dniach okna transferowego dwoma ruchami. Nemanja Radonjić, skrzydłowy wypożyczony z Marsylii, ma wnieść trochę polotu na boku, ale znacznie ważniejsze może się okazać pozyskanie Samiego Khediry, mistrza świata z 2014 roku, ostatnio odstawionego w Juventusie na strych.

STARY WILK

Ten ruch to połączenie mocarstwowych ambicji Herthy z jej nowo nabytym twardym stąpaniem po ziemi. Były gracz Realu Madryt to oczywiście jeden z najlepszych niemieckich piłkarzy ostatnich dwóch dekad i postać o rozpoznawalności międzynarodowej. Jednocześnie jednak ktoś, kto powinien pasować Dardaiowi, bo jest doświadczonym liderem, starym wilkiem, który zawsze stawiał drużynę na pierwszym miejscu i sprawiał, że wszyscy wokół niego grali lepiej. Jego taktyczna mądrość powinna pomóc zamknąć przestrzenie w środku pola, przez które – jak obrazowo stwierdził trener – rywal mógłby przejechać nawet samochodem. Nie wiadomo, w jakiej formie będzie po ponad roku bez gry. Nie wiadomo, jak wytrzyma zdrowotnie konieczność gry tydzień w tydzień. Ale już sama jego obecność w szatni może się okazać nieoceniona. Dla Khediry walka o utrzymanie też będzie jednak nowym doświadczeniem. Dotychczas wszędzie grał o wygraną w rozgrywkach. Do mistrzostwa zdołał doprowadzić nawet VfB Stuttgart.

DORAŹNE RUCHY

Wszystkie te ruchy trudno jednak uznawać za zapowiedź jakiejś trwałej zmiany kierunku, w którym będzie zmierzać Hertha. Friedrich jest dyrektorem sportowym tylko do końca sezonu. Khedira podpisał kontrakt na cztery miesiące. Dardai niby ma umowę do 2022 roku, ale według informacji „Kickera” jej przedłużenie po bieżącym sezonie uzależnione jest od punktowej średniej, która ma wynieść w granicach 1,5 na mecz. Węgier też może się więc okazać rozwiązaniem jedynie doraźnym. W mediach plotkuje się, że Windhorst cały czas pozostaje w kontakcie z Ralfem Rangnickiem, specjalistą od dawania know-how tym, którzy mają pieniądze, ale nie wiedzą, co z nimi zrobić. Bardzo więc możliwe, że po zimowej rewolucji, Hertha latem przejdzie kolejną. Wtedy w razie niepowodzenia nie będzie już jednak opcji powrotu do bezpieczeństwa. A ostatnia dekada pokazuje, że dla Herthy wyjście z przeciętności jest tylko w dół: w stronę słabości. Albo jest nuda z Palem Dardaiem, albo walka o utrzymanie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.