Wu-Tang Clan gra latem w Polsce, a my szukamy ich młodszych odpowiedników

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
w.jpg

Enter the Wu-Tang (36 Chambers) to płyta pomnik, rewolucyjny album, który poza kopernikańskim wręcz przewrotem w kwestii bitów wprowadził na scenę 9 nowych MC’s, z których każdy posiadał swój własny, świeży i niepowtarzalny styl. Kto z młodych może zmierzyć się z ich legendą?

9 listopada minęło dokładnie 25 lat od premiery krążka, który wywrócił amerykańską scenę hip-hopową do góry nogami, odebrał Zachodniemu Wybrzeżu pozycję lidera sceny i sprowadził rap wprost do ciemnych i brudnych slumsów… Shaolin. Teraz wiemy już, że Wu-familia zaplanowała trasę koncertową i że jednym z jej przystanków będzie Polska. Sierpień, Chorzów, Fest Festival - będziemy tam!

Nas jednak równie mocno zaintrygowała informacja o tym, że ich debiutancki, prawdziwie ikoniczny krążek ma się dorobić swoistej wersji coverowej, gdzie w rolę 9 Clansmanów wcielą się reprezentanci młodej generacji. W naszym niedawnym zestawieniu 50 najważniejszych płyt w historii rapu pisaliśmy o tym, że: każdy z MC’s wchodzących po kolei na te minimalistyczne, surowe bity siłą domagał się atencji i zwiastował nadejście zupełnie nowego pokolenia raperów - nawijaczy, których niepowtarzalne flow i stylówa są ważniejsze niż to. o czym nawijają i na czym to robią.

Nie mogliśmy zatem przegapić okazji, by wytypować naszą wymarzoną dziewiątkę, która na klasycznych produkcjach Prince’a Rakeema miałaby szansę siać zamieszanie przynajmniej w części tak znaczące i porywające, jakie zrobili the RZA, the GZA, Ol' Dirty Bastard, Inspectah Deck Raekwon the Chef, U-God, Ghostface Killah and the Method Man, a także niewymieniony w tym tracku Masta Killa. Każdy z reprezentantów Wu bandery był obdarzony charakterystycznym głosem, rozpoznawalnym flow i szeregiem innych cech składających się na ich sceniczne, komiksowe wręcz indywidualności, a w minionych 25 latach rap zmienił się nie do poznania. Inne są bity, inne są tempa i inne jest flow, inaczej składa się wersy, inaczej stawia akcenty i inaczej wtłacza melodię w te wszystkie zbitki słów. W naszych długotrwałych poszukiwaniach nie kierowaliśmy się żadną twardą zasadą - nie rozpatrywaliśmy jedynie barwy głosu, flow czy cech charakterystycznych, ale staraliśmy się złapać w tym jakiś balans i niekiedy zawierzyć przeczuciu, że on akurat by się sprawdził. I tak po długich godzinach przypasowywania różnych MC's do dziewięciu członków Clanu udało nam się wytypować swoich kandydatów.

1
RZA - MC Ride

To chyba najbardziej kontrowersyjny typ w całym zestawieniu. Z początku zastanwialiśmy się nad tym, czy Kanye West w swoim opętańczym wizjonerstwie nie byłby najlepszym nowowybranym przywódcą Clanu, albo czy Madlib nie spełniłby się w roli producenta-minimalisty, który ma swój charakterystyczny surowy sposób nawijania. Ale później odpaliliśmy sobie Holocaust (Silkworm) Bobby’ego Digitala i nasze myśli naturalnie pognały w stronę Death Grips. Odpowiedzialny za mikrofon w tym szalonym noise-rapowym składzie MC Ride ma podobną, emocjonalną, ale i stoicką ekspresję, zupełnie jak RZA. Do tego lubuje się w trudnych, społecznych tematach i ubiera je w dziwne, przeładowane popkulturowymi tropami metafory. A to przecież ogromna część charakterystyki solowych dokonań Rakeema.

2
GZA - Earl Sweatshirt

Z Geniusem mieliśmy spory problem. Bo nie dość, że jest on obdarzony zupełnie niepowtarzalnym, dla niektórych ulubionym, dla innych irytującym głosem, to przecież ten specyficzny geniusz, siedzący przy partii szachów podwórkowy myśliciel, który każde posunięcie planuje na pięć ruchów do przodu. I choć ten trop skłaniał nas ku kandydaturze Killer Mike’a, to doszliśmy finalnie do wniosku, że olewamy cały ten image politycznie zaangażowanego, pewnego siebie ulicznego charta, który ze spliffem w zębach i klamką na podorędziu rozprawia o problemach czarnej społeczności. I stawiamy na Earla. Sweatshirt nie jest wzorcowym przykładem zaczytywanej książkami, wewnętrznej dyscypliny, ale to również trzymający się nieco na uboczu swojej bandy, zamyślonym podwórkowiec, któremu zdecydowanie bliżej do ciemnej niż jasnej strony mocy. Do tego głos ma zupełnie inny, ale równie charakterystyczny, lubi sobie pomarudzić na bicie i z RZĄ uzupełnia się jak mało kto, a to przecież niesamowicie istotna kwestia.

3
Ol’ Dirty Bastard - Danny Brown

Tu akurat nie zastanawialiśmy się nawet sekundy, bo choć obaj panowie nie mieli nigdy okazji się spotkać ani ponagrywać - ODB odszedł z tego świata w listopadzie 2004 roku, na lata przed tym, jak Danny wydał swój pierwszy mixtape - to jesteśmy pewni, że rozumieliby się jak bracia, na pewno dzięki toksycznej miłości do używek, nie zważającej na jakiekolwiek trendy potrzeby eksperymentowania i poszerzania rapowych ram, a także szaleńczej, równie rozkrzyczanej jak śpiewnej ekspresji. Wspólnie by się w studiu naćpali, wybrali ten sam najbardziej chory bit, do jakiego by mieli dostęp i nakręcając się nawzajem zaczęliby wyć, zawodzić i jęczeć, a wszystko to finalnie i tak okazywałoby się rapem. Reprezentant Detroit jest jednym z niewielu przedstawicieli młodej generacji, która podkręcane lekami bolączki sercowe Big Baby Jesusa potrafiłaby oddać wiarygodnie i… ze zrozumieniem. A to naprawdę sztuka.

4
Inspectah Deck - Denzel Curry

Wywodzącego się z szeregów Rider Klanu reprezentanta Florydy z najbardziej uzdolnionym przedstawicielem drugiego szeregu Wu - który współtworzył z U-Godem i Masta Killa - łączy głównie nasze trudne do jasnego wyeksplikowania przeczucie. Bo choć z perspektywy czasu to właśnie Deck miał jedno ze świeższych flow w Clanie, to przewijał pod zupełnie inne bity niż Denzel i trudno te zwrotki jakkolwiek ze sobą porównać. Kiedy jednak Curry nie pędzi w pogoni za werblem i nie korzysta z efektów założonych na wokal, wtedy w dziwny sposób przywodzi nam na myśl pierwszą solówkę Decka

5
Raekwon - Roc Marciano

Podobnie jak w przypadku Ol’ Dirty’ego, tu również nie mieliśmy większego problemu z wytypowaniem naszego faworyta. Bo choć z początku przeszła nam przez myśl niewzruszona pewność siebie i street cred Dave’a Easta, to jednak Roc Marciano wydaje nam się lepszym ulicznym poetą niż namaszczony przez samego Nasa reprezentant Harlemu. A to przecież kunszt, z jakim Rae dobierał słowa, w których opisywał ciemne zaułki nowojorskich blokowisk i prowadzone w nich ciemne interesy, stanowił zawsze główną składową jego - od początku właściwie - legendarnego statusu jako MC. Z Rakeemem Caliefem Myerem - jak naprawdę nazywa się nasz kandydat - łączy ich również pewna flegma, na którą w półświatku mogą sobie pozwolić tylko naprawdę pewne siebie koty. Dlatego stawiamy na autora Rosebudd’s Revenge. Tak dobrej ulicznej płyty Raekwon nie nagrał - swoją drogą – od czasu… własnego debiutu.

6
U-God - Freddie Gibbs

U-God nigdy nie był szczególnie utalentowanym MC, ale jego charakterystyczny, głęboki, basowy ton sprawiał, że jego zwrotki przewijało się równie często, jak wejścia innych Clansmanów. Kiedy więc zastanawialiśmy się nad tym, kto ze współczesnych rapowych barytonów miałby szanse przewinąć je równie nośnie i dobitnie, szybko przyszedł nam do głowy Freddie. Zbudowany wokół pojedynczych sampli, brudny, surowy funk, po latach współpracy z Madlibem kuma bowiem lepiej niż większość nowoszkolnych raperów. Swoją charyzmą łobuza mógłby prostackie niekiedy teksty U-Goda ograć tak, że znów chciałoby się wciskać po nich przycisk rewind. No i wers: Raw like cocaine straight from Bolivia brzmiałby w jego ustach nader wiarygodnie.

7
Ghostface Killah - Action Bronson

Gdyby Bronsoliño przewinął zwrotki Ghosta z debiutanckiego albumu Wu-Tangu, byłoby to najpiękniejsze możliwe zakończenie ich wojenki podjazdowej, która skończyła się już niby kilka lat temu, ale wciąż nie dorobiła się wielkiego finału w postaci wspólnego kawałka. Obaj raperzy swego czasu wymienili między sobą kilka uprzejmości i choć Mr. Baklava przepraszał za swoje gówniarskie zaczepki, to wciąż ze sobą nie gadają, a wszystko to przez to, że są do siebie… zaskakująco podobni. Łączy ich bowiem i barwa głosu, i leniwe flow, i lubość, z jaką rozprawiają w swoich wersach o gastronomii, tworząc bodajże najlepsze metafory spożywcze w całej światowej rap grze. Czas więc najwyższy, żeby ów topór wojenny wykorzystać do krojenia mięsa, którego spore ilości wleciałyby na ruszt podczas sesji nagraniowych do nowej wersji Enter the Wu-Tang.

8
Method Man - Tyler, the Creator

Choć Method Man wypowiadał się swego czasu niezbyt pochlebnie o porównywaniu Wu-Tang Clanu do Odd Future, to właśnie Tyler, the Cretor jest naszym zdaniem najlepszym kandydatem do przewinięcia zwrotek Ticala z debiutanckiego krążka Clanu. I nie chodzi nam wcale o kolorowe soczewki, które obaj nosili w swoich klipach, ale łączący ich niski tembr głosu, sepleniącą manierę, w jakiej podają wiele ze swoich zwrotek, a także ten konkretny numer dwóch kalifornijczyków w którym Wolf Haley do złudzenia przypomina Johnny’ego Blaze’a. Skoro więc udało mu się to przypadkiem w tym starym tracku, boimy się myśleć, co intencjonalnie mógłby Tyler zrobić z takimi kawałkiem, jak… Method Man.

9
Masta Killa - A$AP Ferg

Masta Killa jest bodajże najmniej rozpoznawalnym członkiem Clanu - nie wyróżniał się nigdy ani głosem, ani techniką, ani barwną osobowością, a swój debiutancki solowy album wydał ponad 10 lat po premierze Enter the Wu-Tang. Gdy reszta jego załogi budowała swoje szogunaty, on robił… w sumie nie mamy pojęcia, co robił, a jego cztery autorskie krążki z poprzedniej dekady przeszły bez echa. Właściwie więc każdy raper, którego byśmy porównali do Jamela Iriefa - jak naprawdę nazywa się Masta - mógłby się poczuć tą analogią nieco urażony. Jako że na pierwszym albumie swojej macierzystej formacji położył jedną szesnastkę, musimy ją komuś przecież oddać. I tu stawiamy na MC zdecydowanie bardziej utalentowanego, ale jakoś nam tu czysto intuicyjnie pasującego. A$AP Ferg nie dość bowiem, że darzy pewnym sentymentem staroszkolne brzmienia - czego dowodem numer z Primo - i barwę głosu ma całkiem pasującą, to potrafiłby na pewno w te bezlitosne, mordercze wersy włożyć dużo więcej wkurwienia i agresji. I być może byłaby to jedyna zwrotka lepsza niż na oryginale. Bo inne nie sposób chyba przewinąć lepiej, ale zawsze można… inaczej.

Czekamy więc na efekty tego odważnego projektu i trzymamy kciuki, żeby choć kilka z naszych typów się sprawdziło. Bo jeśli ci młodzi MC’s oznaczają szóste szeregi Wu-Family, to już lepiej tego w ogóle nie robić panie Rifkind.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.