Wymarzony początek. Dlaczego start Wisły Kraków w I lidze nie mógł być lepszy

Zobacz również:Od Piotrówki, po światowy kongres trenerski. Jean Paulista o nowej karierze, brazylijskich talentach i krakowskim marzeniu (WYWIAD)
I liga
Krzysztof Porębski/Pressfocus

Białej Gwieździe udało się już pierwszymi pięcioma meczami po spadku z Ekstraklasy bardzo mocno uspokoić nastroje wokół klubu. A to kapitał, bez którego nie byłoby mowy o zbudowaniu czegokolwiek.

Bob Paisley, legendarny trener Liverpoolu, przekazał kiedyś swojemu napastnikowi radę, która stała się klasykiem. “Jeśli jesteś w polu karnym i nie wiesz, co zrobić z piłką, kopnij ją do bramki, a później przedyskutujemy inne możliwości”. Ten bon mot brzęczy (przepraszam, przypadkiem) w głowie, gdy rozmawia się o początku I-ligowego sezonu Wisły Kraków. Oczywiście, że nie wszystkie problemy są rozwiązane, nie wszystko funkcjonuje idealnie, do awansu jeszcze długa droga i w najbliższych miesiącach wiele trzeba będzie poprawić. Ale łatwiej to zrobić, mając trzynaście punktów po pięciu kolejkach. Wisła na razie kopie piłkę do bramki, a pozostałe tematy przedyskutuje później.

W XXI wieku w I lidze grało dotąd 42 spadkowiczów z Ekstraklasy. To na tyle spora liczba, by uchwycić jakieś prawidłowości. Zwłaszcza że byli wśród nich także spadkowicze przymusowi, czyli kluby, które sportowo wcale nie były w Ekstraklasie najsłabsze, ale degradowano je za korupcję, co teoretycznie powinno ułatwić szybki powrót, bo solidny fundament był już gotowy. Byli też tacy, niestety, którzy by pomóc sobie w awansie, ustawiali I-ligowe mecze. Było więc w ostatnich dwudziestu jeden latach sporo drużyn, które sytuację wyjściową w momencie spadku miały trochę lepszą niż Wisła, przechodząca rewolucję kadrową i zdegradowana wyłącznie sportowo. A jednak w tym czasie był tylko jeden przykład szybszego pozbierania się po spadku.

Łódzki KS przed dwoma laty wygrał na inaugurację wszystkie pięć spotkań, a później awans do Ekstraklasy przegrał w finale baraży z Górnikiem Łęczna. Tylko jedna drużyna zaczęła sezon pospadkowy na poziomie obecnej Wisły. W 2013 roku GKS Bełchatów też zgromadził po pięciu kolejkach trzynaście punktów i na koniec sezonu pewnie zameldował się w Ekstraklasie. Na 42 spadkowiczów (44 licząc z obecnymi), 40 (42 licząc z obecnymi) zaczynało w tym stuleciu słabiej od Wisły. Górnik Marcina Brosza, który jako ostatni awansował od razu po spadku, zaczął od zdobycia czterech punktów. Zagłębie Lubin Piotra Stokowca, które bardzo pewnie przemaszerowało przez I ligę, miało na tym etapie siedem. Cracovia Wojciecha Stawowego, która także wróciła od razu, zaczęła od dziesięciu punktów. Średni wynik spadkowicza na tym etapie to niespełna osiem punktów, a mediana siedem. Wisła zaczęła sezon znacznie lepiej niż przeciętnie.

SZCZĘŚCIE I STYL

Zaskakująco często słychać jednak narzekania. Że zwycięstwa szczęśliwe. Że styl mało efektowny. Dotychczasowe wygrane nie były jednak szczęśliwe, lecz niskie. A to różnica. Przy wygranej jedną bramką zawsze można znaleźć sytuację, w której rywal mógł doprowadzić do remisu, jednak całościowo żadnej z dotychczasowych wygranych nie można uznać za niezasłużoną, fartowną. Przewaga Wisły w Rzeszowie nie podlegała dyskusji, bliżej było wyniku 3:0 niż 2:1. W Opolu sprawa powinna była zostać zamknięta w pierwszej połowie, ewentualnie w jednej z ostatnich akcji meczu. Wciąż jednak powiedzieć, że Odra zasłużyła w tym spotkaniu przynajmniej na remis, byłoby grubą przesadą. Po meczu z GKS-em Katowice nawet trener gości przyznał, że Wisła zasłużyła na zwycięstwo. Szczęśliwe, jeśli chodzi o sprzyjające okoliczności, było na pewno zwycięstwo z Arką, bo nie zawsze rywal dostaje dwie czerwone kartki i jeszcze prokuruje rzut karny. Patrząc jednak na cały mecz, także grany jedenastu na dziewięciu, nie można powiedzieć, że Wisła wygrała niezasłużenie. Mecz ułożył się szczęśliwie, Wisła to wykorzystała choć faktycznie w najmniej efektowny z możliwych sposobów.

Wisła Kraków
Krzysztof Porębski/Pressfocus

Jedyny mecz, w którym można mówić, że Wisła zdobyła więcej punktów, niż zasłużyła, to starcie z Sandecją, która faktycznie była groźniejsza i prawdopodobnie była bliżej zwycięstwa. Jednak Wisła tamtego meczu nie wygrała, lecz zremisowała, więc ewentualnie można uznać, że ma o jeden punkt więcej, niż zasłużyła. A to wciąż nie zmieniałoby faktu, że zaczęła sezon bardzo dobrze. Trzeba przy tym dodać, że nawet gdyby Wisła jakieś mecze wygrała w tym sezonie szczęśliwie, byłoby to zupełnie naturalne. W dłuższej perspektywie zjawiska ekstremalne zwykle się wyrównują, bo niweluje je tzw. powrót do średniej. Jako drużyna, która wedle wszelkich obiektywnych wskaźników miała w poprzednim sezonie ponadprzeciętnie dużo pecha, Wisła może się spodziewać, że nie potrwa to wiecznie. I jakieś fartowne zwycięstwa po błędach sędziego na jej korzyść też będą się zdarzać. Wbrew narracji Jerzego Brzęczka, nie jest tak, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niemu i jego drużynie. Jak każdy trener, miał fazę pechowych porażek i będzie miał też fazę szczęśliwych zwycięstw. To normalne. Ale na razie ta faza jeszcze nie nadeszła. W dotychczasowych meczach Wisła nie miała pecha, lecz to jeszcze nie oznacza, że miała farta. Po prostu zebrała, na co zapracowała.

BUDOWA OD TYŁU

Narzekania na styl niezmiennie mnie dziwią. Nie mam zamiaru przekonywać, że Wisła gra jakoś ekstremalnie efektownie, jednak na razie umiejętnie, z każdym rywalem oprócz Sandecji, robi swoje: stwarza więcej groźnych sytuacji niż on. I staje się drużyną bardziej poukładaną. Wiosną za Brzęczka zachowała czyste konto tylko trzy razy w czternastu meczach. Teraz cztery razy w pięciu. Ktoś, kto niemal nie traci goli, może sobie pozwolić na to, by zdobywać po jednej czy dwóch bramkach na mecz. Nie musi strzelać siedmiu, by zniwelować to, co nawyprawiała obrona. Adrianowi Guli nie poszło w Wiśle także dlatego, że wszystkie cele chciał osiągnąć naraz: połączyć wyniki, krakowską piłkę i stawianie na młodzież. Gdyby zadbał o solidne fundamenty, łatwiej byłoby mu dokładać kolejne elementy.

WŁAŚCIWA KOLEJNOŚĆ

Wiśle łatwiej będzie o efektowną grę i wprowadzanie młodzieży, gdy uda się zbudować spokój z tyłu i zgrać formację defensywną. Kolejność, z jaką w tym sezonie zabrał się za to Brzęczek, była odpowiednia. Jeśli mecze Wisły do końca sezonu będą wyglądać tak samo, można będzie zacząć zadawać pytania o styl. W pierwszych pięciu kolejkach kluczowe było nazbieranie wielu punktów i ustabilizowanie obrony. Efektowny styl wiąże się z ryzykiem. A piłkarze nie będą skłonni podejmować ryzyka, dopóki będą mieli spętane nogi presją i bali się, że coś im nie wyjdzie. Można się spodziewać, że im częściej będą wygrywać, tym częściej będą się też otwierać na nieszablonowe zagrania. Rosnącą pewność siebie było zresztą widać w meczu z GKS-em Katowice, w którym szybka utrata gola nie spowodowała tradycyjnej paniki. Drużyna cierpliwie rozgrywała, stopniowo wpychając rywala w jego pole karne. To już był dowód, że coś się zmienia także w sposobie gry.

SZEROKOŚĆ KADRY

Nie można przy tym nie wspomnieć o personaliach. Pomijając już długotrwałe kontuzje Zdenka Ondraska, Alana Urygi czy Jakuba Błaszczykowskiego, ich na razie nie ma sensu w ogóle liczyć, Wisła przystępowała do meczu z GKS-em w niemal półrezerwowym składzie. Jeśli zespół zaczyna bez Josepha Colleya, Vullneta Bashy, Mateusza Młyńskiego, Michaela Perreiry i Luisa Fernandeza, to znaczy, że zaczyna bez pięciu podstawowych piłkarzy. Jeśli mimo to daje radę pokonać solidnego I-ligowego rywala, to znaczy, że jego kadra jest całkiem szeroka. I że paniczne wołanie o kolejne transfery nie jest wskazane. Wiśle pewnie przydałby się jeszcze jeden napastnik i dobry skrzydłowy. Jednak nie ma powodów, by bić na alarm, bo większość I-ligowych trenerów oddałaby przynajmniej jedną nerkę za kadrę, jaką ma Brzęczek.

DYSKUSJA O NAPASTNIKU

Najlepiej widać to na pozycji napastnika, wokół której dzieją się w Wiśle przedziwne rzeczy. Najpierw trener powiedział, że widzi w Michale Żyrze głównie skrzydłowego, mimo że w przynajmniej trzech ostatnich klubach Żyro był już napastnikiem. Później sam Żyro też powiedział, że lepiej czuje się na skrzydle, co wytworzyło wrażenie, że Wisła rozpoczyna sezon z absolutną pustką w ataku. Tymczasem, jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, często po to jest przy każdej drużynie trener, by wybić zawodnikom z głów ich mylne wyobrażenia o sobie i jak najlepiej wykorzystać ich rzeczywiste atuty. Żyro był ciekawym skrzydłowym jako 20-latek, pewnie do momentu bardzo groźnej kontuzji, jakiej doznał w Wolverhampton. Nic dziwnego, że pozostało mu w głowie wspomnienie tego, jak dobrze się czuł na boku pomocy. Jednak dziś ma prawie 30 lat, blisko 190 centymetrów wzrostu i żadnej dynamiki, co jasno sugeruje, że nie będzie z niego klasowy skrzydłowy. Widać to było zresztą, gdy w drugiej połowie meczu z Odrą ruszył z wyprowadzaniem kontrataku. Początkowo nie miał przed sobą nikogo, lecz po kilku sekundach jego biegu zdążyło już wrócić pół drużyny rywali. Młyński czy Starzyński, piłkarze rzeczywiście mający parametry skrzydłowych, dobiegliby sami do pola karnego, Żyro już gdzieś w kole środkowym musiał poczekać na partnerów. To już nie jest skrzydłowy.

Jednocześnie jednak czterokrotny reprezentant Polski ma wiele atutów w ataku. Jego rosła postura sprawia, że potrafi wygrywać pojedynki główkowe i się zastawiać. Dobra technika (wyniesiona z czasów, gdy był skrzydłowym), pozwala uczestniczyć w grze kombinacyjnej, co sprzyja drużynie Wisły. W meczach z Resovią i Arką strzelał zwycięskie gole. Przeciwko Odrze wygrywał dla Wisły mnóstwo rzutów wolnych na połowie rywala. Z GKS-em zaliczył asystę. Najgorzej wyglądał z Sandecją, gdy Brzęczek wystawił go na skrzydle, a Fernandeza jako fałszywą dziewiątkę, przez co żaden nie czuł się komfortowo. Jeden ciągle stał gdzieś między Piterem a Bucką (wiem, że nie grał, ale akurat w tym miejscu prawda mi przeszkadzała w pisaniu) i czekał na piłki, drugi zaś nie był w stanie wygrywać pojedynków. Gdyby zamienić ich miejscami, Wisła pewnie zagrałaby znacznie lepszy mecz. Zresztą jej gra ruszyła się głównie po zmianach, gdy Żyro wylądował w końcu na środku ataku.

Krakowianie mają napastnika. Nawet jednego z lepszych w lidze. Gdyby zaproponować wymianę, pewnie tylko trenerzy Podbeskidzia Bielsko-Biała, Zagłębia Sosnowiec i może Arki Gdynia nie zechcieliby się wymienić snajperami z Jerzym Brzęczkiem. Przydałby się do ataku ktoś jeszcze, nie ma wątpliwości, ale granie w I lidze Żyrą jako środkowym napastnikiem nie jest żadnym powodem do paniki. Trzeba tylko porównywać Żyrę nie do wcześniejszych napastników, którzy grali w Wiśle, lecz do innych napastników, którzy grają w I lidze. To jest w tej chwili jedyny właściwy punkt odniesienia dla Białej Gwiazdy.

ROCZNY HORYZONT

Trzeba przy tym pamiętać, że horyzont, którym powinni żyć kibice Wisły, kończy się w maju 2023.

Nie ma sensu się zastanawiać, czy ten skład dałby radę w Ekstraklasie, czy Żyro to napastnik, z którym można by coś zdziałać w najwyższej lidze albo czy tak grając w Ekstraklasie, Wisła też straciłaby w pięciu meczach tylko jednego gola. Pewnie nie. Ale to nie problem na teraz. Teraz trzeba jak najszybciej awansować do Ekstraklasy. Wtedy będzie się budować drużynę na Ekstraklasę.

Kto w I lidze buduje drużynę na Ekstraklasę, ten albo nie daje rady awansować, albo po awansie orientuje się, że to jednak za mało na Ekstraklasę. Być może Żyro, Łasicki i dziewięciu innych, którzy teraz są dobrzy, za rok będą już za słabi. Ale przez najbliższy rok będą bardzo potrzebni.

TWIERDZA BRZĘCZKA

Chciałbym pochwalić Jerzego Brzęczka za to, że tak dobrze te wszystkie rzeczy zdiagnozował, zrozumiał i przekazał zawodnikom. Że w toksycznej atmosferze, która zapanowała wokół Wisły po spadku i spotęgowanej po meczu z Sandecją, gdy klub zawiódł także organizacyjnie, zdołał na tyle odciąć od tego zespół, że cztery kolejne mecze wygrał i kupił sobie spokój, który pozwoli jego drużynie spokojnie, bez trzęsawki związanej z tym, co będzie, jeśli znowu coś nie wyjdzie. Wisła jeszcze w tym sezonie wpadnie w dołki, kryzysy, przegra mecze, może nawet nie awansuje, nikt jeszcze nie wygrał ligi po pięciu kolejkach. Ale było już wielu takich, którzy po pięciu kolejkach ją przegrali. W Wiśle nieudany start sezonu, jakiś wynik na poziomie tego, który wykręcił Górnik Łęczna, skutkowałby absolutną niezdolnością zbudowania czegokolwiek. Brzęczkowi udało się tego uniknąć. Chciałbym go za to wszystko pochwalić, ale nawet gdybym to zrobił, on i tak wypomniałby, że nie zwracam uwagi na to, że wystawia dziewięciu Polaków (tak naprawdę ośmiu) i trzech młodzieżowców.

KWESTIA POLAKÓW

Nie zwracam i na razie nie będę zwracał, bo po pierwsze poczekam z wyliczeniami do czasu, gdy gotowi do gry w pierwszym składzie będą Basha, Colley, Fernandez i Perreira, bo coś mi mówi, że liczba Polaków w jedenastce może wtedy drastycznie spaść. Po drugie, bo zauważam, że chwalenie za to byłoby głupie, skoro ostatni rywal Wisły grał jedenastoma Polakami, a szalę na korzyść drużyny Brzęczka przesądziło wpuszczenie Hiszpana za młodego Polaka. Mowa o I lidze, czyli w rozgrywkach, w których w Ruchu Chorzów i Skrze Częstochowa obcokrajowcy nie rozegrali dotąd ani minuty, a pod względem czasu gry Polaków Wisłę wyprzedzają jeszcze Chojniczanka, GKS Katowice, Puszcza Niepołomice, Odra Opole, Stal Rzeszów, Zagłębie Sosnowiec, Resovia, Arka Gdynia, Sandecja Nowy Sącz, Chrobry Głogów, GKS Tychy i Łódzki KS. Albo, żeby ująć to inaczej, tylko trzech trenerów wystawia dotąd więcej obcokrajowców niż Brzęczek. Więc gdyby akurat on był za to chwalony, Jarosław Skrobacz z Ruchu miałby pełne prawo wyjść na konferencję i spytać, dlaczego jego nikt nie chwali. Po trzecie wreszcie i najważniejsze, Wisła właśnie jest po sezonie, w którym jej działacze długo chwalili się, że gra wielu młodzieżowców, wychowanków i miejsce w Pro Junior System jest wysokie. Więc aktualnie jedyne, z czego powinien być rozliczany trener Wisły, to wyniki. Bo akurat ich najbardziej brakowało. Niech Jerzy Brzęczek skupi się na tym, by jego zawodnicy kopali piłkę do bramki. Inne tematy przedyskutujemy później.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0